Pocieszenia i strapienia…

POCIESZENIE przyszło ostatnio z zupełnie nieoczekiwanej strony. Jeden z moich dawnych spowiedników odpowiedział na mój rozpaczliwy list i nie tylko pobłogosławił mnie i dziecko (to rzadkość, bo na ogół znajomi kapłani unikają mnie jak gruźlicy i czarnej ospy razem wziętych… nie istnieję dla nich…) – ale także zaoferował mi schronienie w prowadzonym przez siebie Domu Chleba. No, cóż, dobre i to…

 
STRAPIEŃ natomiast nieustannie dostarcza mi życie. Ledwo przekonałam się z ulgą, że dziecko jest zupełnie zdrowe – a już moja rodzina kazała mi „rozważyć” przerwanie ciąży, a jeszcze dowiedziałam się, że mój mąż wkrótce straci pracę… Już nawet nie wspominając o tym, że najprawdopodobniej nie będę mogła ochrzcić „dziecka grzechu” w tej diecezji – bo to już doprawdy drobiazg. Niekiedy zastanawiam się, czy Bóg, spoglądając na mnie z wysoka, nie myśli czasami: „Ciekawe, jakiego by tu jeszcze figla jej spłatać?”
 
Oczywiście, zawsze staram się pocieszać myślą, że nie ja jedna mam problemy – a niektórym z Was te moje mogą się wydawać wręcz śmiesznie niepoważne.
 
Jedno wszakże jest pewne – za „zbrodnię” chęci posiadania drugiego dziecka będę teraz przykładnie ukarana. Nigdy nie powinnam była się na to zgodzić. A chcącemu przecież nie dzieje się krzywda, prawda?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *