Jerzy Owsiak (zwany familiarnie „Jurkiem”), showman i bodaj najbardziej rozpoznawalny społecznik w kraju, znów „podłożył się” swoim krytykom, nazywając eutanazję „formą pomocy dla starszych ludzi.”
Doprawdy, nie mógł sobie wybrać gorszego momentu (choć w moim odczuciu ta nieszczęsna wypowiedź miała wydźwięk raczej sarkastyczny), niż w przeddzień @!. finału WOŚP, który tym razem ma być dedykowany nie tylko dzieciom, ale i seniorom. I to pomimo tego, że sam autor już się z tej gafy wycofał, tłumacząc, że – wbrew pozorom – nie oznacza to, że „Owsiak jest za eutanazją.” (Zauważyłam zresztą, że będąc – być może w sposób niezamierzony – kimś w rodzaju „świeckiego świętego” i autorytetem dla młodzieży, stara się on na ogół tak lawirować, żeby nie wypowiadać się zdecydowanie w żadnej kwestii…)
Niektórym prawicowym publicystom, jak choćby Tomasz Terlikowski, zawsze nieufnie nastawionym wobec poczynań Owsiaka, dało to jednak pretekst do zadawania pytań, czy w związku z tym powinniśmy już zacząć zbierać pieniądze na zestawy eutanazyjne dla babci i dziadka (notabene, takie praktyczne zestawiki do „eutanazji domowej”, złożone z fiolki z trucizną i torby do samouduszenia – na wypadek gdyby trucizna nie zadziałała – można już nabyć np. w Belgii…), których święto zresztą zbliża się wielkimi krokami.
Lewica z kolei – zwłaszcza zaś Ruch Palikota – rozpływa się nad tym powiedzeniem Owsiaka, który rzekomo „znowu miał odwagę podjąć temat, który jest problemem dla milionów Polaków.” Nie mam pojęcia, skąd pan Rozenek tak dokładnie wie, że „miliony starszych Polaków” tylko marzą o tym, by ich humanitarnie uśpiono. Ale o to mniejsza.
I nie mam też ochoty na kolejną dyskusję o „godnej śmierci” (wiem z doświadczenia, że takie dyskusje nigdy do niczego nie prowadzą), chociaż uważam, że zalegalizowana eutanazja RÓŻNI SIĘ zasadniczo zarówno od starego, dobrego samobójstwa, jak i od przerwania uporczywej terapii (do czego, jak sądzę, każdy człowiek powinien mieć prawo) i, jak mi się wydaje, może spowodować pewne niekorzystne zmiany w „klimacie społecznym” wokół starych i chorych ludzi, klimacie, który tak naprawdę nigdy nie był najlepszy. I obawiam się, że będą to zmiany raczej w kierunku: „Boli cię, ty stara wiedźmo? No, to poproś wreszcie o ten „dobrowolny” zastrzyk – i nie dręcz już siebie i nas!” – niż w jakimkolwiek innym…Bardziej zainteresowanych tym, co ja na ten temat myślę, odsyłam do moich starszych postów. dotyczących eutanazji i opieki paliatywnej – a przez te pięć lat zebrało się już tego trochę.
W tym miejscu chciałabym jedynie zaznaczyć, że niezależnie od tego, że różnię się z panem „Jurkiem” Owsiakiem w tej kwestii, zamierzam nadal wspierać jego DOBRE dzieła. Jak tu już wielokrotnie pisałam: nie należy odrzucać dobrych pomysłów dlatego tylko, że się nie lubi pomysłodawcy.
Przy tej okazji znowu błysnął niewiedzą Janusz Palikot, który apelując do „katolików” powiedział, że powinni oni poprzeć eutanazję, ponieważ, rzekomo, sam Jan Paweł II również był „za.” Tymczasem rezygnacja z dalszego leczenia NIE JEST eutanazją. Eutanazja to aktywne ZABICIE cierpiącego pacjenta na jego prośbę. Widocznie filozoficzne wykształcenie tego pana nie pozwala mu dostrzec tej subtelnej różnicy
A w kontekście przyszłej ewolucji samego terminu „eutanazja” niepokoi mnie również ostatni przypadek z Belgii, gdzie owemu „zabiegowi” poddano ostatnio dwóch braci-bliźniaków. Byli oni głusi od urodzenia i chwalili sobie takie życie, jednakże z wiekiem zaczęli tracić również wzrok. Tu już miara ich wytrzymałości się przebrała i zwrócili się do „Państwa” o błogosławieństwo dla urzędowo zatwierdzonej śmierci. Jest to o tyle niepokojące, że bracia NIE BYLI chorzy terminalnie, ani też nie cierpieli fizycznego bólu. (Nie byli również na tyle niepełnosprawni, by nie móc samodzielnie zakończyć życia.) Prośbę swą umotywowali tym, że w zaistniałej sytuacji „nie będą się mogli ze sobą komunikować.” (A ja, głupia, myślałam, że od czasów Helen Keller ludzkość poczyniła znaczne postępy w dziedzinie języka migowego dla osób głuchoniewidomych…) Wygląda więc na to, że w niedalekiej przyszłości o takie pozwolenie będzie mógł się ubiegać każdy, kto jest niepełnosprawny lub też po prostu „czuje się nieszczęśliwy”. Bo, jak mądrze napisał prof. Testart („ojciec” pierwszego francuskiego dziecka z próbówki, o którym będę tu jeszcze pisała…) nie powinniśmy się łudzić, że lekarze będą mogli odmawiać takim prośbom. Jak bowiem obiektywnie zmierzyć rozmiary czyjegoś cierpienia?