Wyobraźcie sobie, że młody, przystojny i piekielnie błyskotliwy ateista i antyklerykał spotyka nagle kobietę swego życia – piękną, mądrą i wrażliwą…
Niestety, wybranka jego serca ma (w jego oczach) pewien bardzo poważny feler – jest głęboko wierząca. Ale on również nie jest jej obojętny…
Na pozór wiele (jeśli nie wszystko) ich dzieli. Czy zatem może im się udać?
Moim zdaniem, tak, o ile zdołają spełnić trzy podstawowe warunki:
1) ONA nie będzie próbowała go za wszelką cenę „nawracać”, pamiętając, że jeśli Bóg istotnie jest Miłością to jest obecny również w ich miłości, w każdej miłości – i że to w zasadzie wystarczy. Jak to mądrze mówi Pismo: „Każdy, kto miłuje, zna Boga” (1 J 4,7) i „Skądże możesz wiedzieć, żono, że zbawisz twego męża?” (1 Kor 7,16).
2) ON będzie starał się pamiętać, że ich związek nie powinien się stać terenem „walki ideologicznej” i że TOLERANCJA jest to coś, co warto praktykować także (a może przede wszystkim?) we własnym domu.
3) OBOJE będą się pilnie wystrzegać wyśmiewania i wyszydzania światopoglądu drugiej strony wobec osób trzecich, zwłaszcza dzieci („Twoja matka, Jasiu, to ciemna dewotka, która tańczy, jak jej klechy zagrają!”; „A twój ojciec-bezbożnik będzie się smażył w piekle!”).
Wiem, to trudne – ale przecież nie niemożliwe… 🙂