Co naprawdę myślę o…ŻAŁOBIE NARODOWEJ?

Uważam – i sądzę, że nie jestem w tym mniemaniu odosobniona – że żałoba narodowa powinna być stanem absolutnie WYJĄTKOWYM (ogłaszanym bardzo rzadko, na przykład wtedy, kiedy umiera prezydent RP albo inny wielki Polak, chociażby noblista – albo kiedy dotyka nas jakaś klęska o zasięgu ogólnokrajowym, jak wielka powódź).

To truizm, że żałoba ogłaszana zbyt często się trywializuje.

Jeżeli bowiem zechcemy czcić w ten sposób ofiary wszystkich wielkich pożarów w kraju (przy całym szacunku dla Ich tragedii) – to dlaczego nie np. ofiary wypadków drogowych, których jest u nas rocznie od kilku do kilkunastu TYSIĘCY? (W sam świąteczny weekend na naszych drogach zginęły aż 34 osoby…)

Chociaż może akurat tym biednym ludziom, których wcześniej nikt nie znał ani się o nich nie troszczył, należy się choć teraz nasza pamięć…

Niedygresje.

Jeden z moich Czytelników napisał mi ostatnio, że w moich postach nie widzi MNIE, a jedynie „mądre kazania” (notabene, tego samego dnia pewna pani napisała, że skoro mam odwagę poruszać na tym blogu tak intymne sprawy, to nie powinnam również być zdziwiona, że niektórzy mnie krytykują – a więc pewnie rację miał jeden z moich spowiedników, kiedy cierpliwie wbijał mi do głowy, że „jeszcze się taki nie narodził, co by WSZYSTKIM dogodził.”) – tak więc zaczęłam się zastanawiać, O CZYM powinnam pisać?

Czy może o tym, że płaczę, kiedy (po raz n-ty) oglądam „Kto nigdy nie żył…” i widzę wnętrza, po których przechadzał się P., kiedy był jeszcze klerykiem? Albo o tym, że przed chwilą oglądałam „Prymasa” (z Andrzejem Sewerynem w roli głównej) i ryczałam jak bóbr, patrząc na scenę spowiedzi – bo nie wiem, kiedy znowu uda mi się dostąpić tej łaski? Albo, że zastanawialiśmy się poważnie, czy potrafilibyśmy teraz przyjąć drugie dziecko? Nie, nie – to wszystko jest zbyt osobiste, a ja (pomimo wszystko) nie jestem ekshibicjonistką.

To już może lepiej faktycznie na jakieś bezpieczne, neutralne tematy. Ot, choćby o polityce.

***

Pan Prezydent Lech Kaczyński wywołał niedawno lekki uśmiech na mej twarzy twierdząc, że będzie walczył o zachowanie ideałów „medycyny hipokratesowej.”

Niestety, muszę przypomnieć mu, że Hipokrates, jak zresztą wszyscy jego współcześni, znał tylko i wyłącznie medycynę PRYWATNĄ, której, jak się zdążyłam zorientować, nasz Pan Prezydent czegoś nie lubi.

Więcej jeszcze – zalecał, aby pacjent po udanej operacji zatroszczył się o to, by swojego lekarza hojnie wynagrodzić. Ciekawe, co na to nasze CBA, z takim poświęceniem walczące z najdrobniejszymi nawet „dowodami wdzięczności”?

Ale niech się zbytnio nie cieszą liberałowie wszelkiej maści. W wielu innych kwestiach ojciec medycyny był typowym „konserwatystą.” Kazał, na przykład, swoim uczniom przysięgać, że nigdy nie podadzą żadnej kobiecie środka poronnego, a żadnemu pacjentowi – trucizny na „skrócenie cierpień”, nawet gdyby ów sam o to poprosił.

Biedny ten Hipokrates! Wygląda na to, że w naszych czasach mógłby być dla wszystkich persona non grata.

Uwagi o rządzie Rzeczypospolitej.

W mediach (zwłaszcza lewicowych) i na forach internetowych zawrzało: „Kastracja chemiczna to powrót do średniowiecza!”; „Donald barbarzyńca!”

Tymczasem, co warto wiedzieć, tzw. „kastracja chemiczna” (a właściwie farmakologiczna) przestępców seksualnych NIE MA NIC WSPÓLNEGO z fizycznym okaleczaniem, którego nasze prawo (słusznie) zakazuje.

Jest to po prostu zmniejszenie (lub zniesienie)  popędu płciowego przy użyciu pewnych substancji  od dawna stosowane w terapii erotomanii i pedofilii w wielu krajach (m.in. w Niemczech, na Słowacji i w niektórych stanach USA). Metodę taką zazwyczaj stosuje się łącznie z psychoterapią.

Ponieważ jednak efekty są – w większości przypadków – odwracalne, czyli ustępują niedługo po zaprzestaniu przyjmowania leków, pojawia się tu problem PRZYMUSOWEGO leczenia, który to – jak sądzę – jest solą w oku dla różnej maści „obrońców praw człowieka.”

Ale, po pierwsze, podstawą wszelkich praw powinno być to, że NASZA WOLNOŚĆ KOŃCZY SIĘ TAM, GDZIE ZACZYNA SIĘ WOLNOŚĆ INNEGO CZŁOWIEKA a tę zasadę, jak mi się zdaje, pedofile permanentnie naruszają. Czy jeżeli ktoś, mając zezwolenie na użycie broni, zabił z niej dziesięciu ludzi, to należy (w imię wolności!) pozostawić  tę broń w jego ręku? Nie? To dlaczego nagle z taką troską pochylamy się nad seksualnością przestępców, którzy również korzystają z niej w ewidentnie zły sposób?

Po drugie zaś, skoro w niektórych wypadkach (np. chorób psychicznych, alkoholizmu, narkomanii) zgadzamy się niekiedy na ograniczenie wolności (czy nawet ubezwłasnowolnienie) chorego i przymusową terapię – to dlaczego nie mielibyśmy postępować w ten sposób w przypadku pedofilii, która – jak się dzisiaj powszechnie uważa – także jest chorobą?

Mój były spowiednik, filozof i etyk, od dawna optował za takim trybem postępowania. Bo jeśli ktoś NIE UMIE sam zapanować nad swymi złymi skłonnościami, to cóż jest w tym tak strasznie złego, że my mu w tym trochę pomożemy? Niechby nawet wbrew jego woli…

Czyżby więc „seksualna nietykalność” agresorów była nawet lepiej chroniona, niż ich ofiar?

Innym kontrowersyjnym pomysłem rządu (a właściwie minister zdrowia Ewy Kopacz) jest planowane „monitorowanie kobiet ciężarnych”, to jest, chciałam powiedzieć, roztoczenie nad nimi lepszej i staranniejszej opieki.

„Obrońcy prywatności”  będą się tu zapewne powoływać – po części słusznie – na przykład Chin, w których ów „nadzór państwowy” ma wyraźnie totalitarne oblicze i często służy np. wykonywaniu przymusowych aborcji.

U nas natomiast, jak rozumiem, miałoby to służyć ograniczeniu podziemia aborcyjnego.

Inna sprawa, że środowiska feministyczne (o czym tu już pisałam) mają wszędzie tendencję do wyolbrzymiania tego typu zjawisk. Podają np. liczbę ok. 100 tysięcy nielegalnych zabiegów, co wydaje się szacunkiem przesadzonym, ponieważ nawet w czasie obowiązywania w Polsce dość liberalnej ustawy z 1956 roku wykonywano ich u nas o połowę mniej – a w kilkakrotnie większej i bardziej zliberalizowanej Francji wykonuje się ich „zaledwie” 200 tysięcy rocznie. Z drugiej zaś strony, działacze pro life wolą w ogóle nie dostrzegać problemu.

A tymczasem problem istnieje – wystarczy otworzyć którąkolwiek gazetę, by natknąć się na liczne ogłoszenia o „bezbolesnym wywoływaniu miesiączek.”

Może więc inicjatywa Ministerstwa Zdrowia pozwoli wreszcie uczciwie  oszacować skalę tego zjawiska – i uniknąć przynajmniej kilku takich tragedii, jak sprawa pięciorga dzieci znalezionych w kapuście (bo przynajmniej ktoś będzie WIEDZIAŁ, że kobieta w ogóle była w ciąży…)  Oby!

Zob. też: „Dura lex?”