Nie dla dzieci!

„Grupa lokalnych autorytetów nie chce, by dzieci miały dostęp do antyaborcyjnej wystawy „Wybierz życie” w Bielsku-Białej. I żądają przeniesienia jej w miejsce, w którym mało kto będzie mógł ją oglądać.” – grzmi ” Fronda.”

 

„- Jesteśmy zaskoczeni, że miasto wydało zgodę na zorganizowanie w publicznym miejscu wystawy „Wybierz życie”. Ta obliczona na szok wystawa epatuje okrutnymi, pełnymi krwi i przemocy zdjęciami, które przy takiej jej lokalizacji, bez jakichkolwiek ograniczeń, mogą oglądać nawet najmłodsi mieszkańcy Bielska-Białej – można natomiast przeczytać w liście do prezydenta miasta.

Wystawa przedstawia zdjęcia dzieci zabitych w wyniku aborcji i zestawia je m.in. ze zdjęciami ofiar wojen i ludobójstwa. Pierwszy raz można było ją zobaczyć w kilkunastu polskich miastach w 2005 roku. Zawsze w ruchliwych i często odwiedzanych przez przechodniów miejscach.”

Jak wiadomo, jestem zdecydowanie PRZECIW aborcji – dla mnie to jest zabójstwo i powiem to także memu synkowi, kiedy tylko będzie w stanie to zrozumieć. Ale powtarzam, POWIEM, a nie POKAŻĘ – bo te fotogramy są na pewno zbyt drastyczne dla dzieci (nawet mnie przeszedł zimny dreszcz, gdy TO zobaczyłam!!!).

Z faktu, że uważam, że wojna jest zła (i że postaram się wytłumaczyć to w swoim czasie mojemu dziecku) nie wynika, że muszę mu zaraz pokazywać zdjęcia rzezi etnicznych, prawda? A te zdjęcia są zdecydowanie „tylko dla dorosłych” (a co najmniej dla osób powyżej 15. roku życia!). Nawet na porodówkę wpuszcza się dopiero 14-latków – a przecież poród jest zjawiskiem naturalnym, a aborcja nie!

A swoją drogą, tutaj znowu wraca odwieczne pytanie, „co kogo gorszy?” Jestem przekonana, że gdyby chodziło o gejowską kampanię uliczną w rodzaju „niech nas zobaczą!” – zgorszeni mogliby być zupełnie inni… A tzw. reklama społeczna jest zawsze obliczona na wywołanie silnego wrażenia a nawet szoku (patrz akcje typu:”płytka wyobraźnia to kalectwo” czy „pijani kierowcy wiozą śmierć”). O co więc chodzi tym razem? Czy aby nie o to, że tak naprawdę nie chcemy „tego” oglądać, nie chcemy nic „o tym” wiedzieć?

Z psychologicznego punktu widzenia na pewno łatwiej jest zaakceptować aborcję jako w gruncie rzeczy niewinny i prawie bezkrwawy zabieg, przypominający wycięcie kurzajki…

Przepis na nieśmiertelność?

Nie wiem, czy oglądaliście film „Ja, robot” – on bardzo dobrze pokazuje,że nawet najdoskonalsze maszyny nie są „wieczne”, zużywają się, wymagają wymiany części.

Wszystko, co miało swój początek w czasie, musi mieć także swój kres, choć czasami (jak w przypadku układów planetarnych czy galaktyk) ten czas „życia i umierania” trwa niewyobrażalnie długo.

Takie jest jednak odwieczne prawo natury… i dlatego wszelkie próby zapewnienia nam „życia wiecznego” już tu na Ziemi przez naukę (która powoli dąży do tego, by stać się nową”religią”- i dać nam odpowiedzi na WSZELKIE pytania, także te ostateczne – co dotąd było domeną religii i filozofii) uważam raczej za „szatańską pokusę”, która w konsekwencji może przynieść nam więcej złego niż dobrego.

W historii zawsze było tak, że ilekroć ludzie próbowali zbudować „raj na ziemi”, zgotowali sobie raczej piekło. I nie widzę powodu, dla którego TYM RAZEM miałoby być inaczej.

Owszem, pewnie moglibyśmy się stać w jakiś sposób (pozornie) „nieśmiertelni” – czy to drogą manipulacji genetycznych, klonowania czy też bioniki (łączenia naszych układów i narządów z elementami elektronicznymi) – tylko za jaką cenę? Naszego człowieczeństwa? (Nawiasem mówiąc, czy ktoś wie, jaka jest NAUKOWA definicja człowieka?:)) I wcale nie wiadomo, czy naprawdę bylibyśmy z tym szczęśliwi…

W różnych kulturach i epokach pojawiają się mity, które mówią o ludziach, którzy zapragnęli żyć wiecznie – i ostrzegają przed tym, że na ogół miało to smutne konsekwencje. Może więc warto czasami posłuchać tej „odwiecznej mądrości”?

O ile samotny ojciec jest lepszy niż samotna matka?

Jestem przekonana, że gdyby chodziło o kobietę samotnie wychowującą dzieci, nikt by się już dzisiaj – w dobie poprawności politycznej – nie ośmielił postawić takiego pytania. 🙂

Ale jeśli idzie o mężczyzn, to nawet wśród najbardziej zagorzałych zwolenniczek „równości” pokutuje stary mit, że „najgorsza matka jest lepsza od najlepszego ojca.” Pewien facet usłyszał od pani sędziny na rozprawie sądowej, że nie może wychowywać swego dziecka,  ponieważ go…NIE URODZIŁ!

Tymczasem znałam chłopaka, który nie chciał, by jego dziewczyna usunęła ciążę, i samotnie wychowywał swoją córeczkę, studiując i pracując jednocześnie. (Kochająca mamusia zaraz po porodzie poszła w Polskę). A ile malutka miała „cioć”! 😉 Była dzieckiem całego akademika, bo wszyscy go  podziwiali…

Mój tata też przez długie okresy wychowywał nas (troje!) samodzielnie, bo mama poświęcała się karierze zawodowej i często nie było jej w domu. Do dziś mam z nim bliższy kontakt, niż z nią. Sama natomiast jestem – jak wiadomo – niepełnosprawna i to głównie mój mąż opiekuje się naszym synkiem od chwili jego urodzenia. Jestem przekonana, że gdyby mnie nagle zabrakło, świetnie poradziłby sobie sam…

Postscriptum: Ostatnio przez blogi przetoczyła się także dyskusja o kobietach, które chcą mieć dziecko – i w tym celu szukają nie ojców, lecz dawców nasienia. Niektórzy widzą w tym jedynie dowód rosnącej niezależności „drugiej płci”, która manifestuje w ten sposób jedynie swoje „prawo do samostanowienia.”

A moim zdaniem tu wcale nie chodzi o to, że wszystkie pełne, „katolickie rodziny”, jak je się z przekąsem nazywa, są idealne i żyją rzeczywiście „po Bożemu” – ani o to, że każda kobieta, samotnie wychowująca dziecko to diabeł wcielony – bo to z pewnością nieprawda.

W tym wszystkim niepokoi mnie raczej założenie:„Chcę mieć dziecko – tak, jak mam samochód, własną firmę i laptopa – ale facet jest MI do tego niepotrzebny!” Zakładam zatem z góry, że i mojemu dziecku OJCIEC jest zupełnie zbędny, bo przecież wiadomo, to tylko pijak, bijak i molestator – nic pozytywnego nie wnosi. Lepiej go zastąpić dawcą spermy… Żeby dziecko było tylko MOJE, MOJE, MOJE! Ciekawe, że nikt nie zauważa, że w ten sposób kobieta decyduje NIE TYLKO o sobie (do czego ma święte prawo), ale i o całym życiu innego człowieka?

A ostatnio czytałam również o pewnej ponad 70-letniej Brytyjce, która dopiero teraz „poczuła że mogłaby być dobrą matką” (ciekawe, swoją drogą, co robiła wtedy, gdy był czas po temu?) – i pragnie się poddać zabiegowi in vitro z użyciem komórek pochodzących od obcych dawców. Czy myślicie, że i jej należałoby na to pozwolić w imię „świętego prawa do macierzyństwa”?


Uprzedzając Wasze pytania: ja sama zastanawiałam się wielokrotnie, czy z moją niepełnosprawnością „nadaję się” na matkę – i nie obrażę się wcale, jeśli ktoś mi napisze, że zupełnie nie. Wiem też, co to znaczy pragnąć dziecka – ale gdybym nie miała partnera, nigdy nie poddałabym się sztucznej inseminacji tylko po to, żeby zaspokoić to pragnienie. Dziecko to nie jest środek służący ku temu, żeby „zrobić sobie dobrze.”