Epitafium dla Stephena Hawkinga

14 marca zmarł Stephen Hawking, jeden z najbardziej znanych na świecie badaczy fizyki kwantowej, teorii czasu i czarnych dziur. Od lat cierpiał na stwardnienie zanikowe boczne, które spowodowało paraliż większości jego ciała.

Niestety, nad czym ubolewam, śmierć ta spowodowała również niewybredne komentarze niektórych niedouczonych księży i części prawicowych publicystów. Oto wybitny uczony został przez nich przedstawiony jako „osobisty wróg Boga”, który przez to, że odrzucił wiarę w Niego, trafi niechybnie do piekła.

Przede wszystkim, z tego co mi wiadomo, Hawking uważał się za agnostyka, a nie ateistę. Nie rozumiejącym, na czym polega różnica, wyjaśniam, że ateista mówi: „to udowodnione, że Boga nie ma” – agnostyk zaś zawiesza swój sąd w tej kwestii czyli mówi „nie wiem”.

Warto też dodać, że również fizycy, którzy byli katolikami NIE odwoływali się w swoich badaniach naukowych do Boga, jak ks. Lemaître, twórca teorii Wielkiego Wybuchu. To jego koledzy ateiści zarzucali mi, że wymyślił tę koncepcję, aby „podeprzeć” naukowo ideę stworzenia świata. On sam nie miał takiego zamiaru. Ks. Michał Heller również przestrzega przed błędem, jakim jest próba „wyjaśniania” Bogiem zjawisk, których nie rozumiemy.

Poza tym wcale nie jest powiedziane, że ateiści trafią na pewno do piekła. Jezus w tej kwestii zwracał uwagę raczej na CZYNY danego człowieka („nie daliście Mi jeść, nie daliście Mi pić…) – niż na jego słowne deklaracje (’nie każdy, kto Mi mówi: „Panie, Panie”…”).

Przypomniała mi się w tym kontekście jeszcze historia opowiedziana przez papieża Franciszka (który, notabene, też ostatnio stał się ofiarą ataków ze strony części duchownych, którzy życzą mu „rychłej śmierci” – chociaż nauka Kościoła już od średniowiecza zakazuje przyjmowania takich intencji modlitw). Otóż przyszła do niego kiedyś kobieta zatroskana o zbawienie swego męża, który popełnił samobójstwo. Ojciec Bergoglio jej odpowiedział: „Droga pani, pomiędzy krawędzią mostu a rzeką jest jeszcze Boże Miłosierdzie…” Wniosek: nigdy nie należy tracić nadziei.

Między innymi z powyższych powodów Kościół NIGDY oficjalnie nie ogłosił, że ktoś NA PEWNO trafi do piekła.

A przechodząc na poziom nieco bardziej osobisty, mogłabym zapytać tamtego księdza, czy on jest PEWIEN, że zdołałby zachować swoją wiarę w sytuacji, gdyby go dotknęła choroba tak poważna, jak znanego fizyka? A Hawking, cokolwiek by o nim nie mówić, mimo swego cierpienia zdołał przeżyć swoje życie twórczo i godnie (nawiasem mówiąc, św. Jan Paweł II przyjął tego „bezbożnika” w poczet Papieskiej Akademii Nauk – dożywotnio. Czyżby nie wiedział, co czyni?:)). Nie wierzę, by Bóg w swojej mądrości nie wziął tego wszystkiego pod uwagę.

Chcę wierzyć!

Zygmunt Pinkowski, dawny ksiądz katolicki, a obecnie ateistyczny racjonalista, w swojej książce „Od kapłaństwa do ateizmu” (wyd. BRANTA, Bydgoszcz 2009), którą oczywiście kupiłam (ten straszny nałóg kiedyś mnie zgubi…:)) napisał tak:
„Jak można wierzyć w Boga, który tak urządził świat, że jedno stworzenie musi zjadać drugie, aby przeżyć? Trudno też wierzyć w takiego Boga, który jako wszechmocny i – podobno – miłosierny, straszy ludzi trzęsieniami ziemi, wichurami, głodem, powodziami i chorobami, każe im się do Siebie modlić, a On wtedy może się nad nimi zlituje albo nie, czyli ich zniszczy. Wygląda na to, że Bóg lubuje się w nieszczęściach ludzkich. Najpierw ich stwarza, a potem ich morduje. To naprawdę trudno pojąć. Bóg nie może być taki zły i przewrotny. To, że z przekonania zostałem ateistą, nie znaczy [jednak], że chcę z Bogiem walczyć. Ja po prostu szukam Boga prawdziwego.”

Muszę przyznać, że choć coś mi bardzo „zgrzyta” w tym dramatycznym obrazie Boga mściwego i okrutnego (tylko błagam, nie pytajcie mnie, co to takiego – jest to coś tak ulotnego, że chyba nawet nie umiałabym tego nazwać…) to przynajmniej jedną cechę mam wspólną ze swoim „poszukującym” bratem. Jest to właśnie owo „poszukiwanie Boga prawdziwego.” Chciałabym bardzo wierzyć w Boga takiego, jakim jest, a nie takiego, jakim się WYDAJE, że jest. Moja wiara jest w rzeczywistości raczej ciągłym poszukiwaniem, miotaniem się pomiędzy „credo, quia absurdum!” (wierzę, ponieważ to jest niemożliwe), a „fides querens intellectum” (wiarą poszukującą zrozumienia) – niż zarozumiałą pewnością, że coś już znalazłam. Tak, tak – moja wiara to pytające zwierzę.

Ale Pinkowski pyta: „Jak można wierzyć?!” a ja wiem tylko że… chcę wierzyć – bo gdybym nagle straciła wiarę, straciłabym tym samym jakąś cząstkę samej siebie, mojej własnej tożsamości. Niedawno w jakimś filmie usłyszeliśmy zdanie, że „utrata wiary jest pewnym rodzajem samobójstwa” – i przynajmniej w odniesieniu DO MNIE jest to święta prawda.

A co, jeśli… rację ma raczej Michael Novak, autor świetnej książki „Boga nikt nie widzi. Noc ciemna ateistów i wierzących.” (wyd. ZNAK, Kraków 2010), który pisze m.in. tak:

„Bądźmy szczerzy. Bóg, który stworzył ten świat, ewidentnie nie jest Racjonalistą, Utopistą ani Perfekcjonistą. Sami widzimy, że większość żołędzi spada, nie rodząc żadnego dębu. Niektóre gatunki wymierają – może nawet 90 procent z tych które kiedykolwiek żyły na Ziemi, już wymarło. Niemowlęta rodzą się martwe, inne zdeformowane. Dzieci zostają sierotami, a małe dziewczynki, przerażone, łkają nocami w swoich łóżeczkach. To najbardziej niedoskonały ze światów, zaprojektowanych przez t e g o Projektanta.

Ale przyjmijmy, że… Bóg nie jest Racjonalistą, Logikiem, Geometrą liniowym niebios. Przyjmijmy, że Bóg Stwórca – niczym wielki powieściopisarz, na długo, zanim przybył na Ziemię człowiek – stworzył świat schematów prawdopodobieństwa i redundancji, marnacji i obfitości, ciężkich razów i trudu. Kwiaty opadały na ziemię, obracały się w pył. Gwiazdy, jarzące się na firmamencie przez miliony lat świetlnych, nagle się wypalały. Przyjmijmy, że ten Bóg kochał dzikie lasy nie mniej niż architektoniczny układ, statystyczne schematy uporządkowania równie mocno, jak klasyczną logikę. Przyjmijmy, że ten Bóg kochał ideę powolnej, niepełnej, niedoskonałej historii, w której większość rzeczy dobrych rodzi się z cierpienia. Taki świat mógłby być zadziwiająco piękny. A krzyż mógłby pasować do jego drzwi jak klucz.

Przyjmijmy, że Bóg pragnął świata niedookreśleń z całym jego pogmatwanym zamieszaniem, by mogła w nim rozwinąć skrzydła, eksperymentować i znaleźć swoją drogę WOLNOŚĆ.”

Takiemu Bogu z pewnością można by śpiewać za pewnym angielskim poetą:

 

„Za wszystko, co pstrokate, chwała niech będzie Panu –
Za niebo wielobarwne, za łaciate cielę;
Za grzbiety pstrągów, różem nakrapiane w cętki;
Za skrzydła zięb, żar szkarłatny rozłupanych kasztanów (…)
Wszystkiemu, co nadmierne, osobliwe, sprzeczne;
Rzeczom pstrym i pierzchliwym (któż wie, jak to się dzieje?);
Wartkim i wolnym, słonym i słodkim, mocnym i miękkim;
On początek wciąż daje, Ten, czyje piękno jest wieczne:
Jemu niech będą dzięki.”
(Gerard Manley Hopkins, Pstre piękno, w tłum. Stanisława Barańczaka)

I w takiego właśnie Boga chcę wierzyć…  


Święci Bracia Niewierzący…

Jakiś czas temu jeden z najbardziej znanych blogerów w sutannach, ks. Wojciech Szubzda (którego blog i ja czasem chętnie odwiedzam – patrz ramka obok), popełnił post o ateistach, z którego można było wywnioskować, że niewiara w Boga może skutkować totalną degrengoladą moralną – bo skoro (argumentował ten kapłan) wszystko kończy się wraz ze śmiercią, to najlepiej po prostu „poużywać sobie życia.” Mam niejasne wrażenie, że gdzieś kiedyś coś już o tym pisałam, niemniej postanowiłam poniżej zamieścić moją odpowiedź na ten tekst.


Drogi księże Wojciechu,

pozwolę sobie zauważyć – „z pewną taką nieśmiałością” – że wniosek „hulaj dusza, piekła nie ma” to na pewno nie jedyny wniosek, który da się wyciągnąć z założenia (w które zresztą NIE WIERZĘ), że Boga nie ma. Można także wysnuć z tego wniosek, że skoro mamy tylko to życie, tu i teraz, to warto je przeżyć jakoś sensownie. Prawda?

Ateiści, oczywiście, mają tę przewagę (ale i problem) że sami dla siebie są „ostateczną instancją” – dobre jest dla nich zatem to, co sami w sumieniu uznają za dobre (czytałam o jednym, który z Dekalogu uznawał jedynie dwa przykazania – nie zabijaj i nie kradnij. I do dziś nie mogę pojąć, co złego jego ateistyczne sumienie widziało np. w zakazie kłamstwa albo zdradzania żony…) i – we własnym pojęciu – odpowiadają za swoje czyny tylko „przed sobą i historią” (a nie przed jakimś tam „śmiesznym dziadkiem z brodą”;)).

ALE czyż sam Kościół nie naucza, że każdy człowiek ma w sumieniu wpisane pewne podstawowe „prawa naturalne” które to nakazują mu czynić dobro, a unikać zła? Nie rozumiem, czemu to akurat niewierzący mieliby je łamać częściej, niż wierzący? Zresztą nawet wówczas na ich korzyść działałaby również „nieznajomość Prawa Bożego” (wiadomo, że zawsze mniejszą winę ponosi ten, kto działał w nieświadomości…) – cóż w takim razie należałoby powiedzieć o tych, którzy ZNALI je w najdrobniejszym szczególe, a nawet mieli strzec (jak papież Aleksander VI Borgia, na przykład) – a mimo to radośnie łamali wszelkie prawa ludzkie i Boskie?

Czemu to czynili w takim razie? Czy dlatego, że TAK NAPRAWDĘ nie wierzyli w pośmiertną nagrodę i karę (przepraszam, że tak upraszczam, ale część ateistów sądzi, że wierzymy w Boga jedynie ze strachu przed karą i w nadziei na nagrodę… ) – a zatem dokładnie tak samo jak ateiści w księdza ujęciu – czy może raczej dlatego, że uważali, że zawsze będą mogli się „duchowo zresetować” (wyspowiadać) a Bóg miłosierny i tak im wszystko wybaczy?

Proszę księdza, znałam wielu szlachetnych i prawych ateistów – i paru naprawdę niegodziwych wierzących (z których ja jestem pierwsza:)). I naprawdę NIE WIERZĘ , że dobry Pan Bóg miałby „wpuszczać ludzi do nieba” raczej na podstawie świadectwa chrztu i bierzmowania, aniżeli tego, co za życia CZYNILI. Czy Ten, który powiedział: „Byłem głodny, a daliście Mi jeść…” (Mt 25,35nn) nie powiedział też: „Nie każdy, kto Mi mówi „Panie, Panie” wejdzie do Królestwa Niebieskiego” (Mt 7,21)? Serdecznie pozdrawiam. – Alba