Ballada o dwóch spowiednikach.

Nie, nie będę pisać o głośnych sprawach odejścia z kapłaństwa ks. Tadeusza Węcławskiego czy jezuity ks. Stanisława Obirka.

 

Historie ludzi, których znałam osobiście (a raczej oni znali mnie, i to najbliżej, jak tylko człowiek może poznać drugiego człowieka, byli bowiem przez wiele lat moimi spowiednikami…) poruszają mnie znacznie bardziej.

 

Dlaczego odeszli? Co nimi kierowało?

 

Ks. A. był wikariuszem jednej z siedleckich parafii, człowiekiem, jak mi się zdaje, wielkiej wrażliwości i głębi życia wewnętrznego. To on mnie nauczył m.in. tego, że „litość jest najpodlejszym uczuciem znanym ludzkości.”

 

Był jednak także człowiekiem dość zamkniętym w sobie, sprawiał wrażenie chłodnego i nieprzystępnego. Niektórzy księża mają naturalną łatwość kontaktów z ludźmi, są radośni, spontaniczni i towarzyscy. Ks. A. niestety do nich nie należał. Przynajmniej tak go wszyscy postrzegali.

 

Tymczasem także i on potrzebował ludzkiego ciepła, wsparcia i zrozumienia. I nawet trudno się dziwić, że zakochał się w pierwszej kobiecie, która potrafiła mu okazać troszkę życzliwości… (Dlatego też z uporem będę powtarzać, że kapłani bardzo potrzebują przyjaźni, także – a może nawet PRZEDE WSZYSTKIM! – przyjaźni z kobietami).

 

Ks. B., dominikanin, kiedy już przestał być katechetą w moim renomowanym, warszawskim liceum, piął się szybko po szczeblach zakonnej i naukowej kariery. Wydawało się, że pobyt w zakonie jest spełnieniem wszystkich jego ludzkich i zawodowych ambicji, tym bardziej, że (jak nam tłumaczył) decyzję tę podjął po dojrzałym i gruntownym namyśle. Wkrótce został przełożonym nowicjatu a potem przeorem, był cenionym teologiem i filozofem. Chętnie udzielał wywiadów, przyjmował zaproszenia do programów telewizyjnych. Zasłynął m.in krytyką ówczesnego prezydenta Warszawy, kiedy ten zabronił „Parady Równości” w stolicy.

 

I to chyba ta nadmierna popularność zgubiła o. B., doprowadzając go w końcu do zakwestionowania całego swego dotychczasowego życia. Głód wolności wyrażania własnych (nieraz kontrowersyjnych…) poglądów stał się u niego większy, niż niegdysiejszy głos powołania. Odchodząc z klasztoru powiedział, że „nie potrafi dłużej żyć w strukturach, w których traci się poczucie wartości własnego życia.”

 

Naprawdę staram się go zrozumieć. Tym niemniej to uzasadnienie niezupełnie trafia mi do przekonania. Czyż pewne (subiektywne zresztą) „ograniczenie wolności” nie jest wpisane w naturę niektórych powołań?

 

Przecież to trochę tak, jak gdyby ktoś odchodząc z wojska, żalił się, że musiał tam słuchać rozkazów…

 

Naturalnie, nie mnie to oceniać.

 

Postscriptum: Bardzo rozsądny przepis kościelny mówi, że P. nie może być moim spowiednikiem. Dlatego też niniejszy tekst traktuje o dwóch moich znajomych kapłanach, a nie o trzech… 🙂

 

2 odpowiedzi na “Ballada o dwóch spowiednikach.”

  1. na kanwie krótkiej dyskusji toczącej się w „towarzystwie kościelnym”, której kilka dni temu byłam świadkiem a która okazała się atakiem i prostym potępieniem jednego z księży, o których piszesz nasunęło mi się znowu pytanie, które w różnych konfiguracjach już przerabiałam. czy człowiek ma prawo odejść, kiedy w szczerości serca dochodzi do wniosku, że to jest słuszne? czy powinien raczej pozostać „wierny” i służyć jako hipokryta? w zasadzie sprowadza się to nie tylko do tych, którzy „porzucają stan duchowny”. chodzi mi o to, czy w żadnej sytuacji nie można zmienić czegoś, co z zasady powinno być trwałe (kapłaństwo, wyznanie) ale człowiek nie potrafi odnaleźć w tym Boga na rzecz czegoś, co mu to ułatwi. granica jest bardzo delikatna i nie mam zamiaru robić żadnych schematów bo z jednej strony można (często słusznie) powiedzieć, że to pójście na łatwiznę, ale z drugiej jest tyle dróg do Boga ilu ludzi. dość często powiedzialabym spotyka się to u protestantów, którzy na ogół przechodzą z kościoła „liberalnego” do „bardziej ortodoksyjnego” (choć zdarza się to i na odwrót oczywiście). podobno WSZYSTKO zależy od intencji. wybrać większe dobro przez mniejsze zło…?

    1. Wiesz, Estel, to bardzo trudny problem. Ja bym powiedziała (w pierwszym odruchu) że człowiek zawsze powinien wybierać raczej „większe dobro” niż „mniejsze zło.” Z mniejszego zła to dopiero Pan Bóg potrafi wyprowadzić „większe dobro”. Bóg, nie człowiek! I zasadniczo, grzeszenie od razu z myślą, że „Pan Bóg i tak wyprowadzi z tego coś dobrego” może podpadać właśnie pod przypadek „grzechu przeciw Duchowi Świętemu.” Bo jest to, jak gdyby, wykorzystywanie przeciw Bogu Jego własnych cech („No, Stary, przecież nie możesz mi nie przebaczyć! – zob. mój przykład z żoną, co to niby „musi” przebaczyć mężowi, skoro jest wierząca…) Już tu kiedyś pisałam, ale powtórzę – miałam kiedyś znajomego, który był blokersem i razem z kolesiami tak skatował niewinnego chłopaka, że ten prawdopodobnie nigdy już nie wstanie z wózka. Wydarzenie to tak wstrząsnęło moim kolegą, że się nawrócił i wstąpił do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Można się zachwycić – no, proszę, jak pięknie Bóg posłużył się złem, aby stało się dobro. No tak – ale przecież także ZŁO się dokonało i jego konsekwencji nie da się już odwrócić. (Chyba że cudem). Myślisz, że Pan Bóg PRAGNĄŁ cierpienia tamtego niewinnego chłopaka, że nie mógłby znaleźć innego na niego „sposobu”? Ale wiem, że w rzeczywistości życie nie wygląda tak prosto, jak z czytanek dla pobożnych dzieci – i czasami naprawdę TRZEBA wybrać „mniejsze zło.” Wówczas należy się starać, żeby rzeczywiście było możliwie najmniejsze. Jestem zdania – oho, znów mój ulubiony temat 🙂 – że człowiek zawsze powinien podążać za tym, co WYDAJE MU SIĘ dobre, słuszne i prawdziwe – C.S. Lewis pisał, że Pan Bóg nas za to nie potępi, nawet, jeśli się myliliśmy (A zatem być może w Niebie jest wielu szlachetnych komunistów, którzy szczerze wierzyli w swoje ideały, choć my już wiemy, że się mylili). Wiesz, na długo przed o. Bartosiem (bo to o nim był ten post i jeszcze o jednym moim spowiedniku) był pewien dominikanin, który nie tylko zrzucił sutannę, ale i porzucił chrześcijaństwo na rzecz islamu, usprawiedliwiając ten fakt poszukiwaniami PRAWDY duchowej. A jednak obecnie dominikanie uważają go niemal za „swojego” męczennika, ponieważ kiedy jakiś muzułmański władca rozkazał stracić grupę chrześcijan, on wstawił się za nimi – i wraz z nimi zginął. Opisywałam tu też historię tego księdza, który ożenił się z zakonnicą, wyjechał z nią na misje do Ameryki Łacińskiej (gdzie różne kwestie związane z katolicyzmem są traktowane bardziej… hmmm…nieortodoksyjnie) i tam umarł w opinii świętości. Może nie wspiąłby się na takie wyżyny heroizmu, będąc „zwykłym” proboszczem? Znana jest też historia o. Verlinde, który (choć był – jak wielu Francuzów – katolikiem z metryki) najpierw został ateistycznym naukowcem, później zamieszkał w aśramie, w którym „spotkał” Chrystusa. Choć stoję na stanowisku, że Bóg miłuje „wierność”, wierzę też, że PRAWDA jest ważniejsza nawet od wierności. Edyta Stein też w pewnym momencie świadomie odrzuciła tradycję religijną, w której się wychowała – bo chciała być wierna PRAWDZIE a nie tej czy innej religii (co zresztą i ją doprowadziło w końcu do Jezusa). Szukanie prawdy jest ZAWSZE naszym obowiązkiem. Przy czym, moim zdaniem błąd o. Bartosia polega na tym, że po „wyruszeniu w drogę” z Kościoła on podał w wątpliwość nie tylko sens szukania, ale samo istnienie prawdy w ogóle – nic więc dziwnego, że szuka coraz bardziej po omacku – ale mam nadzieję, że i on odnajdzie wreszcie to, czego szukał. Ty zaś, jeżeli poczujesz, że musisz (w imię prawdy, miłości czy wierności samej sobie) popełnić jakieś „mniejsze zło”, po pierwsze postaraj się uczynić wszystko, co w Twojej mocy, by to „zło konieczne” zminimalizować, a po drugie – błagaj Boga z całych sił, by z tego ZŁA zechciał wyprowadzić jakieś WIĘKSZE dobro. I nigdy, przenigdy nie nazywaj zła dobrem! Od tego się zaczyna równia pochyła, na końcu której człowiek już WSZYSTKO potrafi usprawiedliwić. Nawet „najmniejsze zło” to jakieś zło, a najbardziej nawet „szczęśliwa wina” (jak moja!)) nie przestaje być „winą.” I dlatego tak mnie boli, że nie mogę tej winy zmyć z siebie. Ale niech boli. Dopóki boli, znaczy, że mam jeszcze SUMIENIE.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *