Billboardy z napisem: „Konkubinat to grzech! Nie cudzołóż.” zawisły z inicjatywy Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin na ulicach największych polskich miast. Na plakacie złączone dłonie kobiety i mężczyzny oplata wąż…
A ja, jak zwykle, mam co tego mieszane odczucia.
Bo, choć trudno się nie zgodzić z tym, że i w Polakach, jak i wśród innych wysoko rozwiniętych społeczeństw, stopniowo zanika poczucie grzeszności czy niestosowności rozmaitych zachowań (często myśli się: „Jeżeli tylko czegoś bardzo pragniesz, to musi być dobre z definicji – w przeciwnym razie przecież byś tego nie chciał!” – co z kolei ma w moim odczuciu podstawy w filozoficznym założeniu, że „ludzie z natury są dobrzy” – i stąd sami, bez żadnego pouczania, WIEDZĄ, co jest dla nich dobre, a co złe – które ciągnie się przez całą historię co najmniej od epoki Oświecenia, poprzez marksizm aż po dzień dzisiejszy. Kiedyś może napiszę o tym jeszcze coś więcej.) – to uważam, że taka kampania, oparta na jednoznacznie negatywnym przekazie, może być tylko przeciwskuteczna.
I to nie tylko dlatego, że ludzie (ja też!) z zasady nie lubią przypominania im, że coś, co robią, jest nie całkiem OK – a tym TAKŻE, z natury swojej, MUSI zajmować się Kościół. I wcale nie dlatego, że prawdą jest to, co często powtarzał mój spowiednik, że „co nasDOTYKA, to nas DOTYCZY.”
Tylko dlatego, że ostrość tego języka, zamiast skłaniać do refleksji, „przekona” tylko już przekonanych. U pozostałych, szczególnie zaś u bezpośrednich adresatów (tj. u osób żyjących w różnego typu związkach niesakramentalnych) może wywołać tylko poczucie jeszcze głębszego odrzucenia i potępienia przez Kościół, od którego i tak się często dystansują.
Co mam przede wszystkim za złe językowi tej kampanii, to to, że jest tak mało… ewangeliczny. „Ewangelia” to przecież jest DOBRA NOWINA – a jakąż to nowinę mają do zakomunikowania te billboardy? Ewidentnie złą: „Żyjesz bez ślubu? Jesteś grzesznikiem i cudzołożnikiem!” Tyle. Koniec, kropka. Nic więcej. Tylko się powiesić.
Jezus tak nie przemawiał – nawet do Samarytanki, która miała pięciu mężów i szóstego nieślubnego. Nie zaczął rozmowy z nią od napominania: „O, ty, grzeszna, zła kobieto, cudzołożnico! Najpierw się nawróć, a dopiero wtedy staniesz się godna tego, by ze Mną rozmawiać!”
Nie. On rozpoznał w niej, pod pozorami zła, jej głębokie pragnienie: wiary, miłości, prawdziwego oczyszczenia…
Co więcej, On nigdy nikogo nie odrzucał, nawet ku zgorszeniu ówczesnych „strażników moralności”, którzy szemrali: „Przyjmuje grzeszników i jada z nimi!”
A więc i Kościół, jeśli naprawdę chce być jak Matka (a nie tylko jak surowa Nauczycielka) – nie powinien nikogo „wykluczać”, lecz wszystkich przygarniać z miłością – jak o tym często mówi papież Franciszek; „Trzeba przyjmować ludzi z ich konkretną egzystencją, umieć wspierać ich poszukiwania, umacniać w nich pragnienie Boga i wolę poczucia się w pełni częścią Kościoła, także w tych, którzy doświadczyli niepowodzenia czy znajdują się w najróżniejszych sytuacjach.” (Fragment Relatio, czyli swego rodzaju dokumentu końcowego z ostatniego synodu biskupów, poświęconego rodzinie)
Tak, tym bardziej, że w praktyce duszpasterskiej często do jednego worka z napisem„Konkubinat! Grzech! Cudzołóstwo!” wrzuca się najróżniejsze sytuacje – od młodych ludzi, którzy po prostu nie mają ochoty sformalizować swego związku, poprzez tych, których na to „nie stać” (i tym według mnie Kościół najłatwiej mógłby wyjść naprzeciw, na przykład udzielając ślubów za symboliczną złotówkę – i wciąż na nowo tłumacząc, że w całej tej „zabawie” suknia, limuzyna i wystawne przyjęcie wcale nie są najważniejsze), aż po osoby żyjące w niesakramentalnych (cywilnych) związkach małżeńskich – które nierzadko bardzo pragną zawrzeć ślub kościelny, lecz nie mogą.
Jest także coraz większa grupa osób, które się zraziły do „świętej instytucji małżeństwa”, obserwując nieudane związki swoich bliskich czy znajomych. Uważam, że całkiem zasadnie pytają one: „Czyżby związek mojego sąsiada, o którym wiem, że regularnie zdradza żonę oraz często jej powtarza, że już jej nie kocha – był dla Kościoła bardziej godny szacunku, niż nasz zgodny i pełen miłości konkubinat?”
A swoją drogą nigdy jeszcze nie widziałam chrześcijańskiej reklamy ulicznej, w której by powiedziano równie dobitnie, że nie tylko konkubinat jest grzechem, ale także np. przemoc w rodzinie… Ciekawa jestem, dlaczego? Inna rzecz, że moim zdaniem osoby żyjące w „wolnych związkach” nieco idealizują swój sposób życia, nie zauważając, że niewierność czy alkoholizm to nie są problemy dotykające jedynie ślubnych małżonków. W ostatniej drastycznej sprawie tego typu 2-letniego chłopczyka zakatował na śmierć nie mąż, lecz właśnie konkubent jego matki.
Także takie osoby należałoby otoczyć troską Kościoła, aby im powiedzieć, że nie tyle ich „miłość bez papierka” – jak to chętnie nazywają – jest GORSZA, ale że z łaską sakramentu (w co wierzę głęboko!) mogłaby być jeszcze lepsza…
Może więc zamiast tylko „straszyć” ludzi grzechem cudzołóstwa, lepiej byłoby zorganizować kampanię pokazującą POZYTYWNE strony małżeństwa – taką, jak ta, w której przekonywano, że „WIERNOŚĆ JEST SEXY„?
Mam w zanadrzu kilka niezłych haseł, w rodzaju: „MAŁŻEŃSTWO. ODWAŻYSZ SIĘ?”albo: „ŚLUB NIE MUSI BYĆ KOŃCEM MIŁOŚCI. Może być także jej początkiem.”Jak Wam się to podoba?:)