Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ludzie coraz bardziej zatracają nie tylko poczucie symboliki kolorów (te wszystkie śluby ciężarnych dziewczyn w bieli, która niegdyś oznaczała czystość, niewinność i dziewictwo), ale i znaczenia samego ślubu.
Jakże bowiem inaczej można byłoby wytłumaczyć sobie fakt, że ludzie dziś „bez mrugnięcia okiem” ślubują „dozgonną miłość” drugiemu, trzeciemu czy czwartemu partnerowi?
Kiedyś do łez rozbawiła mnie wiadomość o ślubie pewnej hollywoodzkiej aktorki, która, po latach zgodnego pożycia ze swoim partnerem, zdecydowała się w końcu go poślubić. Otóż „zgodnie z tradycją, panna młoda nie spędziła ostatniej nocy przed ślubem w domu swego narzeczonego..” (sic!) Zgodnie z jaką tradycją?! I nic to, że wcześniej spędziła ze swoim przyszłym małżonkiem setki nocy. Cóż, wszystko to tylko gra pozorów.
Jeżeli zaś o mnie chodzi, to prywatnie ślubowałam już P. „miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuszczę aż do śmierci” – i mam szczery zamiar dotrzymać tej przysięgi.
Ponieważ zaś (ze względu na jego stan) nasz „publiczny” ślub będzie mógł najprawdopodobniej być tylko cywilny, chciałabym, aby to wszystko odbyło się możliwie jak najskromniej. Nie chcę, na przykład, mieć wykwintnej sukni ślubnej, lecz najzwyklejszą, najprostszą sukienkę. Niekoniecznie białą. Nie chcę, by tego dnia mój mąż czuł się tylko jak dodatek do mojej kreacji.