Najbardziej irytujące reklamy świata.

Reklam, które mogłyby doprowadzić do szewskiej pasji samą św. Klarę (patronkę telewizji:)) jest na pewno co niemiara. W niektórych na przykład występują panie z nieprzezwyciężalnym pociągiem do jazdy na bykach, w innych zaś – „tak, zgadzające się” na stosunek z „pierścionkiem” bynajmniej nie zaręczynowym… W jeszcze innych – panowie, uciekający z krzykiem na widok pampersa. 🙂

Ostatnio jednak moim absolutnym „faworytem” jest filmik reklamowy jednej z sieci komórkowych. Młoda para stoi przed urzędnikiem stanu cywilnego, który pyta: „Czy ty, Anno, świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczasz, że wstępujesz w związek małżeński z Markiem i przyrzekasz, …” – na co panna odpowiada stanowczo; „O! Tego właśnie wolałabym uniknąć!” i zdecydowanym ruchem przedziera na pół leżący przed nią dokument (nie bardzo wiadomo, czy zawierający poświadczenie zawartego małżeństwa, czy też równie niekorzystnej umowy z operatorem:)). Wywołuje to wprawdzie lekką konsternację wśród członków rodzin, ale za to szał radości pośród młodych przyjaciół nowożeńców.

Szczęśliwi niedoszli małżonkowie odjeżdżają następnie na motocyklu ku świetlanej, „wolnej” przyszłości, przy akompaniamencie komentarza lektora: „A więc można żyć swobodnie – bez przyrzeczeń!”

Przesłanie: wszelkie zobowiązania (a już zwłaszcza małżeńskie!) to straszliwe i niedopuszczalne ograniczenie wolności…

Nie wiem – może to tylko ja jestem taka przewrażliwiona?

A Wy? Czy macie jakieś reklamy, które urażają Waszą inteligencję, uczucia, poczucie dobrego smaku? (Niepotrzebne skreślić:)) Dlaczego?

 

Kontrowersyjne reklamy brytyjskiego producenta lodów – z wykorzystaniem motywu ciężarnej zakonnicy i pary księży-gejów. Napisy głoszą, odpowiednio: „Niepokalane poczęcie” oraz „Wierzymy w zbawienie.”

Ach, ten nasz nowy, wspaniały świat…

Myślę, że marzeniem (bardzo słabo ukrywanym) wielu firm farmaceutycznych jest stworzenie „społeczeństwa lekomanów” – ludzi, którzy nie będą mogli wprost żyć bez paru „cudownych” preparatów.

Mamy dziś już „leki” praktycznie na wszystko: na zdenerwowanie, na potencję, na poprawę pamięci, na porost włosów, na płodność (och, żeby jej tylko nie było!), na apetyt, na odchudzanie (co kto woli – klient nasz pan!:)). Nikt tylko jeszcze jakoś nie wymyślił środka, dzięki któremu czulibyśmy się zdrowi, szczęśliwi i naprawdę spełnieni.

Każdy najmniejszy smutek urasta więc do rangi „depresji” (bo na depresję są LEKI, które można sprzedać!), a każdy niepokój u dziecka rodzi od razu podejrzenie ADHD – i, oczywiście, należy go „wyciszyć” odpowiednimi lekami…

Dla niepoznaki często nazywa się te środki „suplementami diety” – po prostu dlatego, że „suplementy” nie wymagają tak długich i kosztownych badań, jak „prawdziwe” lekarstwa… Biada mi, gdybym miała sobie tak „uzupełniać dietę”! 🙂

I jeszcze wmawiają nam, że „zdrowo” jest faszerować się tym wszystkim już od najmłodszych lat…Najbardziej mnie zawsze śmieszą reklamy szamponów przeciwłupieżowych – gdyby rzeczywiście działały „natychmiast i na zawsze”, to kto kupiłby następną butelkę?:)

 

(Zdjęcie znalazłam, notabene, w artykule poświęconym pokrewnemu tematowi na stronie www.magazynrowerowy.pl)

Postscriptum: W styczniu br. KAI podała informację, że austriacki chemik, Carl Djerassi, przyznał, że nadmierne rozpowszechnienie pigułki antykoncepcyjnej może być jedną z przyczyn obecnej katastrofalnej sytuacji demograficznej w Europie. Wygląda na to, że tzw. „przeludnienie” już od dawna nam nie grozi, a i tak mówi się o tym mniej, niż np. o pladze otyłości.

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że przed niemal 58 laty Djerassi należał do grona naukowców, którzy w laboratorium firmy Syntex przeprowadzili udaną syntezę noretyndronu, substancji, która dała początek doustnej pigułce antykoncepcyjnej. (Całość artykułu można znaleźć na www.e-kai.pl)

 

No, proszę: a ileż to było gadania 40 lat temu (a gdzieniegdzie jest jeszcze do dzisiaj!), że KK zgłaszając sprzeciw wobec używania „cudownej Pigułki” (w jęz. angielskim tak to się właśnie pisze – wielką literą: „the Pill”) popełnił bez mała zbrodnię przeciwko ludzkości…

 

Por. też: „Co naprawdę myślę o…PIGUŁKACH ANTYKONCEPCYJNYCH?”

 

…albowiem (nie) wiedzą, co czynią…

Wszyscy, którzy mnie choć trochę znają, wiedzą doskonale, że w żadnym razie NIE JESTEM zwolenniczką aborcji. Od lat z powodzeniem stosuję metody naturalne (chociaż byłam zdziwiona, widząc, jak wiele pytań na odnośnych forach wciąż jeszcze dotyczy przestarzałej „metody kalendarzowej” – sądziłam, że ona już dawno odeszła do lamusa) i uważam, że w większości przypadków mogą one być równie skuteczne, jak wszystkie inne (zob. „10 mitów na temat NPR).

Tym niemniej moje ostatnie zaburzenia cyklu pozwoliły mi lepiej zrozumieć lęk i zagubienie kobiet, które decydują się na taki zabieg.

Bardzo kocham dzieci i chciałabym, żeby Antoś miał w przyszłości rodzeństwo, ale nie potrafię sobie wyobrazić drugiego niemowlęcia w domu TERAZ, kiedy nasz synek jest jeszcze taki maleńki… Oczywiście, gdyby się jednak pojawiło, przyjęlibyśmy je (mimo że oznaczałoby to wiele dodatkowych obowiązków dla mojego kochanego męża) – ale myślę, że to doświadczenie zostało mi dane po to, by zbyt pochopnie nie potępiać tych, które w stanie takiej rozpaczliwej desperacji podejmują inną decyzję.

Sądzę, że trudno tu nawet mówić o pełnej świadomości, a więc i  odpowiedzialność jest wówczas mniejsza. Jestem w stanie nawet uwierzyć, że ktoś po takiej aborcji w pierwszym momencie odczuwa tylko „ulgę” a nawet „radość.”

Czas na refleksję i żal przychodzi zwykle zapewne później. Przebaczcie im, albowiem nie wiedzą, co czynią…

Są jednak i tacy, którzy doskonale WIEDZĄ – a nawet cynicznie żerują na tym panicznym strachu przed niepożądaną ciążą.

Są to przede wszystkim ci wszyscy ogłoszeniodawcy, którzy pod niewinnie brzmiącą nazwą „wywoływania miesiączki” oferują kobietom różne, nieraz podejrzane, zabiegi i specyfiki.

A za odpowiednią opłatą można także gdzieniegdzie otrzymać bardziej „ekskluzywne” usługi, w rodzaju aborcji w ósmym miesiącu, jak to pokazano w owym wstrząsającym filmie duńskiej produkcji o klinice w Barcelonie. Taka „przyjemność” kosztuje tam marne 4 tysiące euro…

Bardzo popularnym miejscem turystyki aborcyjnej jest także Wielka Brytania, gdzie legalnie można przerwać ciążę aż do 24 tygodnia (chociaż niezupełnie rozumiem, czym takie późne aborcje różnią się od zabicia noworodka, skoro dzieci urodzone w tym wieku mogą już przeżyć poza organizmem matki… ). No, cóż, wygląda na to, że jeśli raz przyznamy kobietom „wyłączne prawo do decydowania” – bo mężczyznom, nawet ojcom, wyjaśnia się, bardzo elegancko, że „to nie ich interes” i już – to zawsze znajdą się takie, które zechcą z tego prawa korzystać w sposób praktycznie nieograniczony.

Bo, co ciekawe, obok licznych głosów oburzenia na praktyki hiszpańskie, podniosły się i takie, które bronią prawa tego ośrodka do istnienia…

Ostatnio odwiedziłam też znaną stronę Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Wandy Nowickiej (www.federa.org.pl) i byłam zdumiona, że – wbrew swojej nazwie – jest ona w dużej części poświęcona nie tyle antykoncepcji, co prawu kobiet do aborcji.

I tutaj nasuwa się pytanie – czyżby światłe panie z Federacji uważały (wbrew zdrowemu rozsądkowi, a nawet wytycznym WHO) przerywanie ciąży po prostu za jedną z metod „planowania rodziny”? Nawiasem mówiąc, o NPR nie ma tam ani słóweczka, nawet w polemicznym tonie, którego się spodziewałam…

A jeśli swobodny dostęp do nowoczesnej antykoncepcji jest rzeczywiście „lekiem na całe zło” i jeśli jest ona naprawdę tak skuteczna, jak mówią – to po cóż jeszcze ta walka o prawo do powszechnej aborcji? A zatem ktoś tu chyba kłamie…

Proszę mi wierzyć – ja jestem w stanie zrozumieć, że komuś aborcja może się wydawać smutnym, ale koniecznym wyjściem z sytuacji. Ale przedstawiać ją jako coś, co wręcz dobroczynnie wpływa na zdrowie fizyczne i psychiczne kobiety, nieomal zbawienie dla ludzkości – to już chyba lekka (?) przesada…