Chrześcijanie i „bodyart”.

Myślę, że już pierwsze zdanie tego tekstu niektórych z Was zaszokuje: Bóg nie lubi tatuaży! 😉

W Biblii takie rzeczy są zakazane przede wszystkim ze względu na to,że były szeroko praktykowane w różnych kultach pogańskich, oraz „zniekształcały Boży obraz” jakim jest nasze ciało.

A w dzisiejszych czasach jest to traktowane jako przejaw „wolności” – patrzcie, moje ciało należy tylko do mnie i mogę z nim robić, co mi się żywnie podoba! (czasami jest to też przejaw odradzających się tendencji neopogańskich – jak w przypadku tego człowieka, który dzięki serii operacji plastycznych i tatuaży chciał się upodobnić do kota, którego uważał za swój totem – własne rodzaje malunków na ciele mają także niektóre sekty, np. satanistyczne).

Myślę jednak, że ludzie głoszący takie poglądy nie zauważają, jak łatwo ich ciało może stać się po prostu przedmiotem w czyichś rękach. Charyzmatyczny francuski duchowny, o. Daniel Ange, słusznie powiedział, że „to,co robimy ze swoim ciałem, czyni z nas rzecz lub osobę.”

Nie pochwalam trwałych tatuaży (przede wszystkim ze względu na ból i ryzyko powikłań zdrowotnych, jakie temu towarzyszą – ryzyko zakażenia, zapalenia wątroby albo nawet AIDS. A bywa  z tym coraz gorzej – praktykuje się już nie tylko malowanie całego ciała, jego nakłuwanie, nacinanie i kolczykowanie, ale nawet piętnowanie gorącym żelazem, co jest w zasadzie wywołaniem oparzenia III stopnia! Nie dziwota, że tego typu praktyki są lubiane przez ludzi, których podnieca ból…).

Przyznam się, że byłam trochę zniesmaczona, widząc w najnowszej ekranizacji „Romea i Julii” (tej z Leonardem DiCaprio) „ojca Lawrence’a” (Laurentego!) z wypalonym na plecach czerwonym piętnem w kształcie krzyża…

Ale…w potępieniach nie posuwałabym się za daleko. O ile nie polecałabym tatuaży „na stałe” (bo co zrobić, kiedy nam się już „odechce” nosić ten rysunek na sobie? Jak zapewne wiecie, jestem również tłumaczką i niedawno dostałam zlecenie przetłumaczenia na łacinę napisu, jaki ktoś – zapewne młoda dziewczyna – chce umieścić na swoim ciele. I przyznam się, że miałam poważny dylemat, czy nie powinnam jej tego raczej odradzać…), o tyle dopuszczam np. malowanie ciała dla zabawy (lub w formie sztuki) specjalnymi, zmywalnymi farbami.

Chociaż bowiem Biblia potępia wszelkie formy „samookaleczenia” to jednak nie zabrania np. noszenia kolczyków dla ozdoby (jak się zdaje, kobiety izraelskie nosiły je nie tylko w uszach, ale także, czasami, w nosie lub nawet w pępku).

Myślę, że „ludziom kochającym Boga” (prawie) wszystko może służyć ku dobremu – byle z umiarem!