To nie będzie typowy post na tym blogu. Ale wiecie już, że piszę tu o wszystkim tym, co mnie osobiście porusza i interesuje. A historia tego chłopaka ostatnio właśnie bardzo mnie poruszyła. Niezamożny chłopak z Radomia, który pragnął, by to, co kocha, stało się jego źródłem utrzymania.
Mogę poświadczyć, że to, co robił, robił z wielką pasją, kulturą i miłością do swoich młodych (i nie tylko!) widzów. Z ogromnym profesjonalizmem. Jego kanał był jednym z niewielu w tym serwisie, gdzie mówiło się ładną polszczyzną, bez przekleństw. A jednocześnie był to jeden z nielicznych, które z równą przyjemnością mogły śledzić zarówno dzieci, jak i dorośli. Ludzie go kochali, po prostu.
Był to ewenement na tle tych wszystkich patostreamerów, którym bluzgi wylewają się z ust szerokim strumieniem. I komu to przeszkadzało?!
Przeszkadzało otóż histerycznym „obrońcom dzieci”, z wielkiej korporacji, którzy udają, że nie rozumieją, że siłą Internetu są INTERAKCJE między twórcami, a odbiorcami… Nawet jeśli tymi odbiorcami są dzieci. Można przecież chronić je w inny sposób – nie zamykając nikomu ust…
Ogromnie współczuję temu chłopakowi – gonił za marzeniem, jak Roszpunka, o której też opowiadał swoim widzom. A ja też wiele razy w życiu byłam zmuszona zaczynać od zera. I wiem, że nie jest to nic przyjemnego.
Dość powiedzieć, że dobie świetności platformy na Onecie miałam już ponad MILION odsłon tego bloga (to były piękne czasy…:)). Po tym, jak zaczęłam pisać na swojej stronie i wyłącznie na własny rachunek… Co tu dużo mówić, wystarczy spojrzeć na moje statystyki… Często mam wrażenie, że mówię, a nikt tego nie słucha. To naprawdę demotywujące (prawda, Leszku?).
Meblujemy się psychicznie w jakiejś sytuacji – ja np. na początku pandemii zaczęłam pracować w swego rodzaju wirtualnej szkole. I byłam szczęśliwa, że mogę odkurzyć mój dyplom nauczycielski i opowiadać dzieciakom o historii, którą lubię. I – co nie najmniej ważne – mieć za to przyzwoitą, regularną pensję.
Już się zaczęłam przyzwyczajać do tej czarownej myśli, ale jak się okazało, to był mój błąd. Na tym świecie to, co nie jest chwiejne, jest nietrwałe (żeby zacytować tytuł książki ks. Halika). E-szkoła nie okazała się tak wielkim sukcesem, jak zakładali moi szefowie – i wobec braku zainteresowania jej działalność została mocno ograniczona. Znalazłam się znowu w punkcie wyjścia.
Nie martwcie się, wciąż jestem tłumaczką. Miewam zlecenia, choć nie tyle, co przed epidemią. Przeżyję. Tak, jak wiele razy przedtem. Zawsze należy mieć jakiś plan B, czyż nie? Wierzę, że Maciek też go ma.
A mimo to czuję się teraz trochę tak, jakby ktoś bardzo mi bliski nagle oznajmił, że właśnie odchodzi. Mimo wszystko, nie tracę nadziei, że to jeszcze nie koniec. Trzymaj się, Rabo. Nigdy Cię nie zapomnimy!
I jeszcze bardzo ważna uwaga do Was wszystkich, moi drodzy Czytelnicy: proszę, pamiętajcie, że jeśli kiedyś zdecydujecie się stąd odejść, będzie mi Was bardzo brakowało. Wszystkich i każdego z osobna (tak, Emmo – Ciebie też!).
A teraz proszę – posłuchajcie tej historii od początku do końca…