Stare rabiniczne powiedzonko mówi, że jedyni mężczyźni, którzy po śmierci nie będą cierpieć mąk piekielnych to ci, którzy za życia mieli złe żony…
I rzeczywiście, nikt tak skutecznie nie potrafi zatruć życia mężczyźnie, jak ta, która z woli Stwórcy miała być dla niego towarzyszką i wsparciem.
Podobno, kiedy kobieta wychodzi za mąż, ma zawsze nadzieję, że ON się zmieni. Ale on się nigdy nie zmienia. A kiedy mężczyzna się żeni, ma nadzieję, że ONA się nigdy nie zmieni. Ale ona się jednak zmienia. I niestety często nie są to zmiany na lepsze…
Na pewno trochę w tym winy samych panów, którzy niekiedy tak są zafascynowani atrybutami w rodzaju ładnej buzi, zgrabnych nóg i kształtnych piersi, że często w ogóle nie zwracają uwagi na inne cechy wybranki. No i wybierają…zimną i nieczułą lalkę Barbie zamiast ciepłej brzyduli, która pokochałaby ich całym sercem. (Ciekawe, że przy wyborze np. samochodu na ogół nie kierują się kolorem karoserii…:))
A opamiętanie przychodzi zwykle po ślubie – te wszystkie „Gdzie ja miałem oczy?!” i „O, mój Boże, z kim ja się ożeniłem?!” (Jak rzekło Pismo: „I poznałem, że bardziej gorzka niż śmierć jest niewiasta…”;))
Ale i współczesne kobiety na pewno nie są tu bez winy.
Młode, dobrze sytuowane i wykształcone dziewczyny coraz częściej nie chcą mieć dzieci. Karmione feministyczną propagandą o tym, jakoby dziecko było „haraczem spłacanym przez kobiety naturze”, ciężarem i zagrożeniem – boją się. Boją się o figurę, karierę, pozycję towarzyską, i o…tysiąc innych rzeczy jeszcze.
A że jednocześnie młodzi mężczyźni coraz częściej pragną ojcostwa i stabilnego życia rodzinnego – no, cóż, to już tylko ich sprawa i ich problem… Kto by się tam przejmował tym, że mężczyźni też mają jakieś swoje uczucia, prawda? W końcu to są „tylko” faceci..
I bardzo to smutne, że obecnie wielu biznesmenów wynajmuje sobie „dziewczyny na godziny” już nie tyle do seksu, co po to, żeby ktoś z nimi porozmawiał, ponieważ ich zabiegane partnerki nie mają już na to ani czasu ani ochoty. Czyżbyśmy więc – przy całym swoim wyemancypowaniu – cofały się z wolna do czasów starożytnych, kiedy to „hetery” (kurtyzany, gejsze) bywały jedynymi godnymi partnerkami dla mężczyzn?
Takie niby jesteśmy „wyzwolone” – latamy w Kosmos i obejmujemy rządy nad światem – a nie potrafimy najzwyczajniej w świecie KOCHAĆ naszych partnerów?! Bo wydaje mi się, że współczesne kobiety już nie tyle rozmawiają z mężczyznami, co z nimi nieustannie rywalizują… Może więc już najwyższa pora skończyć z tą obłędną ideologią?
Bo przecież mówi Pismo: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam – uczyńmy mu zatem odpowiednią dla niego pomoc.”
Por. także: „Gdy ONA go bije…”