(Nie)zawinione śmierci?

Co pewien czas (ale jakoś tak szczególnie w czasie „kolędowym”…) media donoszą o mniej lub bardziej brutalnych napadach na kapłanów. A ostatnio nawet P. znalazł w jakimś salezjańskim biuletynie informację o podobnej napaści na swego kursowego kolegę, który – jakże by inaczej! – wracał był właśnie „z kolędy” wieczorową porą – i przeczytał mi to z komentarzem w stylu: „A, widzisz kochanie, równie dobrze to mógłbym być ja…”

 

I chociaż szczerze współczuję ofiarom tego typu przestępstw – i choć wiem, że nie zawsze ich przyczyną bywają PIENIĄDZE (czasami jest nią po prostu niezrozumiała agresja albo bezinteresowna nienawiść w stosunku do „czarnych”…) – to jednak zastanawiam się, co my, zwykli zjadacze chleba, moglibyśmy zrobić, aby takie tragedie zdarzały się jak najrzadziej?

 

Przede wszystkim, zawsze byłam zdania, że choć jest prawdą, że – jak mówi Pismo 🙂 – „słudzy ołtarza mają żyć z darów ołtarza”, to jednak nigdzie nie jest powiedziane, że mają żyć PONAD STAN. Niech więc żyją na takim poziomie, jak większość ich parafian. Pisałam tu już zresztą o tym.

 

Z tego powodu także wierni nie powinni zbytnio „rozpieszczać” finansowo swoich pasterzy – niechże „co łaska” znaczy naprawdę „co łaska” (a nie: „co łaska, ale nie mniej niż…”:)). I na pewno należy skończyć z tym zgubnym obyczajem wręczania suto wypchanych „kopert” z okazji wizyty kolędowej. Po co złoczyńcy mają wiedzieć, że wracający do domu ksiądz z całą pewnością ma przy sobie znaczną sumę pieniędzy?  I cóż to za duszpasterz, który by odwiedzał swoje owieczki tylko z powodu…ofiary na kościół?

 

Niestety, stereotyp „bogatego księdza” jest jeszcze bardzo silnie zakorzeniony w polskim społeczeństwie (w zlaicyzowanych krajach Zachodu, gdzie kapłani często zwyczajnie klepią biedę, jest już zupełnie ale to zupełnie inaczej…) – i mówią o tym nawet nasze mądrości ludowe (w rodzaju: „Kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”:)).

 

Podobnemu przekonaniu hołdują także niekiedy sami duchowni – o czym mieli okazję przekonać się na własnej skórze moi znajomi prezbiterzy z Drogi Neokatechumenalnej, kiedy wyruszyli w Polskę ewangelizować „na wariata”, tj. bez grosza przy duszy, czyli… jak najbardziej zgodnie z Ewangelią. W parafiach, gdzie prosili o gościnę często nie dowierzano im, że są prawdziwymi księżmi ( „No, bo jakże to tak – ksiądz naprawdę nie ma żadnych pieniędzy?!”), a pewien biskup nawet odradził im tę akcję na terenie swojej diecezji, argumentując, że… mogłoby to wywołać zbyt wielki szok wśród podległych mu kapłanów.

 

Niestety, to powszechne przeświadczenie, że księża – mówiąc po prostu – „śpią na pieniądzach” już zbyt wielu z nich kosztowało zdrowie i życie…

 

Zobacz też: „Zerkając księdzu do sakiewki.”

 

Postscriptum: Jutro i do nas przyjdzie ksiądz „po kolędzie” – i doprawdy po raz pierwszy w życiu mam ochotę z tej okazji zniknąć, zapaść się pod ziemię i rozpłynąć w powietrzu… razem z małym Bulbulkiem. Jakże bowiem zdołam wytłumaczyć księdzu z mojej parafii, skąd mam to dzieciątko? Ja – oazowiczka, ja – „jawnogrzesznica”, ja – żona księdza…

 

Dałby Bóg, żebym nie musiała tłumaczyć niczego nikomu…

 

Zerkając księdzu do sakiewki…

Jakże często słyszy się narzekania, że tak naprawdę to „ci czarni” myślą tylko o forsie!

 

Oczywiście rację mają ci wszyscy, którzy twierdzą, że przeliczanie wszystkiego na pieniądze, także w Kościele, jest sprzeczne z nauką Chrystusową.

 

Ale powiedzmy też sobie uczciwie, że księża nie biorą się znikąd – oni są tacy, jakie jest całe społeczeństwo. A czegóż to my się uczymy od dzieciństwa? Że nasze „szczęście” leży w tym, co można dostać za pieniądze, że najważniejsze na Pierwszej Komunii jest, jakie się dostało prezenty – i tak dalej, i tak dalej… No, to potem tak wyedukowany młodzieniec szuka i w kapłaństwie tego, co jedynie się liczy -kasy i kariery. Aż takie to dziwne?

 

Zresztą zawsze się zastanawiałam, czemu, skoro ludzie na ogół uważają, że bycie „klechą” to taki świetny sposób na ustawienie się w życiu, sami nie wybrali takiej drogi? Ktoś im tego zabraniał?

 

Myślę także, że to często same „owieczki” demoralizują finansowo swoich duszpasterzy (i siebie nawzajem!) pytając np. „no to ile tego co łaska się należy?” albo „po ile się teraz daje?” Tymczasem, chociaż jest prawdą, że wierni powinni utrzymywać swego kapłana (Biblia mówi, że „słudzy ołtarza mają prawo żyć z ołtarza.”) to jednak nie muszą go utrzymywać na wyższym poziomie niż ten, na którym żyją sami. Kapłan naprawdę NIE MUSI koniecznie jeździć najnowszym modelem mercedesa, a za sprawowanie sakramentów, tak naprawdę, nic mu się nie należy – i ewentualna ofiara powinna zależeć wyłącznie od dobrej woli i możliwości wiernych. 

 

I jest też prawdą, że w krajach już zdechrystianizowanych kapłani często żyją naprawdę bardzo biednie. I to właśnie oni, ci „szaleńcy Boży”, wariaci, którzy nic nie mają, najskuteczniej głoszą tam Ewangelię…

 

A żeby już tak daleko nie szukać:ja sama mam proboszcza, który jeździ starym maluchem, pielęgnuje chorą matkę, dzieli się każdym groszem z potrzebującymi, a msze odprawia za symboliczną złotówkę.

Wyjątek? Możliwe. Ale wyjątki wcale nie potwierdzają reguły. One ją kompromitują. 

 

Por. też: „Księża i szamani.”