Kłam, kochanie…

Często zastanawiałam się, co właściwie kieruje kobietami, które – wbrew wszelkiej nadziei i zdrowemu rozsądkowi – trwają w związkach z żonatymi mężczyznami.

 

Ślepa miłość…na pewno…i desperacja też. A może również taki odruch małej dziewczynki: „Dlaczego to ONA ma mieć to ciasteczko – tylko dlatego, że je pierwsza zobaczyła?!”

 

Prawda jest taka, że  kobiety (mężczyźni też, ale chyba jednak rzadziej. Zresztą, nie wiem, nie jestem mężczyzną…) zwykle wierzą w to, w co chcą wierzyć. Że żona go nie rozumie, że ich małżeństwo już od dawna to fikcja, że są ze sobą tylko ze względu na dzieci, że on porzuci żonę, gdy tylko… <i tu następuje litania warunków, zwykle jakoś dziwnie niemożliwych do spełnienia>.

 

Ostatnio czytałam nawet zwierzenia takiej, która usunęła ciążę tylko dlatego, że ON tak chciał (to właśnie zwykle mają  na myśli faceci gdy mówią „uszanuję  każdą Twoją decyzję”. Tak naprawdę znaczy to: „A rób sobie, co chcesz- ja umywam ręce!”) – a jemu się nawet nie chciało jej towarzyszyć. Do domu po „zabiegu” odwiózł ją ginekolog.

 

Po tym zdarzeniu podjęła decyzję, że „definitywnie” z nim zrywa – a jednak znowu są razem na dotychczasowych zasadach, bo  „ON znów ją kocha.” Ona czeka…nie wiadomo na co. To już nie jest miłość, to jakieś chore uzależnienie!

 

Co ciekawe, taka kobieta zawsze ma nadzieję, że choć facet wrednie postępuje ze swoją żoną, to jednak z nią…o, z nią będzie zupełnie inaczej! Bo ona przecież jest o całe niebo od „tamtej” lepsza, nieprawdaż?

 

I nie wiem, doprawdy, skąd w nich taka pewność – przecież jeśli ktoś raz złamał dane słowo, równie dobrze może to zrobić po raz drugi, trzeci i kolejny – i wierzcie mi, że piszę to wszystko z pełną świadomością i z  drżeniem, sama będąc żoną człowieka, który „złamał słowo”, dane  kiedyś Bogu…który był (jest!) kapłanem. A powody? No, cóż, myślę, że zawsze takie same: wielki głód miłości – i równie wielki lęk przed samotnością.

Anoreksja duchowa.

Kiedyś gdzieś czytałam, że anorektyczka to osoba, która w gruncie rzeczy myśli wyłącznie o jedzeniu – lubi rozmyślać o jedzeniu, rozmawiać o nim, a nawet je wąchać: słowem, robić z nim wszystko, z wyjątkiem…jedzenia  – i jako ktoś, kto w swoim burzliwym życiorysie miał i taki epizod, mogę to w zupełności potwierdzić.

 

A ponieważ ostatnimi czasy odczuwam bardzo silne „duchowe ssanie”, próbuję (dość nieskutecznie zresztą) zaspokajać ten wewnętrzny głód, czytając mądre książki – dużo, dużo książek.

 

Zachowuję się zatem trochę jak anorektyczka – nieustannie chodzę „dookoła Boga” na paluszkach („z pewną taką nieśmiałością…”), ale Go nie dotykam; dotykam Go – ale Go nie „smakuję”.; smakuję Go -ale się Nim nie upajam. Nie tak, jak dawniej.

 

I wiem, że rację miał jeden z moich spowiedników, kiedy mi mówił, że „próbowaniem nikt się jeszcze nie najadł…”

 

I naprawdę poważnie się obawiam, że w swoim życiu duchowym staję się stopniowo coraz bardziej podobna do Świadków Jehowy albo do biblijnych „uczonych w Piśmie” – słowem, do ludzi, którzy o Bogu bardzo dużo WIEDZĄ, ale nigdy z Nim nie rozmawiają… Jestem „konsumentką duchowości…” ;(((

 

A jedyna korzyść z tego jest taka, że powoli zaczynam układać sobie wcale pokaźną listę pozycji, które mogę Wam właściwie „w ciemno” polecić. Ot, na przykład:

  • Dwa tomy „Przygód księdza Grosera”, pióra Jana Grzegorczyka. Jest to prawdziwy – czasem do bólu – obraz życia księży w Polsce, wolny jednak zupełnie od gryzącego antyklerykalizmu. Polecam szczególnie tym z Was, które (i którzy) znajdują się na progu ważnych życiowych decyzji. Przepłakałam (i przemodliłam) nad tymi książkami wiele godzin, zastanawiając się nad moim związkiem z P. Pierwszy tom nosi tytuł „Adieu. Przypadki księdza Grosera.”, a drugi (z podtytułem „Nowe przypadki…”) – „Trufle.” Obydwa ukazały się nakładem wydawnictwa „W drodze.” Błagam Was (dziewczyny!), zanim cokolwiek zdecydujecie – przeczytajcie!
  • „Odejścia” M. Bielawskiego (zawsze zapominam, czy on Marian, Maciej, a może Marcin?;)), byłego benedyktyna, przeczytałam (przeczytaliśmy…) za namową jednej z moich blogowych Czytelniczek – i nie żałuję. Pisałam tu już kilkakrotnie o tej książce (wydało ją wydawnictwo „Homini”) – więc teraz tylko przypomnę, że autor, na podstawie wielu przypadków pokazuje,  jak różnymi drogami Bóg może prowadzić człowieka. Dla wszystkich, którzy uważają – sama tak myślałam! – że odejście kapłana i często powiązane z nim to, co ja nazywam „pójściem na pustynię kobiety” to definitywny koniec ich duchowego świata.
  • „Jestem synem księdza” Thomasa Frostera i Karin Jäckel – na pewno warta przeczytania, choć momentami nieco już anachroniczna pozycja, która niektórych (podobnie jak mnie) może trochę zirytować. Zainteresowanych odsyłam do mojego postu pod tym samym tytułem.
  • „Porzucone sutanny. Opowieści byłych księży.” ks. Piotra Dzedzeja. To mój najnowszy nabytek – zbiór ponad dwudziestu wywiadów z „byłymi. ” Interesujące, choć chwilami trochę moralizatorskie – irytowały mnie zwłaszcza uwagi autora w stylu: „Przecież można się odkochać…” Dziwnie mi to brzmiało w ustach kogoś, kto zapewne – jako ksiądz – po wielekroć powtarzał ludziom, że „miłość nigdy nie ustaje.” Mimo wszystko, czytając, nieraz byłam zadziwiona zbieżnością opowiedzianych w książce historii z własnymi doświadczeniami i przemyśleniami (jeden z eksów na przykład mądrze stwierdza, że „kobiecie w tej sytuacji trudniej jest odnaleźć własne miejsce w społeczeństwie” – i  jest to święta prawda…). Poruszyła mnie zwłaszcza historia księdza, który na skutek picia stał się bezdomny – i umarł w kartonach nieopodal kościoła, w którym kiedyś był wikarym… Książka zawiera także ważny aneks, dotyczący formalno-prawnej pozycji byłych księży w Kościele (np. procedury uzyskiwania dyspensy od celibatu).
  • A ponieważ wiem, że wielu „żonom  iksów” towarzyszą lęki  przed wieczystym potępieniem – na takie „duszne dolegliwości” polecam „Tabletki z krzyżykiem” Szymona Hołowni (zresztą byłego dominikanina). Z tej arcyciekawej ksiązki można się też dowiedzieć między innymi: czy istnieje osobne piekełko dla dzieci, czy ryby też utonęły w Potopie, oraz czy wolno „iść w stronę światła.”

Lojalnie Was uprzedzam, że powyższa lista może wkrótce ulec rozszerzeniu, bowiem w kolejce czekają już między  innymi: „Boża Ladacznica” (dramatyczna historia byłej zakonnicy, która po  pospiesznym ślubie i rozwodzie pozostała wraz z dzieckiem bez środków do życia i postanowiła zostać…prostytutką); „Jedenaście przykazań. Półprawdy i niedomówienia na temat Biblii.” ; „Zapomniane Matki Pustyni. Pisma, życie i historia.” Laury Swan; kolejny tom „Grosera”, tym razem zatytułowany „Cudze pole”oraz wiele, wiele innych.

 

A sama też opowiedziałam swoją historię redaktorce nowej książki ks.Tomasza Jaeschke, której roboczy tytuł brzmi „Zakochana.”

 

No, cóż, coraz bardziej  przekonuję się na własnym  przykładzie, że prawdziwa jest ta anegotka, którą kiedyś znalazłam u Anthonego  de Mello:

 

„Pewien starzec powiedział:

-Ilekroć przychodzi do mnie prostytutka,  mówi tylko o Bogu. Kiedy przychodzi do mnie ksiądz, mówi wyłącznie o seksie…”