Historia pewnej kampanii.

Niedawno Amnesty International, organizacja, która – mówiąc delikatnie – przynajmniej w ostatnich latach wykazuje wyraźny „lewicowy przechył” opublikowała plakat, mający za zadanie propagować wśród państw-stron ratyfikację europejskiej Konwencji o Zapobieganiu Przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

O ideologicznych podtekstach tego dokumentu (np. o tym, że dość jednoznacznie uznaje się w nim „religię i tradycję” – bez żadnych niuansów! – za źródło problemu) już tu kiedyś pisałam, więc ani myślę się powtarzać.

Godne uwagi jest jednakże samo dzieło plastyczne, o którym mowa powyżej.

 

Oto elegancko odziany mężczyzna zmywa mopem krew z podłogi w kuchni – w domyśle: oczywiście krew swojej niewinnej, żeńskiej ofiary. Szyderczy napis głosi: „TO NIEPRAWDA, ŻE MĘŻCZYŹNI NIC NIE ROBIĄ W DOMU.”

Przyznacie, że przekaz jest jasny: JEDYNE, co mężczyźni w domu robią, to piorą swoje towarzyszki i/lub nieletnie potomstwo – rano, w południe i wieczorem – a potem jeszcze, ewentualnie, perfidnie zacierają ślady tej ponurej zbrodni.

Jest to, że się tak wyrażę, podejście potrójnie niesprawiedliwe. Po pierwsze bowiem obraża wszystkich mężczyzn hurtem; po drugie, tych, którzy rzeczywiście „coś” (i to niekiedy bardzo dużo, jak np. mój mąż) w domu robią, a po trzecie utrwala szkodliwy stereotyp, jakoby zawsze tylko oni byli sprawcami przemocy. (Aczkolwiek badania pokazują, że jeśli chodzi np. o nadużycia wobec dzieci, to kobiety dopuszczają się ich niemal równie często, jak mężczyźni – już nawet nie wspominając o tym, że i sami mężczyźni nierzadko padają ofiarą różnego typu przemocy, który to problem jest powszechnie bagatelizowany – „no, i co z tego, że dostał od żony parę razy po pysku, pewnie się chłopu należało i tyle!” – i skrywany bodaj jeszcze bardziej wstydliwie, niż katowanie kobiet.)

Rozumiem zatem, że według pań i panów z AI przemoc  NIGDY nie zdarza się np. wZAWSZE szczęśliwych związkach między kobietami? Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że jestem już za dużą dziewczynką, żeby wierzyć w takie bajki – tym bardziej, że kiedyś sama czytałam na blogu pewnej lesbijki (której zapewne wcale nie zależało na tym, żeby pluć we własne gniazdo), jak to była świadkiem, jak na dyskotece jedna partnerka rozkwasiła nos drugiej – za to tylko, że tamta miała czelność… zagadać do kogoś innego.

W podobnym duchu wypowiedziała się ostatnio także niezastąpiona Eliza Michalik, stwierdzając w swoim programie (podobno „satyrycznym”, aczkolwiek mnie on już od dawna wcale nie śmieszy), że fakt, iż Polska uparcie nie chce tej Konwencji ratyfikować, oznacza, ni mniej ni więcej, tylko, że nadal MOŻNA w naszym kraju legalnie bić kobiety i dzieci. Można? Naprawdę? No, patrzcie, państwo –  a ja, głupia, ciemna, nieoświecona parafianka, przez całe życie myślałam, że przemoc w rodzinie jest u nas już od wielu lat przestępstwem, zagrożonym karą więzienia. Jak to się jednak można pomylić…

Zawsze wzrusza mnie zresztą ta naiwna wiara lewicy w moc „słowa pisanego.”

Już tu kiedyś pytałam o to, co właściwie taka maltretowana osoba ma zrobić z takim dokumentem? Może pomachać nim swemu oprawcy przed nosem i powiedzieć: „Słuchaj no, ty… Tu jest napisane, że NIE WOLNO ci mnie bić!” – co, oczywiście, powinno przynieść skutek natychmiastowy? I rozumiem, że w owych szczęśliwych krainach, które już Konwencję przyjęły, przemoc pomiędzy najbliższymi jest tak rzadka, jak śnieg na Saharze?

Moim zdaniem rzecz nie w mnożeniu kolejnych deklaracji, tylko we właściwym egzekwowaniu prawa, które już mamy. Truizmy o „prawie do życia wolnego od przemocy” nikogo nie uchronią przed biciem, tak samo, jak żadne międzynarodowe sympozjum na temat „woli walki z głodem na świecie” nigdy jeszcze nikogo nie nakarmiło. (A śmiem twierdzić, że koszty niektórych tego typu urzędniczych przedsięwzięć znacznie przewyższają koszt przysłowiowej „kromki chleba” dla potrzebujących).

Co więcej, pani redaktor dodała, uśmiechając się uroczo, że „zbliżają się Święta, więc prawdziwi Polacy-katolicy napiją się wódki, a potem będą lać.” Przyznaję ze skruchą, że jak żyję, nie wiedziałam, że bicie żony po pijaku należy do naszej wigilijnej tradycji… Ale trudno: jak mus, to mus. Dla dobra kultury narodowej trzeba będzie jakoś te potworne Święta przetrzymać… 😉

A swoją drogą, wciąż czekam na to, by pani Eliza powiedziała kiedyś jakieś dobre słowo pod adresem tych znienawidzonych „katoli”. Kiedyś wprawdzie wypsnęło się jej, chyba przypadkiem, że i wśród nich zdarzają się (o dziwo!) „normalni i sympatyczni ludzie, którzy robią fajne rzeczy” (choć po mojemu to mniej więcej tak, jakby powiedzieć, że „ateiści są nienormalni, ale nie wszyscy.”;)) – jednak żadnych konkretnych przykładów podać nie potrafiła. Z lubością za to napawa się w każdym programie przykładami wszelkich możliwych świństw, których katolicy dopuszczają się (nie przeczę!), a jakże. Mniejsza jednak o to.

Zaraz pewnie odezwą się głosy: „No, i czego się czepiasz, KAŻDY sposób jest dobry, żeby zwrócić uwagę na dramat tych maltretowanych kobiet i dzieci… A są ich miliony! Miliony!!!!”

Nawiasem mówiąc, takie ujęcie problemu oznacza, że uważamy, że to raczej zdrowa i normalna rodzina (czyli taka, gdzie NIKT NIKOGO nie poniża i nie krzywdzi) jest jakąś anomalią, a nie coś przeciwnego. Ale dobrze, przyjmijmy na chwilę, że „szlachetny cel uświęca wszelkie środki.”

Wyobraźcie sobie, że ktoś wypuściłby analogiczny plakat – w ramach jakże potrzebnej kampanii poświęconej walce z pedofilią – przedstawiający mężczyznę, trzymającego na kolanach nagiego chłopczyka i z podpisem: „TO NIEPRAWDA, ŻE GEJE NIE POTRAFIĄ ZAJMOWAĆ SIĘ DZIEĆMI! Ponad 80% przypadków molestowania nieletnich na świecie dotyczy wykorzystywania chłopców przez dorosłych mężczyzn.”

Jestem przekonana, że wówczas – i zapewne słusznie – głosom oburzenia na tak „obrzydliwy przejaw homofobii” nie byłoby końca. Prawda?

Nie, nie i jeszcze raz nie! Żaden cel, choćby nie wiem, jak szlachetny, nie uświęcaTAKICH środków.

Na szczęście w tej sprawie mam wsparcie nie byle kogo, bo byłej pełnomocniczki do spraw równego traktowania, Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, która zwraca uwagę (w co ja sama zresztą nigdy nie wątpiłam!), że „i mężczyźni są różni”: ”Po tym świecie chodzą również kanalie. Niektórzy gwałcą – oby zgnili w więzieniu. Są oni wrogami tak kobiet, jak porządnych mężczyzn (…) Mężczyźni to nie jest płeć oprawców.” – przekonuje (tych, których widać przekonywać trzeba) obecna europarlamentarzystka PO. No, cóż, dobre i to…

***

W ostatnich dniach i tygodniach (kiedy mnie tu ze zrozumiałych względów nie było) głośno było u nas także o innej „kampanii” – tym razem reklamowej. Empiku, który do promocji świątecznej zaangażował m.in. budzącą kontrowersje dwójkę wykonawców: Adama Darskiego, zwanego Nergalem i Marię Czubaszek.

Pragnę od razu zaznaczyć, że cała ta sprawa właściwie ani mnie ziębi, ani grzeje. W empikach w ogóle bywam raczej rzadko, ze względu na wcale nie największy (jak na mój gust) wybór produktów i bynajmniej nie najniższe ceny.

Niemniej wydaje mi się, że nie jest trafionym pomysłem angażować do promocjiKSIĘGARNI faceta, który publicznie spalił bestseller wszech czasów (którym wciąż jeszcze pozostaje Biblia) – i którego mroczny image bardziej by chyba pasował do Halloween? – oraz, z okazji Świąt, w czasie których wspominamy narodziny pewnego Dziecka (i to niezależnie od tego, czy akurat wierzymy w Jego boskość, czy też nie) kobietę, która publicznie mówi o swoich dwóch aborcjach: „To CUDOWNIE, że to zrobiłam!”

I myślę, że nie trzeba wcale być „moherowym beretem”, by zauważyć w tym jakiś dysonans. Tylko tyle.

Jasełka według księdza Adama.

Wiecie doskonale, że zazwyczaj bliżej mi do „Tygodnika Powszechnego” niż do  Radia Maryja – i do Szymona Hołowni raczej, niż do ojca Rydzyka.

Zawsze bardzo lubiłam i szanowałam ks. Bonieckiego, ale… ostatnio nawet ja mam pewien problem z jego wypowiedzią na Przystanku Woodstock.

Z tą mianowicie, w której powiedział, że „diabelskość Nergala to diabelskość z jasełek. Nie ma w nim nic diabolicznego.  Diabeł się dobrze sprzedaje w tej formie, no, to ją Nergal -wybrał.”

Mam wrażenie, że tym razem znany i lubiany duchowny (być może chcąc przedstawić się młodzieży jako „spoko koleś”, w przeciwieństwie do reszty „skostniałego” Kościoła), nieco, mówiąc popularnie, przegiął.

Wydaje mi się – mimo wszystko – że nazwanie „gównem”, które należy „zeżreć” tekstu, na którym opiera się spora część naszej kultury, a także wiara prawie 2 miliardów ludzi na świecie (bo przecież nie tylko katolików!) trudno nazwać zachowaniem „miłym, mądrym i sympatycznym.”

Sam ksiądz zresztą potem przyznał, że „to było po prostu chamskie.” Aha, a więc jednak…

Bardziej zasmuca mnie jednak fakt, że nie kto kto inny, jak ksiądz katolicki, uważa, że MOŻNA propagować dowolne idee nawet bez szczerego, wewnętrznego przekonania – tylko dlatego, że coś „dobrze się sprzedaje.” I że to jest całkowicie nieszkodliwe, niewinne (jak  nie przymierzając tytułowe jasełka), pod warunkiem, że sprzedawane będzie w atrakcyjnym opakowaniu.

Ja bardzo przepraszam, ale „diabełek z jasełek” (bez względu na to, jak bardzo ugrzecznionym „demonikiem” – plastikowym, rzec by można – wydaje mi się sam Darski, który ostatnio zaczął już oficjalnie używać nazwiska „Nergal”), to jest Boruta z Zamku w Łęczycy (polecam tamże uroczą wystawę „Diabły Polskie”, zdjęcie poniżej), a nie zespół Behemoth.:)

No, chyba, że uznamy także (jak zrobił to ostatnio w prześmiewczym felietonie Krzysztof Feusette) – że jeden z utworów tegoż zespołu, zatytułowany „Chwała mordercom świętego Wojciecha” – to w istocie nic innego, jak tylko tradycyjna polska kolęda, nawołująca do pokoju, pojednania i tolerancji religijnej. :)

„Nergal to miły, spokojny, mądry człowiek.”. – dodawał ksiądz. Tego nie neguję, niewykluczone, że PRYWATNIE taki  właśnie jest – co więcej, byłam pełna podziwu dla jego działalności na rzecz chorych z chorobami szpiku kostnego.

Nie zamierzam też – wbrew obawom księdza Adama – zbierać drew na jego stos, ani też wystrzeliwać go z armaty.

Chcę mieć tylko (i aż) prawo do mówienia o tym, że to, co zrobił z Biblią mi się nie podoba (choćby nie wiem jak „miłym” poza sceną był człowiekiem). Że było to głupie, chamskie, niepotrzebne, złe. Uważam, że chamstwu, przemocy i nienawiści należy się przeciwstawiać w każdej postaci, a nie je bagatelizować i rozgrzeszać. Nasz świat na pewno nie stanie się od tego lepszym miejscem.

A przecież nawet dobrzy ludzie robią czasem złe rzeczy, prawda? (Sama jestem pewnie najlepszym  tego przykładem…)

Chociaż – i tu się pewnie zdziwicie – podobnie jak ks. Boniecki miałabym duży problem z nazwaniem skandalicznego czynu Nergala „obrazą uczuć religijnych.”

Pomijając już inne obiekcje, które mam wobec tego pojęcia (por. „Obraza uczuć religijnych – czyli co?”) – zawsze uważałam, że UCZUCIA można żywić tylko względem OSÓB, żyjących lub zmarłych.

Gdyby więc ktoś mi powiedział, że moja śp. Babcia była… jakby to ładnie powiedzieć… kurtyzaną, mój ojciec – złodziejem, a Jezus – największym zbrodniarzem znanym ludzkości, mogłabym słusznie poczuć się zraniona w mojej miłości do tych Osób – i nikomu nic do tego. (Dlatego też ROZUMIEM także oburzenie braci muzułmanów, gdy ktoś np. wyzywa ich Proroka od pedofili – choć nie popieram agresywnych form wyrażania owego oburzenia).

Ale Biblia (czy Koran), przy całym moim szacunku dla świętych Pism, OSOBĄ jednak nie  jest…

Chociaż, z drugiej strony, gdyby ktoś mi podarł list od mojego Ojca (a tym w odczuciu wielu wierzących jest Biblia:)), wrzeszcząc, że mi go wepchnie do gardła, to też chyba miałabym prawo poczuć się urażona?

Por. też: „”Obraza uczuć religijnych”” – czyli co?”

 

Biedaczyna Nergal.

Ryzykując, że znów ktoś mnie oskarży o „histeryczne reakcje” spróbuję jednak coś napisać na temat, który wciąż bulwersuje wielu, mimo że od zdarzenia upłynęło już nieco czasu.

Oto niektórzy biskupi „ośmielili się” zaprotestować przeciwko obecności w publicznych mediach „artysty” Adama Darskiego – „Nergala”, który wsławił się jakże odkrywczym podarciem na scenie Biblii z okrzykiem: „A teraz zeżryjcie to g..!” (Muszę go przy tym zmartwić – ten numer jest straszliwie ograny. Już dobrych kilkanaście lat temu podobne rzeczy robiła na scenie np. Sinead O’Connor – tyle, że ona po latach poszła po rozum do głowy i przeprosiła…)

Od razu mówię, że wierzę głęboko w to, że Nergal w oprotestowanym programie będzie robił tylko to, za co mu płacą (i to słono) – czyli uczył młodych ludzi śpiewu, a nie nawracał ich na satanizm. Zawsze też uważałam, że najlepszą metodą „walki” z wszelkiej maści skandalistami jest otoczyć ich pełnym godności milczeniem. Cisza boli ich najbardziej. (Stąd sama zastanawiałam się poważnie, czy w ogóle powinnam poruszać ten temat – jakiekolwiek zajmowanie się Nergalem jest już w pewnym sensie reklamą jego poczynań. :))

Martwi mnie jednak, że cały „gniew ludu” skupił się w tej sprawie wyłącznie na księżach i biskupach, którzy (jak to zwykle oni;)) nie mają poczucia humoru i „obrażają się nie wiadomo o co.” Nikt spośród usłużnych dziennikarzy, gotowych nieomal lizać Nergalowi buty za jego (jakże odważny!) czyn, nie zauważył, że takie potraktowanie Księgi, stanowiącej przedmiot kultu ponad miliarda ludzi na świecie (bo wbrew pozorom wcale nie tylko „Polaków-katolików”) trudno uznać za coś godnego pochwały. Nawet, jeśli nazwiemy to „sztuką.”

Przypominam sobie tu niedawny (haniebny) incydent z pomnikiem ofiar w Jedwabnem. Wtedy jakoś nikt nie szermował hasłami o prawie do wolności wypowiedzi… I nikt jakoś nie doradza osobom ze Stowarzyszenia „Nigdy więcej!”, by, jeżeli gdzieś się natkną na hasła neonazistowskie, po prostu chodzili na inne imprezy.

Pani Magdalena Środa, ze spokojem godnym mędrca, stwierdziła nawet, że „czyn Nergala jest może głupi, ale nie musi być niebezpieczny.” Zastanawiam się, co daje podstawę do takich autorytatywnych twierdzeń osobie, która sama wielokrotnie (!) domagała się ograniczenia dostępu do mediów osobom głoszącym niepoprawne politycznie poglądy.

Skąd wiadomo na pewno, że nazwanie homoseksualisty „grzesznikiem” jest już niedopuszczalną mową nienawiści (która niechybnie doprowadzić musi do eskalacji przemocy) – a nazwanie Biblii „gównem” – jest zaledwie nieszkodliwą formą artystycznej ekspresji? A kto tego nie rozumie – nie rozumie WOLNOŚCI? Biedny Nergal – uciskana ofiara naszej chrześcijańskiej nietolerancji („MNIE wolno robić i mówić, co mi się żywnie podoba – a wy, wierzący, morda w kubeł!” Nikt nie ma nawet prawa poczuć się zniesmaczony, chyba że pragnie być okrzyknięty „moherem.”).

Nie, nie, nie. Pogardzie i nienawiści (w każdej formie!) mówię nie. I mówiłabym to nawet wtedy, gdybym była ateistką.

Ps. W wywiadzie Nergala dla „Newsweeka” najbardziej rozbawił mnie fragment o tym, że niszcząc Biblię „metaforycznie” zniszczył wszystkie religie świata… (Na pytanie dziennikarza, czy odważyłby się podrzeć również Koran). Hmmm… Skoro to nie była nienawiść do jednej, konkretnej religii, a tylko metafora – to dlaczego nie wziął się raczej za Bhagawatgitę?;) Jeśli to naprawdę jeden diabeł, powinno mu być dokładnie wszystko jedno.