Puzzle małżeńskie.

W polskim Sejmie ma być rozpatrywana ustawa dotycząca stosunku państwa polskiego do jednopłciowych „związków partnerskich” zawieranych za granicą.

Prawo i Sprawiedliwość głośno krzyczy, że jest to furtka, służąca wprowadzeniu takowych związków w naszym bogobojnym kraju.

A mnie się zdaje (oczywiście, mogę się mylić…) że choć nie musimy niewolniczo wprowadzać u siebie WSZYSTKICH obcych „nowinek” – wcale nie uważam wszystkiego, co „postępowe” za automatycznie DOBRE, czego nigdy nie ukrywałam! (trudno mi chociażby uznać aborcję na życzenie do 24 tygodnia za najwyższe osiągnięcie ludzkości…) – to jednak nie możemy karać ludzi za to, że zrobili coś, co w innym systemie prawnym czy kulturze uchodzi za dozwolone. Tak, jak nie karzemy za przestępstwo tych, którzy poddali się sterylizacji czy przerwaniu ciąży za granicą – mimo że u nas obydwa te czyny są nielegalne. Choć, żeby to było zupełnie jasne: sam proceder „migracji aborcyjnej” (tak to się teraz nazywa zgodnie z wymogami poprawności politycznej…) wydaje mi się bezgranicznie smutny.

Problem różnic kulturowych jest jednak szerszy niż homoseksualizm. Co na przykład zrobić w Polsce z muzułmaninem, który chciałby się tu osiedlić ze swoimi dwiema, trzema, lub czterema żonami? Skazać za bigamię?:) Co ciekawe, nawet „postępowe” społeczeństwa Zachodu, które na ogół (już) nie mają problemu z uznaniem za małżeństwo pary osób tej samej płci, mają dużo większy kłopot z tego typu rodzinami. Widocznie paradygmat małżeństwa monogamicznego  „siedzi” w świadomości Europejczyków dużo głębiej, niż wymóg heteroseksualności… Poza tym, co tu dużo mówić, dwie żony to dwa razy więcej zasiłków rodzinnych, i tak dalej…

A żeby już nie szukać przykładów na tym „zgniłym Zachodzie” – pamiętam i u nas głośną sprawę pewnego Roma, który – zgodnie z ich prawem zwyczajowym – poślubił 14-latkę…i został przez polski sąd skazany za pedofilię. Słusznie, czy nie?

Ale z drugiej strony…jak daleko można iść w tym poszanowaniu dla odmiennych systemów wartości? Są kraje, w których praktykuje się „morderstwa honorowe”, niewolnictwo czy też obrzezanie kobiet. Czytałam o pewnym ojcu w Wielkiej Brytanii, który w imię tej tradycji okaleczył swoją dwuletnią córeczkę kuchennym nożem…Czy i to powinniśmy honorować z szacunku dla tamtych kultur? Czy odmienność kulturowa może być w takich przypadkach wygodną linią obrony?

Ojej! Trudne to wszystko, niejednoznaczne… (I cokolwiek bym nie napisała, od KOGOŚ mi się dostanie – tak trudno godzić „ogień z wodą”, wymogi „tolerancji” z własnym sumieniem… I jakby coraz trudniej…)

A obawiam się, że z czasem będziemy mieli tego typu moralno-prawnych dylematów coraz więcej. Bo nie jest przecież tak, że wystarczy tylko okopać naszą ukochaną Ojczyznę i dobrze ją odrutować, a żadne obce „wszeteczeństwo” już do nas nie dotrze. Prawda?

Jestem… Kim jestem…?

Niedawno pewna, łagodnie mówiąc, nie przepadająca za mną użytkowniczka pewnego forum dla rodziców napisała mi coś takiego:

„Zajrzałam na tę [Twoją ] cienista dolinę, skoro tak polecasz i dosłownie fizycznie zachciało mi się rzygać. Muszę wyłączyć kompa.

U Ewy Drzyzgi już byłaś? Weź napisz scenariusz filmowy, albo książkę. W Znaku będzie szła jak ciepłe bułeczki.

Pana Boga w to nie mieszaj! Bo grzeszysz! Wybierasz sobie z religii i wiary co Tobie pasuje i jak Ci pasuje.

Tak, jesteś bardziej perwersyjna ode mnie. Dużo bardziej. Ja świętości nie ruszam. Księży nie uwodzę….”

Czy Wy też macie podobne odczucia, obcując ze mną? Obrzydzenie Was nie ogarnia? Jestem wstrętną, obrzydliwą hipokrytką? Wybaczcie – po czymś takim nie mam siły na więcej pytań. I pewnie dłuugo nie będę miała…

Chcę wierzyć!

Zygmunt Pinkowski, dawny ksiądz katolicki, a obecnie ateistyczny racjonalista, w swojej książce „Od kapłaństwa do ateizmu” (wyd. BRANTA, Bydgoszcz 2009), którą oczywiście kupiłam (ten straszny nałóg kiedyś mnie zgubi…:)) napisał tak:
„Jak można wierzyć w Boga, który tak urządził świat, że jedno stworzenie musi zjadać drugie, aby przeżyć? Trudno też wierzyć w takiego Boga, który jako wszechmocny i – podobno – miłosierny, straszy ludzi trzęsieniami ziemi, wichurami, głodem, powodziami i chorobami, każe im się do Siebie modlić, a On wtedy może się nad nimi zlituje albo nie, czyli ich zniszczy. Wygląda na to, że Bóg lubuje się w nieszczęściach ludzkich. Najpierw ich stwarza, a potem ich morduje. To naprawdę trudno pojąć. Bóg nie może być taki zły i przewrotny. To, że z przekonania zostałem ateistą, nie znaczy [jednak], że chcę z Bogiem walczyć. Ja po prostu szukam Boga prawdziwego.”

Muszę przyznać, że choć coś mi bardzo „zgrzyta” w tym dramatycznym obrazie Boga mściwego i okrutnego (tylko błagam, nie pytajcie mnie, co to takiego – jest to coś tak ulotnego, że chyba nawet nie umiałabym tego nazwać…) to przynajmniej jedną cechę mam wspólną ze swoim „poszukującym” bratem. Jest to właśnie owo „poszukiwanie Boga prawdziwego.” Chciałabym bardzo wierzyć w Boga takiego, jakim jest, a nie takiego, jakim się WYDAJE, że jest. Moja wiara jest w rzeczywistości raczej ciągłym poszukiwaniem, miotaniem się pomiędzy „credo, quia absurdum!” (wierzę, ponieważ to jest niemożliwe), a „fides querens intellectum” (wiarą poszukującą zrozumienia) – niż zarozumiałą pewnością, że coś już znalazłam. Tak, tak – moja wiara to pytające zwierzę.

Ale Pinkowski pyta: „Jak można wierzyć?!” a ja wiem tylko że… chcę wierzyć – bo gdybym nagle straciła wiarę, straciłabym tym samym jakąś cząstkę samej siebie, mojej własnej tożsamości. Niedawno w jakimś filmie usłyszeliśmy zdanie, że „utrata wiary jest pewnym rodzajem samobójstwa” – i przynajmniej w odniesieniu DO MNIE jest to święta prawda.

A co, jeśli… rację ma raczej Michael Novak, autor świetnej książki „Boga nikt nie widzi. Noc ciemna ateistów i wierzących.” (wyd. ZNAK, Kraków 2010), który pisze m.in. tak:

„Bądźmy szczerzy. Bóg, który stworzył ten świat, ewidentnie nie jest Racjonalistą, Utopistą ani Perfekcjonistą. Sami widzimy, że większość żołędzi spada, nie rodząc żadnego dębu. Niektóre gatunki wymierają – może nawet 90 procent z tych które kiedykolwiek żyły na Ziemi, już wymarło. Niemowlęta rodzą się martwe, inne zdeformowane. Dzieci zostają sierotami, a małe dziewczynki, przerażone, łkają nocami w swoich łóżeczkach. To najbardziej niedoskonały ze światów, zaprojektowanych przez t e g o Projektanta.

Ale przyjmijmy, że… Bóg nie jest Racjonalistą, Logikiem, Geometrą liniowym niebios. Przyjmijmy, że Bóg Stwórca – niczym wielki powieściopisarz, na długo, zanim przybył na Ziemię człowiek – stworzył świat schematów prawdopodobieństwa i redundancji, marnacji i obfitości, ciężkich razów i trudu. Kwiaty opadały na ziemię, obracały się w pył. Gwiazdy, jarzące się na firmamencie przez miliony lat świetlnych, nagle się wypalały. Przyjmijmy, że ten Bóg kochał dzikie lasy nie mniej niż architektoniczny układ, statystyczne schematy uporządkowania równie mocno, jak klasyczną logikę. Przyjmijmy, że ten Bóg kochał ideę powolnej, niepełnej, niedoskonałej historii, w której większość rzeczy dobrych rodzi się z cierpienia. Taki świat mógłby być zadziwiająco piękny. A krzyż mógłby pasować do jego drzwi jak klucz.

Przyjmijmy, że Bóg pragnął świata niedookreśleń z całym jego pogmatwanym zamieszaniem, by mogła w nim rozwinąć skrzydła, eksperymentować i znaleźć swoją drogę WOLNOŚĆ.”

Takiemu Bogu z pewnością można by śpiewać za pewnym angielskim poetą:

 

„Za wszystko, co pstrokate, chwała niech będzie Panu –
Za niebo wielobarwne, za łaciate cielę;
Za grzbiety pstrągów, różem nakrapiane w cętki;
Za skrzydła zięb, żar szkarłatny rozłupanych kasztanów (…)
Wszystkiemu, co nadmierne, osobliwe, sprzeczne;
Rzeczom pstrym i pierzchliwym (któż wie, jak to się dzieje?);
Wartkim i wolnym, słonym i słodkim, mocnym i miękkim;
On początek wciąż daje, Ten, czyje piękno jest wieczne:
Jemu niech będą dzięki.”
(Gerard Manley Hopkins, Pstre piękno, w tłum. Stanisława Barańczaka)

I w takiego właśnie Boga chcę wierzyć…