Zrobiłam to – i się nie zawahałam ani się nie cofnęłam…
Wyciągnęłam po niego rękę – i napotkałam jego dłonie.
Wiedziałam ,że tam je znajdę – tak samo, jak wiedziałam, że w jakiś sposób zawsze byliśmy…że jesteśmy…sobie przeznaczeni…
Nadludzką walkę wiodłam ze Stwórcą swoim – i zwyciężyłam…lecz jakże gorzkie jest to zwycięstwo… On mnie prowadził, iść kazał – w ciemności, a nie w świetle. Wygrałam – bo wygrać mi pozwolił. Bo jeśli nie On – to kto właściwie?!
Jestem szczęśliwa – bo piękny owoc wydało zakazane drzewo… – i jestem nieszczęśliwa – Jestem…kimkolwiek teraz jestem…
Jesteśmy zatem – jak dwie (trzy?) dusze, zabłąkane pomiędzy ziemią, niebem, a…piekłem? Ale tak bardzo się kochamy, że chyba nawet dobry Bóg patrzy na nas z wielką czułością.
nie leczy
paktuje z nami –
za złagodzony ból
płacić każe
bólem
większym…
(s. Bożena-Anna Flak, nazaretanka)
Albo, Tobie i Twoim bliskim niech Chrystus Zmartwychwstały oświeca drogi życia, obdarza błogosławieństwem i pomaga życie czynić szczęśliwym. Radosnych i ciepłych świąt!
rozumiem twoją notkę czuje to samo ,przeżyłam to samo…mam nadzieję że będziesz szczęśliwa.pozdrawiam
Jakub walczył z Bogiem i zwyciężył. I otrzymał błogosławieństwo, stał się Izraelem. (a wcześniej przecież też podstępem wymusił przywilej pierworództwa) To jest dopiero Boży paradoks… Jego myśli i drogi naprawdę nie są naszymi, bo gdzie tu po ludzku sens i logika? no i „z nich zaś największa jest miłość”
Czy ja zwyciężę, nie wiem… Wiem tylko, że nigdy nie chciałam „walczyć” z Bogiem (tak więc ci wszyscy, którzy mi tu piszą, że „jestem dumna, że wygrałam z Bogiem” – trafiają jak kulą w płot) to raczej On mnie „ujarzmił i przemógł.” (por. Jr 20,7) Naprawdę. Ostatnio często modlę się słowami przedwcześnie zmarłego poety, Jerzego Lieberta: „Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze Niebieski, stratowałeś mnie, stanąłeś na mnie…” Tak się teraz właśnie czuję…