Jak brat z siostrą…

Od zarania dziejów to określenie oznaczało „bez seksu.”

 

Tabu kazirodztwa, znane we wszystkich kulturach i religiach, było łamane niezwykle rzadko. W starożytnym Egipcie związki takie (nazywane nawet „świętym związkiem”) zdarzały się w rodzinach królewskich (siostrą swego brata-małżonka była np. słynna Kleopatra – Kleopatra VII z rodu Lagidów). Wydaje się jednak, że było to podyktowane raczej względami politycznymi – pragnieniem, aby władza nie wydostawała się poza ramy dynastii – niż jakimiś szczególnie płomiennymi namiętnościami pomiędzy rodzeństwem. Wiadomo np. że akurat Kleopatra nienawidziła swego męża do tego stopnia, że uwiodła Juliusza Cezara po to, aby stanął po jej stronie w walce przeciwko bratu.

 

Inaczej jest jednak w przypadku współczesnego rodzeństwa, 23-letniej Susan i 30-letniego Patricka z Saksonii.

 

Rodzeństwo, pochodzące z trudnej, rozbitej rodziny, zostało rozdzielone w dzieciństwie w wyniku adopcji. Kiedy Patrick dorósł, odszukał matkę i siostrę, dziewczynę najwyraźniej lekko opóźnioną w rozwoju umysłowym. Po śmierci matki został jedynym opiekunem Susan, a wkrótce zostali kochankami.

 

Siostra urodziła bratu czworo dzieci (z których dwoje jest upośledzonych), a piąte – ze związku ze starszym mężczyzną uważanym za „przyjaciela domu” – przyszło na świat, kiedy kazirodczy kochanek odsiadywał w więzieniu karę za obcowanie z siostrą. Sąd wyznaczył wówczas Susan opiekuna z urzędu i nakazał „wspomóc ją, aby znalazła sposób życia niezależny od brata.” Na próżno jednak.

 

Kiedy tylko Patrick opuścił więzienie, natychmiast znów zamieszkał z siostrą, a dziewczyna odprawiła kochanka. Mężczyzna twardo postanowił sobie, że nigdy więcej nie wróci za kraty – i w tym celu poddał się zabiegowi sterylizacji. Prawo nie zabrania przecież bratu mieszkać z siostrą – a jeśli nie ma dzieci, nie sposób udowodnić, że rodzeństwo współżyje płciowo…

 

Sprawą natychmiast zainteresowali się prawnicy, dowodząc, że paragraf 173, który mówi, że „stosunki seksualne pomiędzy dorosłym rodzeństwem są przestępstwem” jest sprzeczny z niemiecką Konstytucją, która gwarantuje każdemu swobodę kształtowania swego życia intymnego i rodzinnego.

 

Argumentują oni, że nie ma sensu karać kazirodców, tym bardziej, że wiadomo, że z tego związku nie będzie już więcej dzieci. Niektórzy prawnicy (będący obecnie w mniejszości) porównują bowiem kazirodztwo do świadomego uszkodzenia ciała potomstwa. Jeśli więc nie ma dzieci – nie ma problemu. Nikt przecież – dodają – nie zabrania posiadania dzieci osobom po czterdziestce albo obciążonym wadami genetycznymi (jak hemofilia czy dystrofia mięśniowa), mimo, że ryzyko uszkodzenia płodu jest również bardzo wysokie.

 

Pismo Święte mówi na ten temat tak: „Nie będziesz odsłaniał nagości twego brata ani twojej siostry…niezależnie od tego, czy urodzili się w domu czy na zewnątrz [chodzi tu zapewne o rodzeństwo przyrodnie czy też w różny sposób adoptowane], bo byłoby to to samo, co obnażyć własne ciało.” – i zastanawiam się, czy doprawdy chodzi tu tylko o prosty zakaz biologiczny?

 

Wydaje mi się bowiem, że miłość siostrzana (braterska), miłość rodziców, miłość przyjaciół – słowem, te wszystkie rodzaje „miłości platonicznej” – wzbogacają istotę ludzką jako taką. Natomiast sprowadzanie miłości tylko do związku fizycznego pomiędzy mężczyzną a kobietą bardzo ją zubaża.

 

Zastanawiam się również, czy precedensu „Patricka i Susan” nie zechcą z czasem wykorzystać np. pedofile, którzy już gdzieniegdzie domagają się zniesienia penalizacji swoich praktyk. A jest to zawsze pierwszy krok do uznania różnych zachowań za normalne. (Wystarczy sobie przypomnieć, że jeszcze w XIX w. Oscar Wilde siedział w więzieniu za „sodomię”, jak wówczas określano homoseksualizm – rzecz dzisiaj zupełnie nie do pomyślenia). A jeśli już kazirodztwo, to czemu nie pedofilia, zoofilia czy nekrofilia?  

 

To, co nie jest zakazane, jest dozwolone – to, co jest dozwolone jest dopuszczalne, to, co jest dopuszczalne, jest naturalne – to, co jest naturalne – jest DOBRE…

 

Postscriptum: Niestety, okazuje się, że znów miałam rację w swoich przewidywaniach – dziś niejaki pan Sarkozy powiedział, że „pedofilia jest zaburzeniem wrodzonym i w zasadzie nie wiemy, jak je leczyć.” O ile mnie pamięć nie myli, kilkadziesiąt lat temu mówiono podobne rzeczy o homoseksualizmie. Czyżby więc był to początek tej samej drogi  (od choroby do „równouprawnionej orientacji seksualnej”)? Przepraszam wszystkich prawych homoseksualistów – ale wolałabym się jednak mylić…

Ballada o dwóch spowiednikach.

Nie, nie będę pisać o głośnych sprawach odejścia z kapłaństwa ks. Tadeusza Węcławskiego czy jezuity ks. Stanisława Obirka.

 

Historie ludzi, których znałam osobiście (a raczej oni znali mnie, i to najbliżej, jak tylko człowiek może poznać drugiego człowieka, byli bowiem przez wiele lat moimi spowiednikami…) poruszają mnie znacznie bardziej.

 

Dlaczego odeszli? Co nimi kierowało?

 

Ks. A. był wikariuszem jednej z siedleckich parafii, człowiekiem, jak mi się zdaje, wielkiej wrażliwości i głębi życia wewnętrznego. To on mnie nauczył m.in. tego, że „litość jest najpodlejszym uczuciem znanym ludzkości.”

 

Był jednak także człowiekiem dość zamkniętym w sobie, sprawiał wrażenie chłodnego i nieprzystępnego. Niektórzy księża mają naturalną łatwość kontaktów z ludźmi, są radośni, spontaniczni i towarzyscy. Ks. A. niestety do nich nie należał. Przynajmniej tak go wszyscy postrzegali.

 

Tymczasem także i on potrzebował ludzkiego ciepła, wsparcia i zrozumienia. I nawet trudno się dziwić, że zakochał się w pierwszej kobiecie, która potrafiła mu okazać troszkę życzliwości… (Dlatego też z uporem będę powtarzać, że kapłani bardzo potrzebują przyjaźni, także – a może nawet PRZEDE WSZYSTKIM! – przyjaźni z kobietami).

 

Ks. B., dominikanin, kiedy już przestał być katechetą w moim renomowanym, warszawskim liceum, piął się szybko po szczeblach zakonnej i naukowej kariery. Wydawało się, że pobyt w zakonie jest spełnieniem wszystkich jego ludzkich i zawodowych ambicji, tym bardziej, że (jak nam tłumaczył) decyzję tę podjął po dojrzałym i gruntownym namyśle. Wkrótce został przełożonym nowicjatu a potem przeorem, był cenionym teologiem i filozofem. Chętnie udzielał wywiadów, przyjmował zaproszenia do programów telewizyjnych. Zasłynął m.in krytyką ówczesnego prezydenta Warszawy, kiedy ten zabronił „Parady Równości” w stolicy.

 

I to chyba ta nadmierna popularność zgubiła o. B., doprowadzając go w końcu do zakwestionowania całego swego dotychczasowego życia. Głód wolności wyrażania własnych (nieraz kontrowersyjnych…) poglądów stał się u niego większy, niż niegdysiejszy głos powołania. Odchodząc z klasztoru powiedział, że „nie potrafi dłużej żyć w strukturach, w których traci się poczucie wartości własnego życia.”

 

Naprawdę staram się go zrozumieć. Tym niemniej to uzasadnienie niezupełnie trafia mi do przekonania. Czyż pewne (subiektywne zresztą) „ograniczenie wolności” nie jest wpisane w naturę niektórych powołań?

 

Przecież to trochę tak, jak gdyby ktoś odchodząc z wojska, żalił się, że musiał tam słuchać rozkazów…

 

Naturalnie, nie mnie to oceniać.

 

Postscriptum: Bardzo rozsądny przepis kościelny mówi, że P. nie może być moim spowiednikiem. Dlatego też niniejszy tekst traktuje o dwóch moich znajomych kapłanach, a nie o trzech… 🙂

 

Jak wychować agresora?

Wychowanie brutala jest względnie proste. W tym celu należy jedynie:

  •  Od niemowlęctwa otaczać dziecko krzykiem, niepokojem i zgiełkiem. Awantury między rodzicami, przemoc i alkohol są jak najbardziej wskazane.
  • Jak ognia unikać okazywania czułości – dotykania, głaskania, przytulania, całowania. Zawsze mówić podniesionym głosem. Używać jak najczęściej wulgarnych słów.UWAGA: Postępowanie przeciwne może doprowadzić do tego, że dzieciak wyrośnie nam na mięczaka i maminsynka!
  • Od najwcześniejszego dzieciństwa tłumaczyć dziecku, że liczy się jedynie to, czego sami pragniemy, inni zaś służą wyłącznie do tego, aby zaspokoić nasze potrzeby. Powinno wiedzieć, że jeżeli czegokolwiek pragnie, to automatycznie jest to DOBRE.
  • Broń Boże nie stosować żadnych kar, zakazów i ograniczeń! Ich zastosowanie bowiem mogłoby wypaczyć delikatną psychikę młodego człowieka i zniweczyć wszystkie nasze wysiłki wychowawcze. Należy za to jak najczęściej wynagradzać naszą pociechę za zachowania pożądane. Wyjątek mogą stanowić kary cielesne: im bardziej dotkliwe, tym lepiej.
  • Wykreślić ze słownika takie słowa, jak szacunek, współpraca, ustępstwo, negocjowanie i kompromis.
  • Wytłumaczyć dziecku, że metody wywierania wpływu na innych nie mają najmniejszego znaczenia (liczy się wyłącznie ich skuteczność), a każdy sposób wyładowywania negatywnych emocji jest równie dobry. Niech się uczy, że świat jest miejscem, w którym wygrywają jedynie najsilniejsi i gdzie koniecznie należy rozpychać się łokciami i iść po trupach.
  • Wpoić mu bardzo głębokie przekonanie, że wszyscy, którzy nie przestrzegają powyższych zasad to żałośni nieudacznicy i frajerzy, którzy w pełni zasłużyli sobie na wszystko, co ich z naszej strony spotyka. Sami są sobie winni, skoro nie potrafią radzić sobie w życiu…

Efekty gwarantowane!