Dla tych z Was, którzy mi teraz zarzucą niekonsekwencję (bo przecież chciałam rzucić to wszystko w diabły) mam informację: ten tekst, zawierający (uwaga!) podwójną dawkę „oazowego bełkotu” (żeby nie było, że Was nie ostrzegałam!) – napisałam dużo wcześniej, zanim niektórzy co bardziej światli Czytelnicy uświadomili mi, jaką to żałosną miernotą jestem. Niech mi więc wolno będzie opublikować jeszcze i te moje wypociny.
Z nauczania papieskiego: „Zobojętnienie religijne i zupełny brak praktycznego odniesienia do Boga nawet w obliczu najpoważniejszych problemów życiowych, są zjawiskami nie mniej niepokojącymi (…) niż jawny ateizm. I nawet, jeśli wiara chrześcijańska zachowała się jeszcze w niektórych tradycjach i obrzędach, to stopniowo traci ona swe miejsce w najistotniejszych momentach ludzkiej egzystencji, takich, jak narodziny, cierpienie i śmierć. W rezultacie współczesnego człowieka, stojącego w obliczu tajemnic i pytań, na które nie znajduje odpowiedzi, ogarnia rozczarowanie i rozpacz, a nawet pokusa wyeliminowania tych problemów przez położenie kresu ludzkiemu życiu.” (Adhortacja apostolska Christifideles laici).
I rzeczywiście. Czy nie wydaje się naiwnym idealizmem (graniczącym z głupotą) mieć jeszcze nadzieję na przyszłość w świecie, w którym nawet stare, dobre prawo do życia jest stopniowo wypierane przez „prawo do wspomaganej śmierci” – jak w Holandii, gdzie już zbiera się podpisy pod nowym projektem „dobroczynnej” ustawy, przyznającej prawo do eutanazji WSZYSTKIM osobom powyżej 70. roku życia? Już nawet nie ze względu na stan zdrowia, tylko po prostu ze względu na wiek…
I tak się zastanawiam (chociaż zachodzę też w głowę, czemu ktoś, kto jest w pełni sił fizycznych i umysłowych i chce popełnić samobójstwo, MUSI mieszać do tego lekarza? Sądzi, że śmierć z ręki „fachowca” mniej go zaboli? Czemu – jeśli już boi się zrobić to sobie sam – nie wynajmie sobie raczej płatnego mordercy? Od kiedy to lekarze są od tego, żeby – na życzenie – uśmiercać zupełnie zdrowych ludzi?! Hipokrates chyba przewraca się w grobie…) skąd się bierze to coraz bardziej powszechne w zamożnych cywilizacjach Zachodu poczucie pustki i bezsensu?
Przecież (o ile mi wiadomo) tak długiego okresu pokoju, dobrobytu i wolności nie było nigdy wcześniej w dziejach świata. Dlaczego zatem starzy i młodzi (a nawet dzieci!) są coraz częściej tak „zmęczeni życiem”, że wybierają dobrowolną śmierć? Czy nie jest to aby wspólna cecha wszystkich cywilizacji schyłkowych, chylących się ku upadkowi?
No, tak – „przemija postać świata tego.” 😉 A jednak (żeby to nie zabrzmiało zbyt pesymistycznie!:)), wiem, że ludzie wierzący (także ci, którzy pozostają tak jak ja, jakoś „na obrzeżach” swoich Kościołów) są powołani do tego, aby być w tym świecie świadkami nadziei, która jest w nich (por. 1 List św. Piotra Apostoła 3,15), – a nawet „TRWAĆ w nadziei” w imię „Tego, który jest i który był, i który przychodzi.” (Ap 1,8)
Z nauczania papieskiego: „Konieczne jest [jednak]także podkreślenie znaków nadziei, dostrzegalnych (…) mimo cieni zakrywających je przed naszymi oczyma. W dziedzinie życia społecznego są to na przykład osiągnięcia nauki, techniki, a nade wszystko medycyny w służbie życia ludzkiego, żywsze poczucie odpowiedzialności za środowisko naturalne, dążenie do przywrócenia pokoju i sprawiedliwości, gdziekolwiek zostały naruszone, wola pojednania i solidarnego współżycia między różnymi narodami (…) W życiu Kościoła zaś tymi znakami są: uważniejsze nasłuchiwanie głosu Ducha Świętego, czego wyrazem jest przyjęcie charyzmatów i promocja laikatu, intensywna działalność na rzecz jedności wszystkich chrześcijan, znaczenie przypisywane dialogowi z innymi religiami i ze współczesną kulturą.” (List apostolski na zakończenie Roku Wielkiego Jubileuszu Tertio millennio ineunte).
I ja również wierzę (i mam nadzieję!), że mimo wszystko w ludziach (i we mnie samej) więcej jest dobra, piękna i szlachetnych odruchów, niż mogłoby się z pozoru wydawać.

Z dzisiejszych czytań mszalnych: „Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.” (Łk 1,34-37).
I to już koniec tegorocznych rozważań. Za kilka dni Niedziela Palmowa… Autorka serdecznie dziękuje wszystkim, którzy nie tylko zechcieli przeżyć z nią ten Wielki Post – ale także dzielili się własnymi (nieraz bardzo intymnymi) przemyśleniami. Zapewniam, że wszystkie były dla mnie ważne i cenne.