Czy chrześcijanin MUSI przebaczać (bo nie ma innego wyjścia)?

Cały wic, proszę państwa, polega na tym, że chrześcijanin, zasadniczo, nic nie „musi” (choć wiem, że są tu tacy, którzy sądzą, że wiara to nic więcej, jak tylko niekończący się katalog nakazów i nakazów:)) – nie przypominam sobie, by w całej Ewangelii Jezus choć raz użył tego słowa. Raczej zawsze mówił:„Jeśli chcesz…”

I chodzi właśnie o to, żeby „nam się chciało” przebaczać. Jeden z moich znajomych, starszy już pan, który w młodości był ateistą, a w późniejszym wieku odkrył chrześcijaństwo, w komentarzu do jakiegoś tekstu Pisma Świętego powiedział, byśmy uważali na to, co mówimy. Bo jeśli codziennie prosimy Boga, by przebaczył nam nasze winy tylko tak, jak my przebaczamy innym, to kiedyś możemy być bardzo, bardzo zawiedzeni…

Bardzo spodobało mi się też usłyszane kiedyś zdanie, że najbardziej podobni do Boga jesteśmy wtedy, kiedy przebaczamy innym. Kto przebacza swemu bliźniemu, jest wobec niego „jak Bóg”, który hojnie przebacza nam wszystkim. I jak do Boga o łaskę powinniśmy się zwracać z prośbą o przebaczenie do tych, wobec których zawiniliśmy. Nie tylko prosić, ale wręcz błagać ich o to – tak długo, jak długo będzie trzeba.

Wiem, że zaraz podniosą się głosy, że są rzeczy, których po prostu nie sposób przebaczyć. I możliwe, że nawet takie istnieją.

Ale wiem także, że brak przebaczenia uderza najbardziej  w tego, kto „nigdy nie daruje”. Znałam kiedyś kobietę, która była latami maltretowana przez męża – w końcu jednak ten człowiek opamiętał się jakoś i przestał dręczyć żonę.

Ona jednak nie potrafiła mu wybaczyć (po prawdzie, to on się chyba nie za bardzo o to starał…) i zadręczała siebie oraz wszystkich innych wspomnieniami swojej gehenny. (Wyobraźcie sobie miły, niedzielny obiad, podczas którego, bez ostrzeżenia, pada takie na  przykład zdanie: „Pamiętam też taką piękną niedzielę…To było wtedy, kiedy ten sk… nadłamał mi żebro…”)

Wcześniej bardzo religijna, przestała nawet chodzić do kościoła, bo wszyscy księża doradzali jej (dla jej własnego dobra!) terapię i przebaczenie mężowi.

Nie jestem specjalistką, ale wydaje mi się, że ta latami pielęgnowana nienawiść rozwinęła się u niej w jakiś rodzaj choroby psychicznej. Nie umiała się już niczym cieszyć, nie chciała nawet od niego odejść – chciała go tylko nienawidzić.

Nie chciała również żadnej pomocy, ponieważ „chory” był przecież tylko jej mąż…Ale czy aby na pewno?

Czy księża wymyślili spowiedź?

Ludzie zazwyczaj sądzą, że byłoby lepiej, gdyby sami stawali ze swymi grzechami przed Bogiem – tymczasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wielką potęgą jest Bóg w porównaniu z każdym ze swych stworzeń.

 

Ksiądz Twardowski miał zupełną rację,kiedy pisał, że „anioł spowiadający byłby nie do zniesienia.”

To ja już wolę stawać przed człowiekiem, który jest taki sam jak ja (i także się musi spowiadać!- w Kościele nawet papież ma swoich spowiedników, zatem żaden ksiądz nigdy nie jest „ostateczną instancją”) i nie tylko mnie zrozumie, ale jeszcze może mi coś doradzić, pomóc się duchowo rozwijać – oczywiście, o ile się tego nie „odbębnia” i nie sprowadza – z obydwu stron konfesjonału – do wyklepania pewnej formułki, kiedy to z jednej strony słychać: „Mówiłem brzydkie wyrazy z pięć razy”, a z drugiej: „No, to odmów sobie, dziecko, dziesięć Zdrowaś Mario.”

No, coż – mój śp. Moderator mawiał, że odpowiedzią na wyuczony „wierszyk” może być tylko inny „wierszyk.”

Oczywiście, dobra spowiedź wymaga właściwego przygotowania nie tylko ze strony penitenta, ale i duszpasterza – powinien on np. odznaczać się odpowiednim wyczuciem, aby bez potrzeby nie zadawać  niedelikatnych pytań, zwłaszcza ze szczególnie drażliwej dziedziny seksualnej (chociaż, naturalnie, nie zwalnia to spowiadającego się z obowiązku mówiena prawdy również w tej dziedzinie).

 

Zaze uważałam, że kapłan w konfesjonale powinien być jakoby go nie było – być prawie pzeźroczysty. Miałam szczęście spotykać w życiu tylko takich. Bo nie ma nic gorszego, niż ksiądz, który „zasłoni” sobą miłość Pana Boga  – i zapomni, że w tym sakramencie to on jest tylko „słuchawką” w Jego ręku…

Jako remedium na podobne kłopoty polecam stałego spowiednika, z którego pomocy przez wiele lat sama korzystałam.

Dalej, o czym zdaje się zapominają protestanci, praktyka odpuszczania grzechów przez uczniów Chrystusa jest poświadczona w Piśmie Świętym (J 20,23, 2 Kor 5,18-20). Oczywiście, w ciągu wieków zmieniały się formy wypełniania tej posługi.

Wbrew pozorom, Kościół pierwotny wcale nie był tak „liberalny” w tej sprawie, jak niektórzy przypuszczają – raczej wręcz przeciwnie.

Otóż praktykowano wówczas PUBLICZNE (ciekawe, jakby się to podobało współczesnym krytykom spowiedzi?:)) wyznawanie grzechów przez katechumenów  w obecności biskupa, ponieważ zaś zakładano, że ten, kto stał się „nowym stworzeniem” nie powinien już grzeszyć, jedynie wyjątkowo powtarzano ten sakrament również po chrzcie, nakładając przy tym na grzeszników karę długoletniego często wykluczenia ze wspólnoty.
W skrajnych wypadkach chrześcijanin mógł dostąpić rozgrzeszenia tylko dwa razy w życiu: przed chrztem oraz w niebezpieczeństwie śmierci. Był to zresztą jeden z powodów dla których nierzadko zwlekano z przyjęciem chrztu aż do końca życia.

Tak więc to, co – wedle słów Pascala – w dobie Reformacji „zbuntowało przeciw Kościołowi pół Europy” – spowiedź indywidualna związana z nienaruszalną tajemnicą –było w rzeczywistości niezwykłym złagodzeniem rygorów pokutnych – i stosowano ją dopiero od VI w. Zapoczątkowali tę praktykę mnisi irlandcy, ale na kontynencie musiała się ona spotykać z niemałym oporem, skoro jeszcze w VIII stuleciu któryś z biskupów pisał z oburzeniem, że wierni w ostatnich czasach tak się rozzuchwalili, że zwracają się do kapłanów, ilekroć tylko zdarzy im się zgrzeszyć!

Co się tyczy spowiedzi dzieci, to praktykowana jest ona także w Kościele Prawosławnym (od 7. roku życia, wcześniej dzieci dopuszcza się do Komunii bez spowiedzi) – po prostu dlatego, że zakłada się, że dzieci 7-8-letnie nieźle już rozumieją różnicę między dobrem a złem, a więc i istotę grzechu.

Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w krajach protestanckich tak wspaniały rozkwit przeżywa psychoanaliza? Toż to nic innego, jak „świecka spowiedź”, podczas której terepeuta przekonuje cię (ponieważ oczywiście nie może cię rozgrzeszyć), że jesteś OK, a twoje poczucie winy jest całkowicie nieuzasadnione, ponieważ coś takiego, jak „grzech” w rzeczywistości nie istnieje.

Muszę Wam też powiedzieć, że spowiedź to coś, co się docenia w pełni dopiero wtedy, gdy się zostanie tego pozbawionym…

„Proboszcz by nie dał rozgrzeszenia – a Ty zrozumiesz… i przebaczysz.”

Niedawno na którymś z blogów przeczytałam historię pewnej kobiety, która od lat cierpi z powodu odsunięcia od sakramentów. Przed piętnastoma laty zamordowano jej męża, a ona wciąż nie potrafi przebaczyć jego oprawcom – a zatem nie może uzyskać rozgrzeszenia.

Znam ten ból – sama płaczę z braku Komunii w każdą niedzielę (a bywa, że i częściej…) – tym niemniej sądzę, że ta właśnie osoba powinna poszukać pomocy u jakiegoś mądrego kapłana, bo kara, jaką na nią nałożono, wydaje mi się nieproporcjonalnie surowa. Odmowa udzielenia absolucji to bardzo, bardzo poważna sprawa – i księża nie powinni nią lekkomyślnie szafować. 

Chociaż bowiem może się zdawać, że na chrześcijanach ciąży obowiązek (czy wręcz „przymus”) wybaczania („…i odpuść nam nasze winy, TAK JAK i my odpuszczamy tym, którzy przeciw nam zawinili…”), a zasada „zadośćuczynienia” <która jest jednym z warunków dobrej spowiedzi> jest dosyć prosta: jeżeli coś ukradłem, to powinienem oddać, a jeśli mam coś przeciwko komuś – przebaczyć – to jednak jestem najzupełniej przekonana, że Ten, który „zna wszystko”, wie także, że niekiedy przekracza to nasze zwykłe, ludzkie możliwości. Że potrzebna jest do tego dopiero Jego łaska, Jego moc, Jego uzdrowienie…  I myślę, że czasami wystarczy Mu nasze przyznanie się do bezradności („Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że nie potrafię mu/jej przebaczyć – wybacz mi!”).

Warto również pamiętać – o czym często się zapomina – że WYBACZYĆ to nie znaczy „zapomnieć”, udawać, że nic się nie stało. Przeciwnie – wybaczamy właśnie dlatego, że coś się wydarzyło.

I zawsze w takich momentach przypomina mi się ta urocza anegdotka o bosmanie, który – jak to bosman 😉 – miał dziewczynę w każdym porcie i na łożu śmierci przepraszał Stwórcę za to, że…nie potrafi tego żałować (bo one przecież były takie piękne…). I o ile ja „znam” Pana Boga, to On przyjmuje od nas nawet taki niedoskonały żal…

Cytat wykorzystany w tytule pochodzi z piosenki „Rozmowa z Panem B.” z Kabaretu Olgi Lipińskiej.