Wszystkie troski posła Biedronia.

Doprawdy, wzrusza mnie już ta nieustająca troska posłów Twojego Ruchu (dawniej: Ruch Palikota) o wiecznie uciskanych – przez swoje wspólnoty wyznaniowe, oczywiście – ludzi wierzących.

Już to, jeśli chodzi o wyznawców islamu i judaizmu, których to ci piewcy wszechtolerancji próbują bohatersko oduczyć ich „barbarzyńskich zwyczajów” – już to, jeśli chodzi o nieszczęsne katolickie dzieci, które to – podobno – topią się masowo, na skutek słuchania na religii opowieści o Jezusie, kroczącym po wodzie…

Na tej niwie szczególnie wyróżnia się poseł Robert Biedroń, który – podobnie jak 90% moich rodaków – dał już się poznać jako wybitny znawca katolicyzmu i wszystkich ciemnych spraw jego.

(W pamięci utkwiło mi zwłaszcza jego przejmujące wyznanie, jakoby został ateistą, ponieważ w dzieciństwie jakaś wstrętna zakonnica wytargała go za uszy – rozumiem, że była to trauma wystarczająca, ażeby zupełnie odrzucić jakąkolwiek myśl o istnieniu Boga…)

Do tej pory nie wiedziałam jednak, że ów wielki mąż stanu jest także – od niedawna – ekspertem od prawosławia. No, prawdziwy człowiek Renesansu, po prostu! I nic to, że ów obiecujący naukowiec-politolog w trakcie doktoratu – miał w początkach swego urzędowania poważne problemy z wyjaśnieniem dziennikarzowi Radia Zet, co to jest sejmowy Konwent Seniorów. Wystarczy, że świetnie umie zdefiniować, czym jest „homofobia.”

Bo też i walce z homofobią w Kościele poświęcony ma być kalendarz, wydany (podobno) przez prawosławnych księży-gejów.

„Przecież księża, także innych wyznań, też mają swoją orientację seksualną.” – błyskotliwie zauważył poseł. Kalendarz miał na celu zwrócenie uwagi, że prawosławni księża to zwykli ludzie, którzy też mogą mieć swoje pasje, preferencje czy pragnienia.  No, proszę, nigdy bym nie pomyślała!:)

Ale ten kalendarz, zdaniem naszego eksperta, „obnaża” coś równie silnego – kościelną homofobię. „To z pewnością się nie spodoba dewotom.” – konkluduje z triumfem Biedroń.

Tak, nie ma to z pewnością jak smak skandalu o poranku, nieprawdaż, panie pośle?:)

Nie wiem, czy w pana oczach zasłużyłam już na zaszczytne miano „dewotki” (choć, moim zdaniem, to piękne słowo ma tyleż wspólnego z tolerancją dla inaczej myślących, co gdybym ja nazwała pana „pedałem” – czego jednak NIGDYnie uczynię…) – ale muszę pana rozczarować: mnie ten kalendarz nie gorszy ani trochę.

Ja w nim widzę nie tyle „pornografię”, co raczej po prostu piękne, męskie akty. A że niekiedy te zdjęcia przedstawiają młodych mężczyzn z różańcami w ręku? A kto powiedział, że nie można się modlić również w „stroju Adama” (i Ewy)?:)

„Wszystko nagie i odkryte przed Jego oczyma…” – jak kiedyś głosił przekład Wulgaty.

Nie wiem także, na jakiej podstawie twierdzi się tak jednoznacznie, że jest to „kalendarz gejowski.” Ja tego nie widzę. Modele (którzy prywatnie wcale nie wszyscy są homoseksualistami, przyłączyli się zaś do tego projektu, aby nie być posądzonymi o „homofobię” właśnie) – nie mają przecież swej orientacji wypisanej na czole. Ani nigdzie indziej.:)

Powiem więcej: mam szczerą nadzieję i wierzę, że również wielu ludzi podzielających pańskie preferencje zobaczy w tych fotografiach coś więcej (coś innego) niż tylko „kawałek świeżego mięska do schrupania.”

Chociaż pytanie pewnego internauty, który zapytał, dlaczego gejów przedstawia się na ogół jako młodych, pięknych i atletycznie zbudowanych mężczyzn – jakby żadni inni w ogóle nie istnieli – nadal pozostaje w mocy.

Czy może jednak prawdą jest to, co kiedyś gdzieś przeczytałam – że samotność starych gejów jest w tym środowisku tajemnicą poliszynela?

Oczywiście, można powiedzieć – i poseł Biedroń właśnie tak czyni – że w tym wypadku księża prawosławni są jakby bardziej „dyskryminowani”, niż katoliccy.Heteroseksualni duchowni w Cerkwi mogą mieć żony, homoseksualni powinni żyć w celibacie – zaś katolicyzm, bardziej sprawiedliwie, wymaga życia w czystości od jednych i drugich. To prawda.

Jednak, przepraszam, co komu do tego, w jaki sposób jakaś religia ustala sobie kryteria obowiązujące własnych kapłanów? Czy gdyby gdzieś istniał jakiś Kościół, który – załóżmy hipotetycznie – dopuszczałby do święceń tylko żonatych, rudych i piegowatych, moglibyśmy zasadnie mówić o „dyskryminacji” wszystkich pozostałych?

Moim zdaniem jest to raczej kwestia zwykłego POSZANOWANIA WOLNOŚCI RELIGIJNEJ danego wyznania. Ale co ja tam mogę wiedzieć o dyskryminacji… Prawda?:)

Niepokoi mnie w tym jednak jeszcze coś innego – że poseł Biedroń z  taką pewnością siebie mówi w tym  przypadku wyłącznie o „obłudzie Kościoła.” Jako że takie przekonanie zakłada z góry, że wszyscy ludzie (niezależnie od orientacji seksualnej) po prostu MUSZĄ uprawiać seks.

Jeśli więc ktoś twierdzi, że „tego” nie robi (ze względu na przekonania religijne, na przykład), to znaczy, że kłamie, udaje i z pewnością robi „to” w ukryciu, czyli jest hipokrytą…

Rozumiem zatem, że przy jego następnej wizycie w Polsce pan poseł Biedroń nie omieszka zapytać jego świątobliwości Dalaj Lamy, z kim, gdzie i jak realizuje on swoje naturalne potrzeby erotyczne? Ten to dopiero stary obłudnik…;)

Zdjęcie pochodzi z www.orthodox-calendar.com. A cały wywiad z posłem Twojego Ruchu, do którego się odniosłam, znajdziecie tu: 

http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/kontrowersyjny-kalendarz-koscielna-homofobia-nie-spodoba-sie-dewotom/33bzd

Z tej samej półki: Co mnie bardzo odstręcza od wszelkiej maści aktywistów LGBT, to, że zazwyczaj stosują oni taktykę „wszystko albo nic!”

To znaczy, że jeśli ktoś się nie zgadza w zupełności i bez zastrzeżeń z wszelkimi postulatami tego ruchu, traktowany jest przez nich natychmiast jak śmiertelny wróg, choćby nawet (tak naprawdę), wykazywał przy tym maksimum dobrej woli.

Coś takiego spotkało niedawno papieża Franciszka ze strony jego rodaków, argentyńskich gejów, którzy krzyczeli, że papież „jest przegrany!” – mimo, że, przypomnę, kard. Bergoglio nie był całkowicie przeciwny jakimkolwiek regulacjom prawnym, dotyczącym par homoseksualnych (tzw. „umowom partnerskim”) – sprzeciwiał się jedynie nazywaniu ich „małżeństwami” i adopcji dzieci, przypominając, że nie tyle „każdy człowiek ma prawo do dziecka”, co raczej każde DZIECKO ma naturalne prawo do miłości matki i ojca.

Ciekawe, jak sobie z tym fantem poradzi nasz poseł Biedroń, który już kilkakrotnie wyznawał poufale, że „kibicuje Frankowi.” :)

Muszę jednak przyznać, że nawet się z tych argentyńskich protestów ucieszyłam. Podobno wielkość człowieka poznaje się nie tylko po tym, jakich ma przyjaciół, ale także po tym, kim są jego wrogowie…

Niekochani bracia…

Przyznam się, że nigdy nie mogłam zrozumieć tego swoistego „egocentryzmu” z jakim niektórzy Homo sapiens odnoszą się do swoich „braci mniejszych.”

A przecież Jezus mówił,że Ojciec Niebieski troszczy się nie tylko o ludzi, ale także o wróble… (Mt 10,29)

Tymczasem, o ile stosunkowo łatwo – jak pisał mój „mistrz”, znakomity historyk Paul Johnson – przychodzi nam wyobrazić sobie, że Bóg otacza opieką nas wszystkich, to już sposób, w jaki widzi On np. każdą z osobna pszczołę w roju, pozostaje Jego słodką tajemnicą. 🙂

Ks. Twardowski kiedyś napisał taki wiersz:

Drzewa po kolei wszystkie niewierzące,
ptaki się zupełnie nie uczą religii,
pies bardzo rzadko chodzi do kościoła.
Naprawdę nic nie wiedzą – a takie posłuszne…

Tymczasem ludzie (jeśli są religijni,powołują się przy tym na nakaz „panowania” nad naturą z Księgi Rodzaju) zachowują się tak, jakby Ziemia została im dana w wyłączny „zarząd” a nie tylko powierzona w czasowe użytkowanie.

Nawet sobie nie wyobrażacie, jakiej histerii potrafią dostać pobożni skądinąd ludzie, jeśli do świątyni przypadkiem dostanie się pies czy jakiekolwiek inne stworzenie Boże. I to nawet wtedy, gdy „jak Pan Bóg przykazał” służą one człowiekowi, np.jako przewodnicy niewidomych czy niepełnosprawnych.

Zachowują się tak,jakby zwierzę było „nieczyste” z samej swej natury, mimo że – jak mówi Pismo 🙂 – Bóg przecież nie brzydzi się niczym, co stworzył (Mdr 11,24). Chociaż, jak tak się przyglądam historii naszego gatunku, to myślę, że tylko Jego „anielskiej cierpliwości” zawdzięczamy, że jeszcze nie zmienił zdania…

Znany warszawski duszpasterz, ks. Piotr Pawlukiewicz, kiedyś powiedział, że jeżeli „cmentarze dla zwierzaków” uznać za pewną przesadę, to o ileż bardziej – wyrzucanie martwego pupila np. do zsypu, jakby był zwykłym śmieciem, a nie stworzeniem, w którym – podobnie jak w nas samych – było „tchnienie życia” (Rdz 7,15), pochodzące od Boga.

A propos – przypomina mi się tu zabawna anegdotka.

Pewien facet przyszedł do księdza z zapytaniem, czy mógłby urządzić swemu pieskowi chrześcijański pochówek.
– No, coś, pan, psu?! – obruszył się ksiądz – My tu nie chowamy psów! Ale niech pan idzie do tych sekciarzy, o, tam, na górce…Może oni?
– Dziękuję, pójdę i zapytam. Ale zapomniałem księdzu powiedzieć, że z okazji jego pogrzebu chciałem dać 100 tysięcy dolarów na potrzeby parafii…
– Zaraz, niech pan zaczeka!Nie powiedział mi pan także, że pański piesek był katolikiem…

A co ze „zbawieniem” zwierząt, które przecież nigdy nie zgrzeszyły? Czy w niebie będzie dla nich miejsce?

Myślę, że najrozsądniejszej odpowiedzi na to pytanie udzielił pewien mój spowiednik, który stwierdził, że to wyłącznie sprawa Stwórcy, co zamierza uczynić ze swymi stworzeniami, a nam, ludziom, nic do tego. Wydaje mi się jednak, że Pan Bóg lubi słuchać śpiewu ptaków…:)

A Mark Twain kiedyś powiedział, że Bóg stworzył człowieka, ponieważ rozczarowała Go małpa…;)

(Nie)siostrzane Kościoły?

Sobór Watykański II stwierdził, że tradycje chrześcijaństwa wschodniego i zachodniego są wobec siebie „siostrzane”, że mogą się wzajemnie dopełniać i ubogacać.

Papież Jan Paweł II mówił przy tej okazji o „dwóch płucach Europy.” Cyryl i Metody, święci bracia, uznawani zarówno przez wschód jak i zachód, słusznie zostali patronami jednoczącego się kontynentu.

Paweł VI i patriarcha Konstantynopola Atenagoras w roku 1965 cofnęli ekskomuniki, rzucone w średniowieczu wzajemnie na siebie przez przedstawicieli obydwu Kościołów.

Mimo całych wieków rozłamu i narosłych różnic doktrynalnych i obrzędowych (a także pewnych zaszłości historycznych i politycznych, w rodzaju owej nieszczęsnej „krucjaty” z lat 1202-1204, która zamiast iść z pomocą Ziemi Świętej, spustoszyła chrześcijańskie Bizancjum), można przynajmniej było zacząć żywić nadzieję, że niezadługo nastanie „jedna owczarnia i jeden pasterz.” Tym bardziej, że z braćmi prawosławnymi – w w odróżnieniu od większości wyznań protestanckich  – łączą nas te same sakramenty, moralność i Tradycja.

Mnie samą, w toku mojej zróżnicowanej formacji, wychowywano zawsze w duchu głębokiego szacunku dla tradycji i duchowości prawosławia (o ikonach już tu gdzieś kiedyś troszkę pisałam), ze skarbca której zaczynają także coraz odważniej korzystać protestanci (wspólnota Taize).

W czasie studiów często i chętnie wyjeżdżałam na Świętą Górę Grabarkę, Górę Krzyży, zwaną także „prawosławną Częstochową.”

Bardzo cenię sobie to miejsce z uwagi na niepowtarzalną atmosferę wyciszenia i modlitwy, której (na ogół) próżno by szukać na Jasnej Górze.

Przykro to mówić, ale nasze najpopularniejsze sanktuarium z jego kramami i rozbrzmiewającą wszędzie muzyczką typu „kato-polo” czasami przypominało mi  Jerozolimę z czasów, gdy Jezus wypędził przekupniów ze świątyni.

(Na szczęście dane mi było przeżyć i w Częstochowie głębokie rekolekcje – podczas specjalnie zorganizowanego, kameralnego nocnego czuwania…)

Tak więc było mi dosyć przykro czytać maile od jednego z moich prawosławnych czytelników, w których udowadniał mi on, że jego zdaniem jestem „heretyczką, która oddaliła się od źródeł prawdziwej wiary.” Odpisałam mu, że to kwestia odmiennego spojrzenia, bo dla mnie on był zawsze bratem w wierze…

Przebolałam nawet te starsze panie, które pod białostocką cerkwią obrzuciły mnie, katoliczkę, stekiem niesprawiedliwych oskarżeń – rozumiejąc, że każdy Kościół musi mieć swoje Radio Maryja…

Ale tego, że w pewnej małej wiosce na wschodzie Polski dobrzy katolicy oskarżają SZEŚĆ (sic!) prawosławnych zakonnic o chęć zagarnięcia „ziemi, skąd nasz ród” już jakoś tak łatwo przeboleć nie mogę.

A, bo to, mówią ludzie, działki nam zabiorą…wodę z hydroforni odetną… a w ogóle, to one jakieś inne są, po „rusku” się modlą – to i co z nich dla nas za pożytek?! Żeby one choć „nasze”, znaczy się, katolickie były, to by i nie żal tego było… Ale Cerkiew, wiadomo, łasa na majątek jest…

I jak słucham takich rzeczy, to aż mi wstyd za moich współwyznawców.

Jak myślicie, z czego się bierze taka bezinteresowna nienawiść? Czy naprawdę tylko z niewiedzy?