Czy niepełnosprawnym więcej się wybacza?

Miałam kiedyś spowiednika, który powiedział mi: „KOCHAJ wszystkich ludzi, lecz nie lituj się nad nikim. Traktuj innych tak, jak sama chciałabyś być traktowana. A litość jest podłym uczuciem.” (To był mądry, dobry ksiądz. Żałuję, że odszedł z kapłaństwa. Zauważyłam zresztą, że tacy odchodzą najczęściej…Tych gorszych zwykle stać na „luksus” podwójnego życia – i sumienie jakoś im tego nie wyrzuca…)

 

Miał rację. Litość JEST podłym uczuciem. A ja powiedziałabym nawet, że jest najpodlejszym uczuciem, znanym ludzkości – bo jest to pogarda, która się ukrywa pod płaszczykiem współczucia. Bo kiedy litujesz się nad kimś, to znaczy, że w głębi duszy czujesz się on niego LEPSZY, cieszysz się,że Ciebie nie spotkało to samo, co Twego bliźniego.

 

I kiedy słyszę, że „kalekim ludziom należy więcej wybaczyć”, krew mnie zalewa. Jest to bowiem właśnie ten przykład obłudnej litości, której nie znoszę.

 

Ludzi niepełnosprawnych w moim przekonaniu należy traktować dokładnie TAK SAMO jak wszystkich innych. Ani lepiej, ani gorzej. A oni, ze swej strony, powinni respektować zasady, które obowiązują wszystkich ludzi. Nie może być tak, żeby czyjaś niepełnosprawność  była uzasadnieniem dla bezkarności!

 

Pamiętam, jak kiedyś pewien mój kolega, chłopak po amputacji, bardzo brzydko mnie – wówczas nastolatkę – zwyzywał. (Niepełnosprawni chłopcy często rekompensują sobie braki fizyczne agresją słowną.) Nie namyślając się wiele, uderzyłam go w twarz (co, jak przypuszczam, należałoby się KAŻDEMU facetowi za podobnie wulgarne słowa…). A potem miałam wyrzuty sumienia, że tak okrutnie się z nim obeszłam, „bo przecież on taki biedny, bez nogi…” Ale to nie ja powinnam się wtedy wstydzić!

 

Zanim poznałam P., byłam przez 4 lata związana z mężczyzną, który cierpi na dystrofię mięśniową (postępujący zanik mięśni). I odkąd go zostawiłam, dręczy mnie myśl, czy miałam prawo tak postąpić? Nawet mimo tego, że często traktował mnie bardzo źle, wyładowując na mnie swoje frustracje (patrz wyżej). Czy ja mam prawo być szczęśliwa kosztem jego szczęścia? Czy może powinnam poświęcić mu swoje życie i swoje marzenia, ażeby tylko nie umierał w samotności? Może to ja byłam jak ta „mała owieczka” która została odebrana biedakowi w przypowieści proroka Natana. On miał tylko mnie, a ja się zakochałam – i pobiegłam za innym. I nie wiem, czy będzie mi to wybaczone przed Obliczem Boga…

 

Aha, i jeszcze jedno: proszę Was, nie mówcie nigdy o „kalekach”! „Kaleka”, „kalectwo” – to złe, brzydkie, raniące słowa.  To trochę tak, jakby homoseksualistę nazywać „ciotą” czy „pedałem”… Naprawdę.

 

Maria Grzegorzewska, założycielka Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, powiedziała kiedyś: „Nie ma kalek – jest człowiek.”

Gdy ONA go bije…

Gdy ONA go bije, facet ma, popularnie mówiąc, przechlapane. I to podwójnie.

 

Naraża się bowiem nie tylko na cierpienia fizyczne i psychiczne, ale także, przede wszystkim, na śmieszność. Zamiast współczucia i pomocy (na które mógłby mieć nadzieję, gdyby był kobietą) może liczyć jedynie na kpiny. Lub, co gorsza, na stwierdzenie, że „sam jest sobie winien.”

 

Podobnie jest zresztą w przypadku przemocy seksualnej. Nie wiem, z jakiego powodu zakłada się nieomal automatycznie, że „mężczyzna zawsze chce” – i kobiety, które całkiem słusznie domagają się dla siebie uznania, że „NIE ZNACZY NIE!”, są czasami dziwnie mało skłonne do respektowania tej zasady w odniesieniu do swoich partnerów.

 

W pewnym mniejszym mieście żyło sobie małżeństwo: on – niepozorny urzędnik i ona – była zapaśniczka. Otóż, kiedy się posprzeczali, krewka małżonka wystawiała męża „za fraki” przez okno na czwartym piętrze… Zabawne, prawda? No, to teraz spróbujcie odwrócić sytuację…

 

Czy zauważyliście, że nasza tolerancja wobec kobiet, które „wychowują” swoich mężów przy użyciu wałka, miotły czy ścierki jest znacznie większa, niż gdyby dotyczyło to mężczyzn? Sytuacje takie nierzadko stają się także tematem dowcipów, co – jak przypuszczam – byłoby nie do pomyślenia, gdyby ofiarą była kobieta…

 

Przypuszczalnie wynika to stąd, że wszyscy (nie wyłączając najbardziej radykalnych feministek!) wciąż  nieświadomie powielamy stary, XIX-wieczny jeszcze stereotyp „słabej i bezbronnej kobietki” oraz „brutalnego macho” w typie „Ja Tarzan, ty – Jane…”