Niedawno jedna z Czytelniczek poprosiła mnie, bym napisała znowu coś o naszym życiu prywatnym, o tym, jak nam się wiedzie.
Spełniając poniekąd tę prośbę, zaczęłam dokonywać w myśli swoistej „inwentaryzacji” swego życia.
Mam otóż męża, który bardzo mnie kocha – i dlatego w pocie czoła pracuje na nasze utrzymanie po dwanaście godzin dziennie – czy to mróz, czy upał.
Kiedyś miał delikatne, białe dłonie – takie, jakie zazwyczaj mają kapłani (a mnie zawsze u mężczyzn najbardziej pociągały oczy i dłonie:)). Dzisiaj ma takie, że mógłby z powodzeniem przejść „test rąk” podczas rewolucji październikowej (polegało to na tym, że bolszewicy bez trudu wyłapywali „inteligentów” – w tym księży katolickich i prawosławnych – z tłumu innych, każąc im właśnie pokazywać ręce…). I czasami z pewnym smutkiem myślę o tym, że to JA (pośrednio) zniszczyłam jego ręce. Czy zniszczyłam także jego życie – jak to sugerował pewien facet, wściekły na mnie za to, że nie chciałam (będąc już żoną P.) zostać jego wirtualną kochanką? Mam… nadzieję, że jednak nie. Sam zainteresowany uparcie twierdzi, że jest szczęśliwy.
Mam dwoje udanych dzieci – nad wiek dojrzałego 6-latka, którego już zaczynam zapędzać do elementarza (niestety, wygląda na to, że obejmie go reforma szkolna), który bardzo się o mnie troszczy (kiedyś prosił swoją wychowawczynię, by zebranie rodziców odbyło się na parterze „bo inaczej – jak moja mama sobie z tym poradzi?”) – aż się czasem zastanawiam, czy taka „odwrócona” sytuacja, w której to DZIECKO – i to małe – martwi się o mamę (a nie odwrotnie) nie wpływa jakoś negatywnie na jego rozwój.
Na razie jednak nie zaobserwowałam niczego takiego – Antoś jest bardzo pogodnym, grzecznym dzieckiem, które wciąż zaskakuje mnie swymi pytaniami (wczoraj, na przykład, rozmawialiśmy o tym, dlaczego niektórzy ludzie kupują od innych „nasionka dzieci” – tj. komórki rozrodcze).
Oczywiście, jest jeszcze Aniela – mała, półtoraroczna elfka (nosząca w domu przydomek „Waleczna” – na wzór Meridy Walecznej:)), zażywna i pogodna jak mały Budda. Urodziła się z dość poważną wadą serca, ale poradziła sobie z tym bez pomocy lekarzy (jej kardiolog mawia, że czasem, jeśli pacjent się uprze, żeby wyzdrowieć, to nawet medycyna jest bezsilna:)). Taka właśnie jest moja córka – uparta i nigdy, nigdy się nie poddaje. Nawet, kiedy co pewien czas z czegoś spada – co zdarza się dość często, bo wszędzie jej pełno – wcale nie zniechęca jej to do dalszych, szalonych eksperymentów.
Z radością zauważam też, że wykazuje znacznie większe, pozytywne zainteresowanie książkami, niż jej brat, kiedy był w jej wieku (Antek jest czasami chyba trochę zazdrosny o czas, który poświęcam na czytanie – i droczy się ze mną, że kiedyś zbuduje… wielką niszczarkę książek!:)) – kto wie, może w tej małej osóbce znajdę kiedyś kogoś, kto będzie dzielił ze mną moje pasje? Może ktoś przejmie mój księgozbiór…
Mam pracę, która polega, ogólnie rzecz biorąc, na życiu „od zlecenia do zlecenia” (jestem tłumaczką). Wczoraj właśnie dowiedziałam się, że nie dostanę kontraktu na przekład książki, na co bardzo liczyłam („Pani praca była jedną z lepszych spośród tych, które nadeszły, ale po namyśle, bla, bla, bla, zdecydowaliśmy, że nie skorzystamy z Pani usług…” – to się nazywa komplement słodzony trucizną…:)). Mam jednak podstawy przypuszczać, że moi bliscy (przede wszystkim mój ukochany Mąż – ale na szczęście mam też niewielkie grono oddanych przyjaciół) nie pozwolą mi mimo wszystko umrzeć z głodu – i że Pan Bóg nas nie zostawi. Nigdy dotąd nie zostawił.
Mam prawostronne, połowiczne porażenie mózgowe (to do wiadomości tych wszystkich, którzy pytają, na czym właściwie polega moja niepełnosprawność – czytajcie uważnie, bo nie będę tego powtarzać:)) – i głowę wciąż pełną planów na przyszłość.
Chciałabym np. kiedyś jeszcze zobaczyć Elefantynę (to taka wyspa na Nilu, na której sąsiadują ze sobą świątynia z czasów faraonów, starożytna synagoga i kościół wczesnochrześcijański…), zabytki chrześcijańskie w Gruzji albo wyspę Therę (Thirę) w pobliżu Krety, na której niektórzy umiejscawiają pozostałości mitycznej Atlantydy…
Chciałabym kupić sobie jeszcze kilka (kilka!) ciekawych książek, na które aktualnie mnie nie stać (ewentualnych PT Sponsorów proszę o tylko poważne oferty:) )…
Mam 30 lat… plus VAT! I dłuuugo je jeszcze będę miała! Dziś właśnie są moje urodziny.