Między ustami a brzegiem pucharu…

Zrobiłam to – i się nie zawahałam ani się nie cofnęłam…

Wyciągnęłam po niego rękę – i napotkałam jego dłonie.
Wiedziałam ,że tam je znajdę – tak samo, jak wiedziałam, że w jakiś sposób zawsze byliśmy…że jesteśmy…sobie przeznaczeni…

Nadludzką walkę wiodłam ze Stwórcą swoim – i zwyciężyłam…lecz jakże gorzkie jest to zwycięstwo… On mnie prowadził, iść kazał – w ciemności, a nie w świetle. Wygrałam – bo wygrać mi pozwolił. Bo jeśli nie On – to kto właściwie?!

Jestem szczęśliwa – bo piękny owoc wydało zakazane drzewo… – i jestem nieszczęśliwa –  Jestem…kimkolwiek teraz jestem…

Jesteśmy zatem – jak dwie (trzy?) dusze, zabłąkane pomiędzy ziemią, niebem, a…piekłem? Ale tak bardzo się kochamy, że chyba nawet dobry Bóg patrzy na nas z wielką czułością.

Czas
nie leczy
paktuje z nami –
za złagodzony ból
płacić każe
bólem
większym…
(s. Bożena-Anna Flak, nazaretanka)