Czy małżeństwo to tylko seks?:)

Sądząc z lektury niektórych fragmentów Kodeksu Prawa Kanonicznego, tak – można niekiedy odnieść wrażenie, że jedynie „poprawny” z punktu widzenia fizjologii akt seksualny pomiędzy mężczyzną a kobietą jest tym, co czyni z nich „prawdziwe” małżeństwo.

Warto na wstępie zauważyć, że przeszkoda niemocy płciowej przy zawieraniu małżeństwa znana była już w prawie rzymskim. Nieważnie żenili się np. castrati (czyli eunuchowie:)).

W XII w. papież Celestyn III wprowadził dla małżonków pod tym względem trzyletnią próbę, experimentum, którą dopiero w XIX w. zastąpiono opinią biegłych (np. lekarzy).

„Niemoc płciowa” w prawie kościelnym nigdy nie miała jednoznacznego określenia – i w różnych epokach różnie pojmowano jej istotę. Na przykład dopiero w 1977 r. zostało ustalone, że u mężczyzny wytrysk nasienia (eiaculatio seminis in testiculis eloborati:)) NIE JEST koniecznym elementem aktu małżeńskiego. 🙂

Ogólnie mówiąc, niemoc płciowa powodująca nieważność małżeństwa polega na niezdolności do współżycia: uprzedniej, trwałej, absolutnej lub względnej (kan. 1084 § 1)

Niemoc uprzednia – to taka, która istniała już przed ślubem; trwała – czyli w zasadzie nieuleczalna „na drodze powszechnie dostępnych środków”,; absolutna (bezwzględna) – może odnosić się do wszystkich kobiet czy mężczyzn (ten paragraf dotyczy np. osób trwale aseksualnych:)) ; lub być względna- i odnosić się jedynie do nieprzezwyciężalnej niemożności współżycia z konkretną osobą; pewna – jest podstawą do zabronienia małżeństwa lub do stwierdzenia jego nieważności.

Impotencja może może też być: organiczna (spowodowana wrodzonymi lub nabytymi brakami anatomicznymi – u mężczyzn, albo nieprawidłowościami anatomicznymi – u kobiet); lub czynnościowa (polegająca na zaburzeniach w czynnościach narządów płciowych: u mężczyzn objawia się to brakiem popędu lub jego wadliwością do tego stopnia, że uniemożliwia to stosunek płciowy; u kobiet zaś jest najczęściej spowodowane schorzeniami nerwicowymi, np. pochwicą, polegającą na silnych i bolesnych skurczach mięśni pochwy).

Warto wiedzieć, że wątpliwości w tym zakresie nie stanowią przeszkody do zawarcia małżeństwa zarówno wtedy, gdy wątpliwość jest natury prawnej, jak i faktycznej (zob. kan. 1084 § 2).  Instrukcja z roku 1986 stanowi wprost: „Zabronić można małżeństwa tylko w przypadku przeszkody pewnej, albowiem każdy człowiek ma prawo do zawarcia małżeństwa. W wypadku przeszkody wątpliwej Kościół, trzyma się zasady, że nie należy przeszkadzać w zawarciu małżeństwa (…)

I zapewne to z tej klauzuli korzysta się niekiedy, udzielając sakramentu małżeństwa mężczyznom z uszkodzeniami rdzenia kręgowego (choć warto tu dodać, że nie wszystkie urazy kręgosłupa muszą skutkować impotencją). W myśl zasady: Ty nie mówisz – my nie pytamy?:)

Wątpliwość co do istnienia niemocy płciowej zachodzi również w wypadku wycięcia lub podwiązania u mężczyzn nasieniowodu oraz wycięcia lub podwiązania u kobiet jajowodów albo usunięcia jajników. (Operacje te pod względem moralnym mogą budzić osobne zastrzeżenia, ale o tym już kiedyś pisałam – zob. „Sterylizacja jako zbawienie ludzkości…” ) Wątpliwości mogą też niekiedy nasuwać przypadki obojnactwa. Przy istnieniu takich deformacji narządów płciowych,  które uniemożliwiają współżycie cielesne, małżeństwo jest niedozwolone. Gdy jednak deformacja nie wyklucza aktu płciowego – nie należy zabraniać małżeństwa.

Wszystko to jest oczywiście zrozumiałe w świetle tego, że małżeństwo ze swej natury jest skierowane do zrodzenia i wychowania potomstwa (kan. 1055 § l) Dlatego też małżonkowie powinni być zdolni do podjęcia aktów zmierzających do poczęcia nowego życia.   (Instrukcja z 1986 r., n. 51). 

Niemniej, warto tu zauważyć, że takie rozumienie sakramentalnego małżeństwa nie tylko wyklucza możliwość jego zawierania przez osoby aseksualne czy – tym bardziej – homoseksualne, ale także przez pewne kategorie heteroseksualnych osób niepełnosprawnych, których jedyną „winą” jest niezdolność do uprawiania seksu (bo przecież nie do miłości?).

Zastanawiam się, czy w imię wierności jednemu nie lekceważy się tu aby drugiego istotnego celu małżeństwa, jakim jest dobro małżonków?

Wydaje mi się to tym bardziej trudne do zrozumienia, że np. niepłodność – przy zachowaniu zdolności do współżycia małżeńskiego – nie jest ani przeszkodą do zawarcia małżeństwa (jest to zazwyczaj aktualne przy zawieraniu małżeństwa przez osoby starsze), ani też przyczyną do orzeczenia nieważności małżeństwa (kan. 1084 § 3) – chyba, żeby została zatajona.

Wynikałoby z tego, że „obowiązkiem małżeńskim” jest raczej samo uprawianie seksu, niż prokreacja. 🙂

Przy całej fiksacji prawa kanonicznego na punkcie współżycia, nie uznaje się jednak za małżeństwo związku (konkubinatu) kobiety i mężczyzny przez sam fakt jego podjęcia… Osobom, żyjącym w związkach niesakramentalnych (cywilnych) zaleca się wręcz życie w celibacie – i uznaje się, że wówczas „jest tak, jakby małżeństwa w ogóle nie było.” No, i wciąż jeszcze można unieważnić małżeństwo, które nie zostało „skonsumowane.”

A zarazem historia Kościoła zna wiele przypadków „białych małżeństw”, zazwyczaj wychwalanych pod niebiosa, a nawet wynoszonych na ołtarze…:)

I czy ktoś odważyłby się powiedzieć np. że św. Kinga nie była „naprawdę” żoną księcia Bolesława Wstydliwego (chociaż wydaje się, że ta para NIGDY nie współżyła), a Najświętsza Maria Panna – żoną Józefa?! Przecież nawet Pismo Święte Ją tak nazywa! (Mt 1,20).

 

Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Uważam, że jestem ŻONĄ P., niezależnie od tego, czy współżyjemy ze sobą, czy nie. Bo według mnie to MIŁOŚĆ (a nie seks!) między dwojgiem ludzi oraz ich wola wspólnego życia aż do śmierci są tym, co faktycznie „tworzy” z nich małżeństwo. Seks jest tylko jednym możliwych przejawów tej miłości. I jestem gotowa to powtórzyć nawet na Sądzie Ostatecznym! 🙂

(Przy pisaniu tego tekstu obficie korzystałam z książki ks. Piotra Mieczysława Gajdy „Prawo małżeńskie Kościoła Katolickiego”, wyd. Biblos, Tarnów 2000).

Por. też: „Za co nie lubię św. Augustyna?”; „CYWILNA – znaczy gorsza?”

Ponad prawem?

Na jakichś rekolekcjach zadałam pewnemu księdzu pytanie, co czeka kapłana, który by popełnił jakieś przestępstwo.

Odparł, że właściwym miejscem dla takich ancymonków jest zakład karny – i dodał, że w przeszłości, za PRL-u, istniał nawet specjalny oddział więzienny dla księży (co jednak jakoś źle mi się skojarzyło).

W praktyce jednak, niestety, nader często bywa inaczej – żeby przypomnieć tylko ostatnią (z pozoru drobną) sprawę z Łukawca koło Rzeszowa, gdzie ksiądz sporządził i wyczytywał z ambony listę parafian, którzy nie łożą na kościół.

W moim odczuciu naruszył w ten sposób nie tylko ustawę o ochronie danych osobowych, ale także (co może ważniejsze!) stary, dobry kościelny zwyczaj, który mówi, że „co łaska” zasadniczo jest anonimowe – chyba, że ktoś życzy sobie inaczej – i zależy wyłącznie od dobrej woli ofiarodawcy.

Jeden z parafian, urażony takim publicznym „napiętnowaniem”, skierował skargę do sądu – prokuratura jednak sprawę umorzyła, z powodu (rzekomo) „niewielkiej szkodliwości społecznej czynu.” Ciekawe, czy Temida byłaby podobnego zdania, gdyby nie chodziło o osobę duchowną?

Sama znam wielu dobrych skądinąd kapłanów, którzy przyznawali, że niejednokrotnie udawało im się uniknąć płacenia mandatów ze względu na koloratkę. Kto wie, może funkcjonariusze drogówki zawsze zakładają, że każdy jadący z nadmierną szybkością ksiądz spieszy z ostatnią posługą do umierającego?;)

Mój były spowiednik jednak tłumaczył ów fenomen tym, iż policjanci twierdzą, że po prostu… nie chcą „zadzierać z Kościołem”, nawet jeśli jakiś ksiądz ma akurat szczerą wolę, żeby ten mandat zapłacić…

A co dopiero mówić o przypadkach poważniejszych, jak jazda po pijanemu (w takich razach stróże prawa często poprzestają na odstawieniu delikwenta na macierzystą plebanię), malwersacje finansowe lub molestowanie?

W pewnych kręgach krąży nawet gorzki dowcip: „Jaka jest najwyższa kościelna kara za pedofilię? Przeniesienie na inną parafię!”

(Co innego, gdyby jakiś ksiądz chciał – o zgrozo! – zawrzeć legalne małżeństwo z kobietą. O, to już jest grzech nie do wybaczenia! Za sam taki zamiar grozi natychmiastowa suspensaz mocy prawa kanonicznego…:))

Jestem na pewno ostatnią osobą, która chciałaby tu kogokolwiek potępiać – tym niemniej… czy dla autorytetu Kościoła i gwoli sprawiedliwości (ludzkiej i Boskiej) nie byłoby lepiej, gdyby ksiądz, który ma na sumieniu takie czyny, przyznał się do winy, przeprosił i dobrowolnie poddał się karze, zamiast próbować za wszelką cenę je zatuszować?

Przecież nie każde zwrócenie uwagi na błąd człowieka jest zaraz „atakiem na Kościół”, prawda? Wszyscy jesteśmy grzeszni…

Ks. Guy Gilbert. charyzmatyczny francuski kapłan pracujący wśród dzieci ulicy, mądrze kiedyś powiedział, że „w Kościele nie będzie dobrze, dopóki księża nie przestaną się uważać za kogoś lepszego od innych ludzi.” Ano, właśnie…