Droga w przeciwną stronę?

Niedawno (na fali wzrastającej popularności starszych notek) pod postem na temat „pogańskiego” traktowania sakramentów przez niektórych ludzi pojawił się wpis pewnej Czytelniczki, śmiertelnie oburzonej tym, że ośmieliłam się użyć w tytule słowa „pogański” , tak rzekomo obraźliwego dla „rodzimowierców.”


Przyznam, że zrazu się zdziwiłam – spodziewałam się ataku raczej ze strony „metrykalnych” katolików, o których (i do których) był ten tekst. 

Pominę tu już fakt, że słowo „poganin” NIE MA w moich ustach żadnego wydźwięku pejoratywnego- jest to po prostu NEUTRALNE określenie dla wyznawców różnego rodzaju „politeistycznych religii naturalnych” stosowane przez wielu historyków i religioznawców o różnych światopoglądach (używał go także w swoich książkach mój wielki mistrz, prof. Aleksander Krawczuk, który, o ile mnie pamięć nie myli, był ateistą. Było wolno jemu, to wolno i mnie, biednej). 

Słowo to wywodzi się od łacińskiego rzeczownika’paganus’ oznaczającego po prostu mieszkańca wsi lub pasterza – i proszę tutaj znowu nie dorabiać sobie do tego negatywnych znaczeń, które zazwyczaj wiążą się z potocznym użyciem słowa „wieśniak.” Określenie to powstało po prostu dlatego, że tradycyjne kulty dłużej utrzymywały się na wsiach niż w miastach… (I proszę zauważyć, że także tzw. „ludowy katolicyzm”  nadal zachował całkiem sporo schrystianizowanych elementów „pogańskich.”) Kiedy św. Paweł mówił o „poganach” to z pewnością nie czynił tego po to, aby kogokolwiek obrazić.

Ale kiedy już ochłonęłam z pierwszego szoku, wywołanego niezasłużoną w moim odczuciu krytyką, zaczęłam myśleć (wbrew pozorom, czasami mi się to zdarza:)).
 
Jako że sądzę, że monoteizm jest mimo wszystko LEPSZYM rozwiązaniem „problemu Boga” niż politeizm, zastanawiam się, co sprawia, że tylu współczesnych ludzi wraca do tradycyjnych wierzeń? Co ich skłania do wykonania tego swoistego „kroku wstecz”?

Myślę, że po pierwsze zainteresowanie własną kulturą i historią, które każe im dostrzegać większą wartość w tym, co rodzime, niż w tym, co odbierane jest jako „narzucone z zewnątrz” (niekiedy nawet siłą). To na pewno nie przypadek, że różnego typu obrzędy pogańskie są niezwykle popularne w krajach skandynawskich, gdzie chrześcijaństwo wprowadzano ogniem i mieczem…

Kolejna sprawa to to, że w dobie intensywnego rozwoju rozmaitych ruchów ekologicznych kulty przyrody cieszą się nieraz większym uznaniem, niż tradycyjnie pojmowany judaizm, chrześcijaństwo i islam – które ustawiały człowieka zawsze w roli samowolnego „pana i władcy” wszelkiego stworzenia. Ksiądz Stanisław Musiał w cytowanej już tutaj przeze mnie książce („Dwanaście koszy ułomków”) słusznie zauważa, że zmierzenie się z tym problemem jest jednym z ważniejszych wyzwań dla chrześcijaństwa XXI  wieku. Pilnie potrzebujemy nowego św. Franciszka!

Także i feministki coraz częściej odczuwają pokusę, aby zastąpić postać Boga Ojca, jednoznacznie kojarzoną przez nie z „podporą patriarchalnego ucisku” bardziej „przyjazną” dla kobiet postacią Gai, bogini-matki.

A wreszcie, co wcale nie najmniej ważne, za wzrost liczebności wyznawców kultów neopogańskich jesteśmy także odpowiedzialni my sami – chrześcijanie, ilekroć spełniamy nasze „obowiązki religijne” mechanicznie, rutynowo, bez zrozumienia i bez najmniejszego przełożenia na nasze codzienne życie. W takim klimacie nawet nasza wiara w Boga Jedynego staje się dla innych ludzi jakąś bardzo odległą abstrakcją. W zetknięciu z nami łatwiej im już uwierzyć w „bliskie” nam siły natury, które, jak się zdaje, zewsząd nas otaczają.

I TO dopiero jest prawdziwe „pogaństwo” – w porównaniu z którym magiczne kulty przyrody mogą się wydawać niezwykle żywotne i pełne duchowej głębi…

Aczkolwiek warto pamiętać, że każda taka nasza próba ożywienia dawnej religii (podobnie jak próba wskrzeszenia martwego języka) jest z konieczności zawsze trochę sztuczna, teatralna. Jesteśmy bowiem w stanie (a i to nie zawsze…) odtworzyć dawne obrzędy, ale już nie rzeczywiste przeżycia i myśli, które im towarzyszyły. Bo, jak to ktoś mądry kiedyś powiedział, „bogowie żyją tylko tak długo, jak długo żyją ich wyznawcy.”

Mój wykładowca od historii starożytnej opowiadał kiedyś, jak to na terenie byłej Jugosławii spotkał bardzo wykształconego człowieka (zdaje się, że tamten był filologiem klasycznym), który uważał się za ostatniego prawdziwego czciciela Zeusa: „Zapytałem go: „Słuchaj, a jak ty go czcisz? Stać cię na to, by składać mu przepisaną ofiarę ze 100 wołów?” Ano, właśnie…

   

(Artur Grottger, Modlitwa wieczorna rolnika)