Całkiem niewykluczone, że to niezbicie dowodzi tego, że się starzeję – ale naprawdę coraz częściej dochodzę do wniosku, że rzeczy, które dawniej były powodem do wstydu, dziś stają się powodem do DUMY – i odwrotnie…
Weźmy np. taką wielodzietność – w zamierzchłych czasach był to powód do radości, widomy znak Bożego błogosławieństwa, a przynajmniej nadziei na przyszłość. Dziś natomiast coraz częściej mówi się już nie o rodzinach „posiadających” liczne potomstwo ale o OBCIĄŻONYCH licznym potomstwem. Dostrzegacie tę subtelną różnicę?:)
Rodzicielstwo, a już zwłaszcza ciąża i macierzyństwo , to dziś coraz częściej obciążenie, koszmar, niemalże choroba, siejąca w delikatnym organizmie kobiety nieodwracalne spustoszenia. To zupełnie przeciwnie, niż aborcja, której wpływ na kobiece zdrowie i samopoczucie według niektórych środowisk ma być wręcz dobroczynny…:) Hmmm…Zaiste, ciekawe odwrócenie pojęć…
Niedawno też jedna z tych „wyzwolonych” osób (która zapewne nie ma dzieci) na pewnym forum porównała karmienie piersią w miejscu publicznym do…oddawania moczu na środku ulicy. Z całym szacunkiem dla subiektywnych wstrętów tej pani… Wydaje mi się, że to mniej więcej tak, jakby powiedzieć, że pocałunek dwojga kochających się ludzi to coś takiego, jak wymiotowanie sobie nawzajem do ust…a chrześcijanie, spożywający komunię świętą są zwykłymi kanibalami…:)
A ja myślę, że mimo wszystko ta cała kobiecość nie jest aż tak „straszna” jak się niekiedy wydaje – zależy, jak na to spojrzeć… I nawet nasza „cykliczność” wydaje mi się piękna oraz przemyślana i nigdy nie chciałabym jej odrzucić – dzięki temu przecież bardziej niż mężczyźni jesteśmy związane z cyklami natury, z całym Kosmosem – z przypływami i odpływami mórz, z porami roku i fazami Księżyca…Czyż to nie jest PIĘKNE? I czy mężczyźni naprawdę mają w życiu lepiej, łatwiej i przyjemniej? NIE MAM POJĘCIA. Mnie tam jest dobrze z tym, kim jestem. A wiadomo, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma… 🙂 Jeśli kiedykolwiek będę miała córkę, powiem jej: córeczko, kobiecość jest OK – i męskość jest OK!
Muszę się Wam przyznać, że ZAWSZE lekko drętwieję ze strachu, kiedy przychodzi do nas pani z opieki społecznej – i obawiam się, że po wejściu w życie tej nowej ustawy chroniącej dzieci trochę „na sposób szwedzki” będę się bała jeszcze troszkę bardziej…
Bo a nuż ta pani dojdzie do wniosku, że przebywanie pod opieką mamy z porażeniem mózgowym „może zagrażać życiu i zdrowiu” mojego dziecka? A nuż życzliwi sąsiedzi doniosą, gdzie trzeba (wszystko, oczywiście, tylko z troski…), że nie ze wszystkim radzę sobie zupełnie sama (a z niektórymi rzeczami ZUPEŁNIE sama sobie nie radzę:))?
A może niechby się tak opieka społeczna zajęła losem dzieci NAPRAWDĘ potrzebujących pomocy – bo jakoś, dziwnym trafem, w tych rzeczywiście drastycznych przypadkach zawsze słyszymy od pracowników socjalnych i pedagogów „nie mamy sobie nic do zarzucenia, nie mieliśmy żadnych niepokojących sygnałów”. W takich wypadkach wszyscy stają się dziwnie ślepi i głusi – i to zarówno tu, w Polsce, jak i wszędzie indziej na świecie…
Proszę wskazać różnicę między tymi dwoma obrazkami…;)