Z Marią Wiernikowską do Santiago de Compostela.

To miał być całkiem inny wpis.

Początkowo chciałam kupić dwie książki na temat Szlaku Świętego Jakuba (El Camino) – taką trochę bardziej „prawomyślną” i mniej – a potem zderzyć ze sobą te dwa różne punkty widzenia: osoby, która, jak sama o sobie mówi, „w kościele bywa tylko na ślubach i pogrzebach” – i kogoś głęboko wierzącego.

Z różnych jednak względów (także finansowych) kupiłam najpierw książkę Wiernikowskiej i… wsiąkłam bez reszty w opisywany przez nią świat, tak bujny i pełen sprzeczności, jak sama autorka. Przepyszna lektura!

Pamiętacie jeszcze Marię Wiernikowską?

Tak, tak, to ta sama nieustraszona reporterka, której sławę przyniosły obrazy z Polski, zalanej przez „powódź tysiąclecia” w roku 1997.

Potem jakoś zniknęła nam ze szklanego ekranu, a jak się okazało, była w tym czasie i w Czeczenii, i w Gruzji, i w jeszcze kilku innych, ciekawych miejscach (i o tym też obszernie wspomina w swoim dzienniku z pielgrzymki).

Pochłonęłam tę książkę dosłownie w kilka godzin, czekając na wizytę u dentysty (tak już mam, że kiedy się denerwuję, czytam:)) – na przemian wzruszona (jak wtedy, gdy Wiernikowska opisuje własną spowiedź u pewnego benedyktyna – sama miałam szczęście przeżyć wiele takich momentów) i zirytowana.

To miałam ochotę z całej duszy przyklasnąć znanej dziennikarce – jak wówczas, gdy pisze, że „nie ma ciąż niepożądanych, przynajmniej przez kobietę. Jeśli go kocham, będę chciała mieć jego dziecko. Jeśli on mnie kocha, będzie szczęśliwy, że chcę mu urodzić syna. To proste jak pasztetowa.” – to znów powiedzieć jej, że to wszystko nie tak.

Jak wtedy, gdy Wiernikowska utyskuje na mężczyzn, że nie są monogamiczni – i współczuje kobietom, które „jakoś się z tego otrzepują” – co nie przeszkadza jej jednak wcale przeżywać dłuższych lub krótszych romansów na trasie podróży.

Albo jak wtedy, gdy postuluje, by i Kościół włączył się w promowanie klubów swingersów dla par, co – rzekomo – miałoby wyleczyć kobiety z zazdrości, a mężczyzn – z niewierności (sic!).

Oczywiście, partnerzy pani Marii – o ile można sądzić z jej wspomnień – do szczególnie cnotliwych nie należeli, nie należy jednak wyciągać stąd wniosku, żeWSZYSCY mężczyźni są tacy.

Wszelkie generalizacje mają jedną wspólną cechę: z reguły są nieprawdziwe.

Poza tym nigdy nie wierzyłam w ideę homeopatii („niechaj podobne leczy podobne”) – tak więc nie sądzę również, by taka metoda „wybijania klina klinem” mogła rzeczywiście zadziałać uniwersalnie na wszystkie problemy damsko-męskie.

Tym bardziej, że właśnie przeżywam (który to już raz?:)) etap zakochania się w moim mężu, zadając kłam tym wszystkim, którzy twierdzą, że w miłości, a zwłaszcza w małżeństwie, droga może przebiegać nieuchronnie tylko w jedną stronę: od fascynacji do nienawiści, a w najlepszym razie – obojętności.

Dosłownie oszalałam na jego punkcie… :) ))

Poczytajcie sobie sami: Maria Wiernikowska, Oczy czarne, oczy niebieskie. Z drogi do Santiago de Compostela., Wyd. ZWIERCIADŁO, Warszawa 2013.

Jan Gać, El Camino czyli hiszpańskie wędrowanie, Wyd. BERNARDINUM, Pelplin 2013.