Proroctwo dla Polski

Nigdy nie ukrywałam, że denerwuje mnie czasami nasza polska, „święta megalomania”, wyrażona między innymi w proroctwach, zgodnie z którymi „choćby w całym świecie wojna – przecie polska wieś spokojna.”

Tego typu przepowiednię wygłosił był nawet jeden z najbardziej znanych polskich charyzmatyków, o. Czesław Klimuszko, franciszkanin (zm. 1980), który pisał np. tak: „Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana (…) jak żaden inny naród w Europie. Polsce będą się kłaniać narody Europy. Widzę mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie… Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym bez wahania Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości.”*

(* Por. W. Łaszewski, Proroctwo o Polsce. Obietnica i krew. Wyd. Fundacja Nasza Przyszłość 2010, s. 30.)

Prawda, że miło? 🙂 Obawiam się jednak, że w całym tym naszym bogoojczyźnianym entuzjazmie („Polska Chrystusem narodów” i tak dalej…:)) najczęściej zapominamy o tym, że nawet te wszystkie wzniosłe zapowiedzi są zwykle opatrzone warunkiem, iż mamy się „nawrócić.”

Tymczasem, kiedy tak przyglądam się moim Rodakom – a nadto i samej sobie! – to wcale nie widzę, abyśmy, jako naród, byli jakoś szczególnie „nawróceni.” Wydaje mi się raczej, że w niczym nie jesteśmy lepsi od tego „zgniłego Zachodu”, nad którym tak lubimy się wynosić.

Czyżby u nas nie było kradzieży, pijaństwa, nieuczciwości, znieczulicy, przemocy, zdrad i rozwodów, bicia dzieci, poniżania osób starszych? Odpowiedź na te pytania wydaje mi się tak oczywista, że nawet nie warto się nią zajmować…

Już „papież polskiego pozytywizmu”, Aleksander Świętochowski, przestrzegał rodaków, że nie powinniśmy traktować Boga tak, jakby był naszym Sąsiadem, u którego na strychu tylko my mamy prawo suszyć naszą bieliznę… A że takie myślenie mimo upływu lat wcale w narodzie nie ginie, niechaj świadczy fakt, że kiedyś w toruńskiej rozgłośni na własne uszy słyszałam panią, która upierała się, że Matka Boża była… Polką (no, bo jakżeby inaczej?:)).

Ostatnio zresztą zyskałam kolejny ciekawy przykład tej naszej swoistej „świątobliwej megalomanii” w postaci gigantycznego pomnika Chrystusa-Króla, budowanego właśnie w dolnośląskim Świebodzinie. Drżyjcie, Brazylijczycy! Polacy nie gęsi i swój pomnik mają! A co! 🙂

Muszę jednak zmartwić wszystkich tych, którzy sądzą, że to dzieło (o którego walorach artystycznych i duchowych wolałabym zmilczeć, by nie być znów posądzoną o „satanizm” – choć, mówiąc między nami, uważam, że Bogu „należało się” od nas coś piękniejszego…) pobije jakiś rekord – Chrystus z Rio de Janeiro jest od „Polaka” wyższy o całe 5 metrów…

Ale tak sobie myślę – wybaczcie, jestem tylko „heretyczką” i możliwe, że dostatecznie rozwiniętych uczuć patriotyczno-religijnych nie posiadam…- czy Jezusowi nie byłoby milsze, gdyby radni Świebodzina, w ramach stawiania Mu pomnika – dofinansowali raczej jakiś szpital, dom dziecka czy ośrodek dla bezdomnych? Zima idzie…

  

Czy to pobożność „z głową” czy bez głowy? Sama nie wiem…