Szabatowanie niedzieli.

A więc dokonało się. Od marca bieżącego roku liczba „handlowych” niedziel będzie stopniowo ograniczana. (Zerknijcie proszę na ilustrację na dole.) Specjaliści mówią, że wyjątków w odnośnej ustawie jest tyle, że będzie ona notorycznie obchodzona.

W 2018 roku przypadną 23 wolne niedziele – nie zrobimy wtedy zakupów w supermarketach, galeriach handlowych i dyskontach spożywczych. Jednak sprzedaż w niedzielę będzie mogła odbywać się m.in w placówkach handlowych prowadzonych przez właściciela (np. w osiedlowych sklepikach), na dworcach kolejowych oraz na stacjach paliw. Spod zakazu zostaną też wyłączone punkty, gdzie przeważa działalność gastronomiczna oraz kioski z gazetami, kwiaciarnie, cukiernie i piekarnie (ale tylko, jeśli przeważająca działalność tych miejsc polega na handlu kwiatami, wyrobami cukierniczymi lub piekarniczymi). Otwarte będą również apteki i punkty apteczne.

A ja się zastanawiam, czy to wszystko nie jest aby tylko jednym wielkim pokazem naszej hipokryzji. Czyżby panie kelnerki w kawiarniach, bileterki w kinach i kierowcy autobusów nie mieli rodzin, z którymi także chcieliby spędzać czas? Czyżbyśmy w ten sposób dawali wyraz naszemu podświadomemu przekonaniu, iż handel sam w sobie jest czymś niegodziwym, jako – rzekomo – nastawiony jedynie na zysk, w odróżnieniu od tych innych,  rzekomo „służebnych” aktywności?

Tutaj ma chyba zastosowanie pytanie mojego brata, agnostyka: „A więc mówisz, że nie wolno pracować w niedzielę – a upijać się wolno?” Jest to zresztą tylko inna wersja pytania samego Jezusa: „czy wolno w szabat dobrze czynić, czy źle?”

Ja jednak mam wątpliwości, czy rzeczywiście przykazanie „pamiętaj, abyś dzień święty święcił!” oznacza jedynie NIE HANDLUJ!

Sęk w tym, że (pisałam już kiedyś o tym!) we współczesnym świecie niezwykle trudno jest odróżnić prace „konieczne” od niekoniecznych.  W czasach Konstantyna, który wprowadził niedzielę jako dzień ustawowo wolny od pracy, było to o wiele łatwiejsze. Handel był wówczas niemalże jedyną formą pozarolniczej działalności gospodarczej – a rolników bezwzględny zakaz pracy w niedzielę ze zrozumiałych powodów nigdy właściwie nie obejmował… Inwentarz oporządzić trzeba, niezależnie od tego, czy akurat jest Boże Narodzenie czy Wielkanoc…

Na problem tego, że życie nie może ot, tak po prostu zamierać na jeden dzień, zwrócili uwagę już dość dawno temu Żydzi, wprowadzając pojęcie tzw. „szabasowych gojów” , tj. ludzi, którzy za odpowiednią opłatą mieli wykonywać czynności zakazane w szabat dla wyznawców religii mojżeszowej. Aczkolwiek to też oczywiście jest wybieg, mający na celu ominięcie surowego nakazu Tory. Jahwe wszak nakazywał w dzień święty wypoczywać nawet bydlęciu i niewolnicy…

I tutaj pytanie maleńkie – czemu zabraniać handlu w niedzielę również tym, którzy z różnych powodów woleliby świętować inny dzień tygodnia? (Jak na przykład muzułmanie, dla których dniem świętym jest piątek).

Inny przejaw tej hipokryzji to wyniki badań, według których wprawdzie około 60% moich rodaków popiera wprowadzenie zakazu, jednocześnie jednak 75% ankietowanych (a w niektórych sondażach nawet więcej) przyznaje, że przynajmniej czasami odwiedza sklepy w niedziele i święta. Niemożliwe jest zatem, aby te grupy przynajmniej częściowo nie pokrywały się ze sobą.  Czy zatem ze strony tej części żądanie zakazu nie jest tylko rozpaczliwym wołaniem, by ktoś powstrzymał ich przed robieniem zakupów w niedzielę?

W końcu zaś: Jezus powiedział, że nie człowiek jest dla szabatu, lecz szabat dla człowieka. W imię czego zatem mamy narzucać ludziom, jak mają spędzać swój dzień odpoczynku?

Wobec powyższego argumenty „ekonomiczne”, w rodzaju zmniejszenia rentowności sklepów, wydają mi się już znacznie mniej istotne. Tym bardziej, że – chciałabym przypomnieć – podobnymi konsekwencjami w postaci wzrostu bezrobocia i upadku gospodarki straszono nas już w przeszłości np. przy okazji przywrócenia święta Trzech Króli jako dnia wolnego od pracy. Nic takiego jednak nie nastąpiło. A różnego rodzaju ograniczenia w niedzielnym handlu istnieją prawie w całej Europie. No, cóż – pożyjemy (z tym zakazem) -i zobaczymy…

 

Problemy z niedzielą.

Podobnie, jak w przypadku świąt Bożego Narodzenia (o czym pisałam już wczoraj), wczesne chrześcijaństwo radziło sobie zupełnie nieźle BEZ niedzieli wolnej od pracy.

 

Kiedy jednak w kilka lat po ogłoszeniu tzw. „edyktu mediolańskiego” (bodajże w roku 325) cesarz Konstantyn Wielki wprowadził na obszarze całego Imperium zakaz zajęć handlowych i sądowych w „dniu Słońca”, który chrześcijanie nazwali Dniem Pańskim – wszystko wydawało się jeszcze względnie proste.

 

W świecie starożytnym zakaz ów można było bowiem dość łatwo zachować, wprowadzając jedynie rozróżnienie na dozwolone „prace konieczne” (do których zaliczono m.in. zajęcia rolnicze) i „niekonieczne”, których wykonywanie w niedzielę uchodziło odtąd za grzeszne. Sęk jednak w tym, że to, co sprawdzało się dosyć dobrze w rolniczych społecznościach późnego antyku i Średniowiecza nie zawsze odpowiada wymogom naszych czasów.

 

W czasach nowożytnych bowiem (chociaż chyba nikt rozsądny nie zamierza kwestionować prawa każdego człowieka do odpoczynku!) zakres owych „prac koniecznych” do normalnego funkcjonowania społeczeństwa niepomiernie się rozszerzył.

 

Trudno przecież wyobrazić sobie dziś niedzielę już nie tylko bez służby zdrowia, policji czy komunikacji, ale także np. bez wiadomości telewizyjnych i radiowych albo otwartej kawiarni, teatru i kina.

 

Tym bardziej dziwi mnie, że owa „światła inicjatywa” posłow LPR, dotycząca „zwrócenia pracowników sklepów ich rodzinom” ma dotyczyć tylko tej szczególnej grupy osób – tak jakby niedzielna nieobecność w domu stewardessy, kierowcy tira, dziennikarza czy pokojówki hotelowej nie wpływała równie rujnująco na ich życie rodzinne!

 

O ile mi wiadomo, z podobnymi kłopotami dotyczącymi „święcenia szabatu” od lat borykają się także społeczności żydowskie, gdzie problem ten został (przynajmniej pozornie!) rozwiązany przez powierzenie niektórych „zajęć koniecznych” wyznawcom innych religii.

 

Z historii wiem jednak także, że niektóre odłamy protestantyzmu,wyjątkowo rygorystycznie przestrzegające zasady nienaruszalności „dnia świętego” w konsekwencji uczyniły z niedzieli…najnudniejszy dzień tygodnia – dzień, w którym właściwie WSZYSTKO było zakazane. (A Chrobry, o ile pamiętam, kazał wybijać zęby tym, którzy nie pościli w piątek…)

 

A zatem: „kto nie będzie świętował, zostanie do tego zmuszony!” Ale czy naprawdę o to nam chodzi?

 

Z drugiej jednak strony”postępowa” Rewolucja Francuska postanowiła w ogóle znieść jueochrześcijański podział miesiąca na siedmiodniowe tygodnie i zastąpć go okresami dziesięciodniowymi – dekadami. Rychło okazało się jednak, że to za długo… 

 

Może więc lepiej (zamiast tak kombinować) zwyczajnie trzymać się w tej kwestii prostego zalecenia Jezusa, który powiedział, że to szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu?