Dobre rady ciotki Ady…

czyli o czym zazwyczaj mówię dziewczynom, które zwierzają mi się z problemu p.t. „Kocham księdza!” – oczywiście zakładając, że zechcą mnie w ogóle słuchać, bo wiadomo, że na tym świecie”rada jest najtańszym towarem.” 🙂

  1. Czy „on” odwzajemnia Twoje uczucia? Jeżeli nie jesteś tego w 100% pewna, to dobrze się zastanów, czy należy go koniecznie „uświadamiać” w tej kwestii. Czasami na pewno lepiej wiedzieć, „na czym stoimy” ale… nie zawsze. Z drugiej jednak strony – między przyjaciółmi szczerość jest najważniejsza, prawda?

  2. Niezwykle często bywa tak, że „miłość do księdza” rodzi się przy okazji jakichś wspólnie rozwiązywanych problemów. Św. Teresa z Lisieux mawiała, że uczucie, jakim darzymy naszego spowiednika, jest czymś naturalnym, ponieważ przez niego otrzymujemy wielkie dobro. Ale…

  3. Nie każda autentyczna miłość między księdzem a dziewczyną musi się zaraz przekształcić w relację damsko-męską. Pamiętaj, że są różne rodzaje miłości. Zastanów się, którego z nich pragniesz w odniesieniu do tego kapłana?

  4. Nigdy nie pozwól sobie wmówić, że grzechem jest sama „miłość do księdza” – miłość nigdy nie jest grzechem… ważne jest natomiast, co się z tą miłością zrobi.
  5. Bardzo często się zdarza że kochamy księży właśnie za to, że są… księżmi a kiedy przestają nimi być, to nagle okazuje się że wcale nie są tacy wspaniali…kiedy przychodzi ta „szara codzienność. ” To dlatego na samym początku P. mnie pytał: „Kochasz MNIE czy tego KSIĘDZA, którym jestem?” To jest bardzo, ale to bardzo ważne pytanie!

  6. Przykazanie uczy, że mamy kochać innych „tak jak siebie samego” czyli – że nie jesteśmy w stanie naprawdę pokochać nikogo, dopóki nie kochamy siebie. Nie możemy wymagać, by inni nas kochali, jeśli sami siebie nie kochamy. Zastanów się, czy nie zakochałaś się w księdzu tylko dlatego, że czujesz że komuś w końcu naprawdę na Tobie zależy – i pamiętaj, że powołaniem dobrych księży jest kochać właśnie wszystkich tych, których nikt nie kocha (albo którzy sami czują się niekochani).
  7. Daj mu tyle czasu do namysłu, ile on potrzebuje – i sama też postaraj się dobrze rozeznać, czego pragniesz i dlaczego. Zanim podjęliśmy tę ostateczną decyzję, pojechałam… na rekolekcje i P. też.:) Bądź przygotowana na to, że on powie Ci: „Bóg dał mi inną drogę, taką, na której nie ma dla Ciebie miejsca.” Uszanuj to.

  8. Nie myśl o „nim” bez przerwy – postaraj się nawiązywać relacje z innymi ludźmi, z „normalnymi” chłopakami. Jeżeli naprawdę jesteście sobie „przeznaczeni” to i tak będziecie razem, bez względu na wszystko. Ja miałam jakieś siedem lat, kiedy „przepowiedziałam” sobie, że się ze mną ożeni jakiś ksiądz – i potem przez całe moje życie starałam się usilnie, żeby jednak do tego nie doszło. 🙂

  9. Rozejrzyj się, czy w Twoim otoczeniu nie ma czasem kogoś innego, komu zależy na Twoim szczęściu? Kto wie, może Cię w końcu „przekona”swoją miłością? Nie zamykaj się na miłość, która może przyjść z miejsca, z którego byś się jej wcale nie spodziewała.
  10. Spróbuj go traktować po prostu jako przyjaciela – wbrew pozorom „oni” BARDZO potrzebują przyjaciół. Miałam w życiu wielu spowiedników, a w pierwszym z nich byłam mocno zakochana. Miałam wtedy 16 lat i uważałam się za bardzo zbuntowaną nastolatkę. Marzyłam, że on dla mnie „zrzuci sutannę” (dziś już wiem, że to była dziecinada…:)) – ale ostatecznie wyszło mi to tylko na dobre, ponieważ patrząc na niego (był naprawdę mądrym i prawym człowiekiem!) zaczęłam wierzyć w Boga a jego nauczyłam się w końcu traktować jak „starszego brata” i przyjaciela (podobnie jak kilku innych) – a niektórych znów traktowałam jak ojców i mądrych przewodników.

  11. Jeżeli nie możesz inaczej, to kochaj go nadal, ale – SPRÓBUJ KOCHAĆ GO TAK JAKBY BYŁ TWOIM BRATEM A TY JEGO SIOSTRĄ.
  12. Myślę że to naprawdę jest tak, jak pisał ks. Twardowski „Miłości się nie szuka – jest albo jej nie ma”;”Kto miłości nie znalazł – już jej nie odnajdzie – a kto na nią wciąż czeka – nikogo nie kocha. Jeśli jest miłość, to po prostu jest…wie się o tym. Tak więc w miłości zawsze musi zaistnieć ta „informacja zwrotna” bo bez niej…nic z tego nie będzie… Miłość nieodwzajemniona to tylko wieczna tęsknota.

  13. Od każdego można oczekiwać tylko tyle miłości, ile on jest w stanie Ci dać – nie chciej więc od niego więcej, niż on może.

  14. Nie próbuj na siłę skracać dystansu między wami – pozostaw wasze relacje tak, jak są. Z czasem powinien się ustalić charakter związku, jaki was łączy.

  15. Pamiętaj,że decyzja o „byciu z księdzem” na stałe powoduje pozbawienie dostępu do sakramentów. I to jest trudne. Bardzo. Pamiętam jak dziś, jak P. napisał mi: „No, właśnie –sakramenty. Musimy o tym porozmawiać. O tym, że kiedy się pobierzemy, będziemy ich pozbawieni. Czy jesteś w stanie tyle dla mnie poświęcić?” A ja… ja się rozpłakałam… Jeżeli jesteś wierząca, to zastanów się, czy jest w Tobie gotowość do tak wielkiej ofiary. Kiedy już poznałam P., a jeszcze przed„ostateczną decyzją” często przystępowałam do komunii i do spowiedzi z takim strasznym uczuciem, że to może już ostatni raz w moim życiu.
  16. Korzystaj z sakramentów tak często, jak tylko możesz. Co ja bym za to dała!

  17. Przeczytaj sobie historię Moniki i Marka! Ona miała 17 lat, kiedy się spotkali, a on chyba 27 i był młodym wikarym. Potem była szybka decyzja o odejściu z kapłaństwa, chyba ślub, poszukiwanie pracy,wyrzuty sumienia, kłótnie, sceny zazdrości… Ostatnio chyba znowu wrócili do siebie, ale nie wiem na jak długo bo w pewnym momencie on się wyprowadził od niej do matki. Nie ma co, burzliwy mają związek! Odnośnik do bloga Moniki znajduje się w moich linkach (ku przestrodze że i tak bywa). Mam wrażenie, że z nich dwojga to Monika „starała się” bardziej, a Marek ją tylko obwiniał… 

  18. Zdaję sobie sprawę z tego, że – szczególnie po pobieżnej lekturze mojego bloga – nasza historia może się wydawać idealna, ale… Prawdziwe życie jednak zaczyna się dopiero po „happy endzie.” P. jest na ogół bardzo dobry i cierpliwy, ale czasami jednak puszczają mu nerwy i wtedy go prawie nie poznaję. A potem on mnie przeprasza, ach, przeprasza… 😉 A ja znów potrafię się na niego gniewać i złościć o byle co…a potem go przepraszam… (Choć ja się zwykle złoszczę niezasłużenie…bo on i tak robi o 200% więcej, niż inni mężczyźni – i jest mi posłuszny niczym wierny sługa jaśniepani 😉 – a ja czasem zachowuję się jak obrażona księżniczka…jakby nie wiem jakie cudo ze mnie było. ;)) Ale jestem absolutnie pewna , że on mnie kocha POMIMO wszystkich moich wad i wrednego charakteru – a ja kocham jego, mimo że mnie czasem denerwuje – i zawsze jesteśmy gotowi sobie wybaczyć i porozmawiać. 

  19. Osobnym problemem jest zawsze rodzina (a właściwie dwie rodziny). Wiem, że wszyscy moi bliscy byliby bardzo zadowoleni, gdybym „to” zakończyła w odpowiednim momencie. Do dzisiaj jeszcze niecała nasza rodzina i wcale nie wszyscy znajomi wiedzą, kim P. jest naprawdę. Nie ukrywamy tego specjalnie,ale i nie rozpowiadamy. (Po prawdzie, to i nie za bardzo jest się czym chwalić, a to jest bardzo małe miasteczko…). Wszyscy zresztą na pewno chcieli DOBRZE – pewnie myśleli, że on mnie tylko „wykorzysta”i porzuci.

  20. Przygotuj się na to, że prawdopodobnie odniesieniu do JEGO rodziny czekają Cię jeszcze większe wyrzuty sumienia. Dla niektórych rodziców „syn-ksiądz” jest jedynym powodem do dumy. Jako ci, którzy „wychowali kapłana” są podziwiani, szanowani, etc. Zastanów się, czy naprawdę chcesz im to „odebrać.” W każdym razie ja się długo czułam jak ten bogacz z przypowieści, co to zabrał biedakowi jego jedyną owieczkę…

  21. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie możesz o tym nikomu opowiedziećdlatego właśnie zaczęłam pisać bloga. Widocznie człowiek zawsze ma potrzebę wyrzucenia z tego co w nim siedzi… Mam wrażenie, że ja nie udźwignęłam tej „tajemnicy.”

  22. Z drugiej jednak strony nie chciałabym, abyś myślała, że jak się już jest tą „żoną eksa”to jest taka „czarna dziura”, zupełnie inny świat i wielka tragedia. Ja tak właśnie myślałam – a to jest PRAWIE normalne życie – przy czym to „prawie” czyni wielką różnicę – a w każdym razie nie jest aż tak „strasznie”, jak się spodziewałam. 🙂
  23. Przypuszczam, że zawsze będziesz go kochała w jakiś sposób – bo tego się nigdy nie zapomina – prawdziwa miłość nigdy (do końca) „nie przemija.” Z czasem jednak ta miłość się zmieni i będzie (najprawdopodobniej) tylko pięknym wspomnieniem, czymś , do czego będziesz wracać z sentymentem.
  24. Pozwól Panu Bogu wypełnić w Twoim życiu to, do czego Cię przeznaczył – bo może takie życie, jak moje, to jednak nie jest Twoje”powołanie”? Ludzie często niepotrzebnie boją się tego, co przyszłość ma im do zaoferowania…

Tabliczka sumienia.

W związku z dyskusją wokół poprzedniego tematu tak jakoś przypomniało mi się, że swego czasu „GW” zachęcała młodzież do tworzenia dekalogów „na dzisiejsze czasy.” Pamiętając, że gdzieś już o tym czytałam, poszperałam przez chwilę w Sieci i… oto owoc ich trudu:

1. Nie zabijaj innych.
2. Nie zabijaj siebie.
3. Czcij ojca swego i matkę swoją – jeśli na to zasłużyli.
4. Rodzice, rozmawiajcie ze swoimi dziećmi.
5. Kłam – to pozwala łatwiej żyć.
6. Kradnij, gdy musisz lub

7. gdy masz okazję. 
8. Kochaj się, ale szanuj swoje ciało! Trzeba wiedzieć gdzie, kiedy i z kim.
9. Nie zazdrość szpanerom – nie warto.
10. Szanuj siebie i innych.

(Tekst przytaczam za „Gościem Niedzielnym” nr 29/2007).

 

Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to krańcowy subiektywizm tych „nowych przykazań.” Tylko jeden zakaz (zabijania) jest tam wyrażony w sposób kategoryczny – został zresztą rozbity na dwa przykazania (zakaz zabijania siebie – zakaz zabijania innych). 

 

I tu od razu chciałabym zapytać młodych Autorów, jak to się ma do brania narkotyków, na przykład? Czy „jedna czy dwie tabsy na imprezie” to już jest to zakazane „zabijanie siebie”, czy jeszcze ciągle tylko „dobra zabawa”?

 

Szacunek dla rodziców…hmmm…no tak… jasne, na szacunek trzeba sobie zapracować – tylko kto ma decydować, czy nasi staruszkowie akurat sobie „zasłużyli” czy nie? Czy czasem nie my sami? I czy np. ten młodzieniec, który pobił swoją matkę, bo nie chciała mu dać pieniędzy na wódkę (puścić go na imprezę – niepotrzebne skreślić) postąpił jak najbardziej słusznie i sprawiedliwie, bo „starej” się po prostu „należało”?

 

Tak samo z tym „szacunkiem do własnego ciała.” Czy jeśli dziewczyna podczas imprezy „idzie” z trzema chłopakami pod rząd, to jeszcze wie, „kiedy, gdzie i z kim”? A chłopak, który podczas tej samej imprezy „zalicza” kolejne panienki – „szanuje siebie i innych”, czy nie? Kto miałby to ocenić?

 

Rozbrajająca jest za to szczerość naszej młodzieży w stosunku do kłamstwa (pewnie na zasadzie: skoro i tak wszyscy wokół kłamią, to my przynajmniej nie będziemy obłudni!) i kradzieży. Tę ostatnią zawsze można usprawiedliwić koniecznością („jeśli musisz”) lub po prostu „okazją”- która, jak wiadomo, czyni złodzieja.

W tym miejscu przyszło mi na myśl popularne przed laty powiedzonko o tym, że „prawdziwy Polak pije tylko 3 razy do roku: na Boże Narodzenie, na Wielkanoc i PRZY OKAZJI.” A że „okazja” może się trafić zawsze, to…

 

Ale w takim ujęciu okradziony jest wręcz „sam sobie winny” – mógł się przecież lepiej pilnować, prawda? I wygląda na to, że rzekome „pokolenie JP II” nie widzi w tym absolutnie nic zdrożnego…

Myślę, że ten tekst powinni sobie „rano, wieczór, we dnie, w nocy” studiować katecheci i inni „panowie od etyki” w szkołach, ażeby się przekonać, jak wspaniałe efekty daje ich pedagogiczna praca…

 A całość tekstu tych „Nowych Przykazań” można by chyba zatytułować jako „Dziesięć Wygodnych Wyjątków od Reguły.” Prawda?

 

Dura lex…?

Wydaje mi się, że w słynnej ostatnio sprawie „14-letniej Agaty”, która ostatecznie usunęła ciążę, obydwie strony konfliktu grzeszą skrajną nieuczciwością.

 

Jeszcze pamiętam te czarne, krzyczące tytuły w lewicowych pismach: „Odmówiono aborcji zgwałconej dziewczynce!”. „Zgwałcono ją dwa razy!” – grzmiał sam przewodniczący Napieralski.

 

I kiedy wkrótce okazało się, że to nie był żaden gwałt, a ojcem dziecka nastolatki jest jej równie nieletni chłopak, te środowiska zaczęły się z tego wycofywać rakiem, pisząc już tylko o „czynie zabronionym” – ponieważ w myśl naszego prawa każde współżycie dwóch osób poniżej 15.roku życia jest zakazane (nawet jeśli odbywa się za obopólną zgodą) – mimo że osoby te nie popełniają „przestępstwa” w rozumieniu prawa.

 

Oczywiście, zaraz rozlegną się głosy o konieczności uświadomienia młodzieży, antykocepcji,itd. – ale, po pierwsze, nie wiem, czy – w myśl powyższych przepisów – propagowanie środków antykoncepcyjnych w podstawówkach i gimnazjach nie jest aby „podżeganiem do popełnienia czynu zabronionego”?;)

Warto też zauważyć, że to wcale nie „zacofana” Polska przoduje w liczbie ciąż nastolatek, ale Wielka Brytania, gdzie, jak sądzę, wychowanie seksualne jest na porządku dziennym. Jak z tego wynika, teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką…

 

Mój francuski kuzyn opowiadał mi, że w jego szkole automat z prezerwatywami pojawił się, kiedy miał 12 lat (kuzyn oczywiście, nie automat:)). Daje mi to podstawę do wniosku że całe to „wychowanie seksualne” opiera się na założeniu: „Bawcie się dobrze, kochane dzieciaczki, tylko żeby nie było z tego dzieci!” 

Moim zdaniem lepszy pod tym względem jest model amerykański, gdzie w ramach odpowiednich lekcji uczniowie obu płci opiekują się lalką, imitującą niemowlę – także w domu. I co? I zero wyjść do kolegów, na imprezę, itd. 🙂 Stwierdzono, że w szkołach, w których wprowadzono ten program, liczba nieletnich rodziców spadła o kilkadziesiąt procent…

 

A sprawa „Agaty”? No, cóż, nie dziwię się tej matce, że chciała jak najszybciej – i sposobem starym, jak świat – pozbyć się dowodu na to, że jej córka zaszła w ciążę zanim jeszcze zdążyła ją uświadomić.

 

I nie należy bynajmniej sądzić, że jest to jedynie „tragiczny, lecz odosobniony przypadek.” Obydwie strony zdają się udawać, że małolaty zasadniczo nie uprawiają seksu – albo dlatego, że przed ślubem w ogóle jest to grzech, albo przynajmniej dlatego, że (do pewnego wieku) zabrania  tego prawo. Tymczasem jest raczej odwrotnie – odkąd wszyscy zgodziliśmy się na to, że seks jest tylko miłą rozrywką bez większego znaczenia, wiek inicjacji seksualnej powoli, ale stale się obniża.

 

I tak jakoś przypomina mi się tutaj fragment widzianego kiedyś reportażu o królestwie Suazi. To małe, afrykańskie państewko przoduje w liczbie zarażonych wirusem HIV, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Zaniepokojony tym król postanowił w końcu wysłać w naród edukatorów, którzy mieli za zadanie uświadomić młodzież.

 

I utkwił mi w pamięci moment, kiedy to królewscy emisariusze stają przed grupą 10-12-letnich dziewczynek, a one im mówią: „To naprawdę piękne, co mówicie – to o czystości, miłości i wierności – tylko że dla nas jest już na to za późno!”

 

Zaszokowany tym wyznaniem nauczyciel zapytał: „Jak to – więc nie ma już dziewic w Suazi?!” Owszem, są – w filmie  pokazano jedną, osiemnastoletnią, z której inne naigrywały się, że chyba ma zamiar zabrać „to” ze sobą do grobu…

 

I nie powinniśmy myśleć, że w tej kwestii jesteśmy o całe lata świetlne od Czarnego Lądu – zdaje mi się raczej, że zmierzamy w tym samym kierunku – i że obyczaj ofiarowywania „obrączek czystości” dzieciom pierwszokomunijnym, który na razie wydaje się nieco dziwaczny, nie będzie wcale taki za lat kilkadziesiąt.

 

Nikt przecież nie mówi naszym dzieciom, od kiedy mogą zacząć się bawić w „zabawy dorosłych”, prawda? Co innego alkohol, narkotyki, prowadzenie samochodu… Ale „te rzeczy”? Phi!

 

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że współczesne dziewczęta dojrzewają fizycznie wcześniej niż ich matki i babki – mogą więc zostać matkami, zanim jeszcze na dobre do tego dorosną (niektóre, co prawda, nie dorastają nigdy…) – podczas gdy próg ich „dojrzałości społecznej”, wyznaczany przez karierę zawodową, stale się odsuwa w czasie…

 

Ciekawe jest również, że w tej sprawie nie wypowiadał się ani ojciec dziewczyny (a badania statystyczne pokazują, że dziewczęta wychowywane bez ojca podejmują współżycie wcześniej, niż ich koleżanki z pełnych rodzin), ani, tym bardziej, rodzice jej chłopaka – o nim samym już nawet nie wspominając…

 

No, cóż, feministyczna propaganda, która mówi, że aborcja jest „wyłącznie sprawą kobiety” (w tym przypadku: dwóch kobiet – matki i córki) wcale nie uczy chłopców odpowiedzialności…

 

(A najnowszy kamyczek do tego ogródka to ów mąż pięciokrotnej dzieciobójczyni, który – rzekomo- nie miał pojęcia, że jego żona była w ciąży… To co on, biedaczek – nie wiedział, skąd się biorą dzieci?!)

 

Któryś z ostatnich „Neewsweeków” użalał się też nad losem dziecka 14-latki, które z mocy prawa musiałoby trafić do Domu Dziecka, jako że nieletnia matka nie mogłaby (aż do osiągniecia odpowiedniego wieku) podejmować żadnych decyzji, dotyczących jego przyszłości – tak jakby samo usunięcie ciąży już taką decyzją (i to, że tak powiem – najbardziej radykalną!) nie było!

 

I nasuwa się tu pytanie, czy rzeczywiście uważamy, że los dzieci w tzw. „placówkach opiekuńczych” jest gorszy od śmierci?

 

Cała ta sprawa uświadomiła mi też na nowo umowność, czy wręcz iluzoryczność, wszelkich „granic dopuszczalności przerywania ciąży”. Nie sądzę, by dało się naukowo udowodnić, że w 11. tygodniu „to” jeszcze nie jest człowiek, a w trzynastym – już tak. Tym bardziej, że różne kraje wprowadzają w tym względzie najróżniejsze regulacje.

 

I doprawdy nic tu nie pomogą dywagacje lewicowych publicystek, które pisały przy tej okazji o „dziecku, którego właściwie jeszcze nie ma.” Co znaczy „właściwie”? Jest – czy go nie ma?

 

Nigdy nie mogłam także zrozumieć, dlaczego urodzenie dziecka w tak młodym wieku (proszę zauważyć: NIE MÓWIĘ TU O JEGO WYCHOWYWANIU, które, rzeczywiście, w pewnych okolicznościach mogłoby jej „zrujnować życie”) ma być koniecznie i zawsze większą traumą dla dziewczyny, niż skrobanka? W końcu to RODZENIE dzieci jest rzeczą naturalną, a nie ich „usuwanie.”

 

Zastanawiam się również, czy jeżeli (do czego oby nie doszło!) na skutek tak wczesnej aborcji owa „Agata” nie będzie w przyszłości mogła mieć dzieci, to środowiska lewicowe, które wyraźnie naciskały na takie właśnie rozwiązanie „problemu”, wypłacą jej stosowne odszkodowanie?

 

Obawiam się, że nie – wówczas powie się jej po prostu: „Przecież to była Twoja suwerenna decyzja, do niczego Cię nie zmuszano!” (Podobnie zresztą mogłoby się stać również w przypadku, gdyby dziewczyna zdecydowała się jednak urodzić – z tym, że wówczas, zgodnym chórem, powtarzaliby jej to wszyscy: matka, zwolennicy „wolnego wyboru” a także, śmiem twierdzić, działacze pro life.) Innymi słowy: „Cierp, ciało, jakżeś chciało!”

Bo najsmutniejsze w tej sprawie jest to, że tak naprawdę to „Agata” nikogo nie obchodzi – jest tylko kolejnym wygodnym pretekstem do dyskusji…

 

Uprzedzając Wasze pytanie – gdyby to była MOJA córka… No, cóż, chyba chciałabym, żeby urodziła. Zawsze byłam zdania, że człowiek, nawet bardzo młody, powinien ponosić konsekwencje swoich czynów – a „zacieranie śladów” – bo czymże innym jest w istocie taka aborcja? – wybitnie temu nie służy. A jeśli ktoś czuje się dostatecznie dorosły na to, aby uprawiać seks, powinien także donosić ciążę.

 

Działacze organizacji pro life wysunęli wniosek, aby ekskomunikować minister Ewę Kopacz, która – zgodnie z obowiązującym prawem – umożliwiła dziewczynie dokonanie zabiegu – i wydaje mi się, że to już jest przesada. Można się nie zgadzać z czyjąś decyzją, można próbować na nią wpłynąć, ale nikomu nie wolno odbierać wolnej woli. Nawet Bóg, w pewnym sensie, nikomu nie „zabronił” grzeszyć – choć też i nie pozwolił…

Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która w sprawie „Agaty” też odegrała znaczącą rolę, rozpoczęła niedawno wakacyjną akcję uświadamiającą „Ponton Ratunkowy” dla młodzieży – która rzekomo ma uchronić młodych ludzi przed zgubnymi skutkami błędnych decyzji.

 

Czyżby takich, jak  decyzja „Agaty”? Oby!

 

(Dziwny post…Pisałam go „w bólach” przez dwa tygodnie, a czyta się pięć minut…)

 

Postscriptum: A oto kolejny dowód fałszywości alternatywy: „ALBO ANTYKONCEPCJA- ALBO ABORCJA!”

 

„Pomimo antykoncepcyjnej kampanii informacyjnej i szerokiego propagowania pigułek wczesnoporonnych, po 33 latach od legalizacji aborcji, ilość zabiegów przerywania ciąży [we Francji] nie maleje i każdego roku około 200 tys. Francuzek poddaje się takiemu zabiegowi.”

 

Mówi Valerie, lat 36: „Moją seksualność przeżywam w pełni rozwiniętą. Ani matka, ani babka nie narzucały mi żadnego tabu, oszczędzały moralnych pouczeń, za to rzeczowo odpowiadały na pytania. Wcześnie poznałam moje ciało i szybko się uczyłam fizycznych zbliżeń. (…) Krok po kroku odkryłam miłość oralną, analną, seks grupowy. Miałam kontakty homoseksualne, byłam w klubie wymiany partnerów.”

(Źródło: L. Turkiewicz, Seks Francuzek, Tygodnik ANGORA, nr 29 (944) z dn. 20 lipca 2008 r., s. 83)

 

No, cóż – zachodnie kobiety wreszcie uzyskały taką samą „wolność” w sferze erotyzmu, jaką dawniej mieli mężczyźni. Są wolne – ale czy także SZCZĘŚLIWE? Szczęśliwsze od swoich babek i prababek, które często nie znały nawet słowa „orgazm”, za to na ogół przeżywały spokojnie życie u boku jednego partnera? Oto jest pytanie!