Co najmniej od czasów Oświecenia „świętość” stała się dla nas sprawą podejrzaną. Nagminnie kojarzymy ją z fałszem, zakłamaniem, dewocją, bigoterią…
„Świętoszek!”; ”Nawiedzony!”; „A coś ty taka święta?” – pytamy nieufnie.
I gdyby ktokolwiek z nas w dobrym towarzystwie wyznał, że jego życiowym celem jest zostać świętym, podejrzewam, że spotkałby się (w najlepszym razie!) z tym rodzajem pełnych zażenowania uśmieszków, jaki towarzyszy temu, gdy ktoś czasem publicznie puści bąka. A może nawet z zaleceniem, by co prędzej udał się z tym do psychiatry…
Świętość nie jest czymś dla normalnych ludzi – uważa się powszechnie. Wśród samych wyniesionych przez Kościół na ołtarze nietrudno zresztą znaleźć ekscentryków, jak choćby św. Róża z Limy, która, gdy ktoś nieopatrznie powiedział jej, że jest piękna, w geście „pokory” (a może raczej pychy?:)) oblała sobie twarz kwasem – albo Szymon Słupnik…
A za to ze świecą szukać pośród nich – na co z żalem zwracali uwagę moi przyjaciele z różnych wspólnot – na przykład małżonków, którzy do końca życia cieszyli się swoim współżyciem. Nawet pierwsza w historii (!) para małżeńska, beatyfikowana dopiero przez papieża Jana Pawła II, po 20 latach małżeństwa, wyrzekła się tych „zbytecznych przyjemności” ku większej chwale Bożej… Wniosek – jeśli LUBISZ seks i pragniesz swego współmałżonka, nie masz szans na aureolę?;)
Ba, nawet Matka Angelica, amerykańska zakonnica, która prowadzi niezwykle popularny talk-show o tematyce religijnej, wyznała kiedyś, że jako nastolatka modliła się żarliwie o to, by… broń Boże nie zostać świętą!:) Nie chciała po prostu być tak smutna i nabzdyczona, jak postacie ze „świętych” obrazów w kościele…
I nawet Pier Giorgio Frassati (o którym pisałam tu już kiedyś), który był pełnym życia młodym człowiekiem – nie miał z tego powodu łatwej drogi na ołtarze. Na początek podobno wyrzucono go ze szkoły ks. Bosco za „niewłaściwe zachowanie” – widocznie niezbyt pasował do wizerunku wymizerowanego „świętego młodzianka” z niebieskimi oczkami i złożonymi pobożnie rączkami…
Jak sądzicie, dlaczego tak jest? A jeśli jednak nadal pragniemy świętości (kiedy mówimy o kimś po jego śmierci, że to był „święty człowiek!” to mimo wszystko wyrażamy mu uznanie, prawda?) – to czym ona dla Was jest? W czym się wyraża? Spotkaliście w życiu jakiegoś świętego człowieka? Podzielcie się ze mną Waszymi refleksjami!