Co naprawdę myślę o…ŻEBRAKACH I ŻEBRACTWIE?

Najprościej byłoby teraz zacytować św. Pawła i powiedzieć, że „kto nie chce pracować, niech też nie je!”(2 Tes 3,10), tym bardziej, że sama widziałam wielu zdrowych, młodych jeszcze ludzi, którzy uczynili sobie z żebrania całkiem wygodne źródło dochodu. Wcale nierzadkie są wśród nich przypadki nagłych „cudownych ozdrowień”, włącznie z odrastaniem kończyn i odzyskiwaniem wzroku. 🙂 Czytałam nawet o 30-letniej kobiecie, która co rano charakteryzowała się „na staruszkę” i wychodziła na żebry jak do pracy, a po godzinach wsiadała w swój samochód i wracała do swego wygodnie urządzonego mieszkania…

Ale czasami nie jest to aż tak proste. W Rosji np. jest ponad 2 miliony dzieci ulicy – utrzymują się one głownie z kradzieży, prostytucji lub z żebrania właśnie. Ale znajdziemy je także na ulicach „zamożnych” miast Zachodu: w Paryżu, Amsterdamie i Londynie…Są to przede wszystkim dzieciaki, które uciekły z domu, który dla nich był piekłem – oraz narkomani, którzy w ten sposób gromadzą pieniądze na „działkę.” I tak sobie myślę, że jeśliby mieli sprzedawać swoje ciała, to już chyba lepiej im coś rzucić… (Mimo że jeden z moich mądrych spowiedników przestrzegał mnie zawsze przed naiwnością: „Jeżeli przewidujesz – mówił – że ktoś np. przepije otrzymane od ciebie pieniądze, nie należy ich dawać!”Ale inny kapłan, którego również darzyłam szacunkiem, mawiał, że nigdy nie wiadomo, kto jest w rzeczywistej potrzebie – i że lepiej dziesięć razy zostać oszukanym, niż nie pomóc jednej osobie, która naprawdę tego potrzebuje. „Jeśli ma się taką możliwość – tłumaczył – należy zawsze dać coś takiemu człowiekowi. Albo może coś dla niego kupić?”)

A większość żebrzących w Polsce rumuńskich (czy może raczej romskich) dzieci została sprzedana przez swoich opiekunów mafii, trudniącej się tym procederem. Jeśli nie przynoszą „zysku” są bite i głodzone. To być może dlatego chodzi im wyłącznie o pieniądze – i propozycje prezentu zwykle trafiają w próżnię… Mimo wszystko niektóre próbują się wyrwać z tego piekła. Widziałam kiedyś wstrząsający reportaż. Chłopak, może 17-letni, pracujący dla takiej grupy, próbował znaleźć w Polsce inną, uczciwą pracę. Ale kto u nas zatrudni „Rumuna”?! Jego młodsza koleżanka, 11-letnia dziewczynka, zdołała się nawet dodzwonić do rumuńskiej ambasady, prosząc, by zabrano ją stąd do „domu.” Nikogo jednak w ojczyźnie nie obszedł jej los, bo oficjalnie takie dzieci jak ona nie istnieją…

No, i co ci dwoje, Waszym zdaniem mają zrobić? Żebrzą, żyją na ulicy i…demoralizują się coraz bardziej…