W rzece Heraklita…

Kiedyś, dawno temu, pokochałam mężczyznę poznanego w Internecie.

Miał szare, świetliste oczy i kształtną postać. I mówił do mnie: „Chciałbym Cię przytulać w dzień, a w nocy…” W moim przekonaniu są to słowa, których nie należy wypowiadać, o ile nie są prawdą samą – a już na pewno nie należy ich mówić wrażliwej, niepełnosprawnej dziewczynie.

 

I kiedy odszedł ode mnie, żeby pójść do seminarium, cierpiałam niewyobrażalnie przez cztery lata. Bo ja potrafię bardzo mocno kochać, ale ceną za to jest takie samo cierpienie.

 

I myślę, że to tylko jego szukałam w tych wszystkich internetowych „romansach” które mnożyły mi się potem w nieskończoność. Szukałam ciągle tego samego mężczyzny – i nie mogłam go odnaleźć…

 

A kiedy w końcu go znalazłam, to on jest księdzem…

 

„Radość i rozpacz

miej mnie w opiece –

dwa razy tonę w tej samej rzece…”

(ks. Jan Twardowski)

„Stara pierwiastka”.

Zbliżają się moje 31. urodziny – i wiem, że jest to dla mnie w pewnym sensie ostatni dzwonek, aby zostać mamą po raz pierwszy. W żargonie ginekologicznym taką kobietę, jak ja nazywa się już „starą (sic!) pierwiastką.”  I wiem, że jeśli nie będę miała dzieci teraz, z nim, to prawdopodobnie nie będę ich miała już nigdy i z nikim. Czy to nie za wielkie poświęcenie dla kalekiej dziewczyny? Mój zegar biologiczny wciąż tyka. I może to tylko niespełniony istynkt macierzyński tak głośno woła teraz we mnie?

 

Ale z drugiej strony (zawsze jest jakaś „druga strona”!) czyż wyrzeczenie się sakramentów nie jest nieporównanie większą ofiarą? Jeżeli pójdę za nim, to NIGDY już (chyba w niebezpieczeństwie śmierci…) nie będę mogła przystąpić do komunii i do spowiedzi…Brrrr!

 

I może on szuka po prostu kogoś, kto by dzielił z nim tę samotność po odejściu z kapłaństwa?

 

Kiedyś mnie zapytał, czy jestem w stanie poświęcić tyle dla niego – i w pierwszym odruchu chciałam zawołać „NIE!” – bo w moim odczuciu jest to coś, o co żaden człowiek nie ma prawa prosić innego człowieka. W sercu każdej istoty ludzkiej jest miejsce zastrzeżone li tylko dla Boga. Żaden też człowiek, nawet najbardziej ukochany, nie wypełni pustki, jaka powstaje w życiu człowieka „po Bogu.”

 

„…i chociaż mam, co chciałam,czuję opuszczenie,

jak gdyby Chleba zbrakło mi na stole…” 

Smak zakazanego owocu?

Często zastanawiam się, czy kochałabym go tak samo, gdyby nie był księdzem? Czy to nie to, co nas od siebie oddziela, czyni go atrakcyjnym w moich oczach? I czy ta miłość przetrwa, gdy już przestanie być „zakazana”? Gdy opadną emocje, które teraz nas napędzają? Przecież wiem, że drugiej takiej „wiosny miłości” nie będziemy już mieli. Co nam z niej zostanie, co zostanie?

 

Może tylko moje wyrzuty sumienia i jego poczucie, że zdradził to, co najpierw wybrał? Czy ja potrafię z tym żyć, czy potrafię? Tak. POTRAFIĘ. Chyba…Choć iść za nim, to jakby wejść w ciemną, nieznaną rzekę – ale wiem, że nie pójdę tam sama. Zawsze będziemy mieli siebie… Jego ręce złapią mnie, kiedy stanę nad przepaścią. I kiedy patrzę w jego twarz, rozjaśnioną szczęściem (które jest zapewne tylko wiernym odbiciem tego, co maluje się na mojej własnej twarzy), wiem, że warto.

 

On mnie kiedyś zapytał, co widzę, kiedy na niego patrzę. I pewnie ne byłby zadowolony, gdybym mu powiedziała, że widzę księdza. Bo jego kapłaństwo jest nieodłączną częścią jego osobowości, tą „niezmywalną pieczęcią”, jak mówi teologia. On w jakimś sensie na zawsze pozostanie księdzem. I nic na to nie poradzimy. Ale widzę też mężczyznę, cudownego, wspaniałego, czułego i opiekuńczego. Mężczyznę, który mnie kocha. I który będzie ojcem moich dzieci.

 

Zanim się jeszcze spotkaliśmy (bo poznaliśmy się, oczywiście, przez Internet), drocząc się ze mną, powiedział mi, że jego usta są gorzkie. Kłamał. Są słodkie.