Lęki i nadzieje.

Boję się. Boję się tak wielu rzeczy! Boję się, że nie znajdziemy pracy – i boję się, że P. będzie kiedyś przy mnie nieszczęśliwy – tak, jak wcześniej był w swoim kapłaństwie. Boję się, że stracimy wiarę, że przestanę się modlić, że zapomnę… Boję się, że moi bliscy się ode mnie odwrócą – i boję się bólu, który będę musiała im zadać (mimo że się przecież nigdy nie spodziewali tego z MOJEJ strony… – ja zawsze byłam tą „grzeczną córeczką”). Boję się ludzkiego potępienia – i ognia piekielnego…

Boję się wreszcie samego porodu, bólu, komplikacji. Boję się, że umrę – albo że umrze nasze dziecko. Że stracę wzrok, wydając na świat nowe życie. Boję się, choć jednocześnie ufam, że Ten, który „otworzył moje łono” zadba też o to, by z niego bezpiecznie maluszka na świat wyprowadzić. Boję się, bo wiem, że ciąża i poród są pewnym ryzykiem nawet dla zdrowej kobiety – a ja nie znam nikogo, kto by miał porażenie mózgowe i urodził dziecko. Nie wiem nawet, czy mój ginekolog miał kiedykolwiek „taką” pacjentkę… Wygląda raczej na to, że nie. I nie wiem, do kogo mogłabym się zwrócić, żeby poczuć się bezpieczniej.

****

W książce ojca (tak go będę nazywać, mimo że po 25 latach opuścił benedyktyński klasztor w Tyńcu – dla mnie jednak kapłanem pozostaje się NA ZAWSZE) Macieja Bielawskiego „Odejścia”, którą czytamy teraz wspólnie z P., pośród wielu innych historii ludzkich odejść i powrotów, jest i ta o starszej kobiecie, która była postulantką jednego z włoskich zakonów.

Otóż opowiedziała ona autorowi, jak poznała księdza, który potem został jej mężem i ojcem dwójki jej dzieci. Kiedy zaś dzieci podrosły, dzięki związkom z neokatechumenatem małżonkowie wyjechali do Ameryki Południowej, gdzie pracowali wspólnie jako misjonarze w dzielnicach nędzy, i gdzie jej mąż zmarł „w opinii świętości.” Ona zaś postanowiła wstąpić do klasztoru…

Historia ta, nie ukrywam,  dodała mi nieco otuchy – bo chociaż, naturalnie, nie mogę mieć żadnej pewności, że to wszystko jest w jakiś sposób wolą Bożą, to przynajmniej wolno mi mieć taką NADZIEJĘ – a to już jest bardzo dużo…