Co się Albie śni…

Moja tęsknota za spowiedzią chyba weszła już w zupełnie nowy etap, bo ostatnio śniło mi się, że poszłam się wyspowiadać do młodego „batiuszki” (księdza prawosławnego; uwaga: często używane określenie „pop” jest nieco obraźliwe, to coś takiego, jak „klecha”) – bo nawet we śnie wiedziałam, że do „naszego” iść nie mogę…

Chciałam mu wszystko opowiedzieć, zrzucić z siebie wreszcie cały ten ciężar, który mnie przygniata, ale gdy tylko zaczęłam mówić, on się roześmiał, powiedział dobrotliwie „Przestań gadać!” i mnie… rozgrzeszył.

I tak sobie myślę, z coraz większą natarczywością, czy naprawdę aż tak wielką „obrazą dla Boga” byłoby udzielać absolucji takim, jak ja (np. „rozwodnikom”)?

Rozumiem, jeszcze raz powtarzam, zakaz dostępu do tego, co najświętsze (choć boli mnie, że za każdym razem, gdy ksiądz mówi: „Bierzcie i jedzcie z tego WSZYSCY…” – to „wszyscy” nigdy nie dotyczy mnie i do mnie podobnych…) – ale wydaje mi się, że błędem jest tak ścisłe powiązanie Sakramentu Pojednania z Eucharystią (czy pierwsze jest „służebne” wobec drugiego – czy spowiadamy się tylko po to, by „móc” potem przystąpić do komunii?).

Jezus powiedział przecież: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, tylko ci, którzy się ŹLE mają.” (Mt 9,12).

I mnie, w mojej obecnej sytuacji, najbardziej dokucza chyba niemożność uzyskania przebaczenia za „bieżące” grzechy. Zaryzykuję twierdzenie, że katolik, który nie może się spowiadać, nie może także rozwijać się duchowo – a przynajmniej jest toBARDZO trudne. I nikt mi nie wmówi, że to „dla mojego duchowego dobra” (jak mówi tradycyjna wykładnia).

P., gdy o tym usłyszał, powiedział do mnie: „Wiesz, jak bardzo kocham Ciebie i nasze dzieci…” 

Wzruszyłam się, oczywiście, ALE to nie była odpowiedź na zadane pytanie. :)

Myślę, że jest taka przestrzeń w człowieku, której żadna ludzka miłość, nawet największa, nie zdoła wypełnić… I to miejsce właśnie mi doskwiera.:)

Sny i marzenia.

Miałam sen… P. stał w sutannie przy ambonce (wydał mi się jeszcze wyższy i szczuplejszy w tym stroju :)) i mówił do ludzi coś w tym rodzaju: „W życiu każdego mężczyzny przychodzi taka chwila, kiedy trzeba dokonać wyboru…” – i czułam, że spojrzenia wszystkich w kościele skupiają się na mnie. A ja – jego prawowita małżonka – siedziałam w pierwszej ławce, trzymając na kolanach naszego synka („Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu- ta, która kocha syna swego łona?” Teraz już wiem, że nie może. Nigdy – nawet we śnie.:)) – i wiedziałam, że mówi o mnie… i byłam dumna z jego odwagi. I uczciwości.

Czy naprawdę chciałabym tego? Aż takiej, jak ja to nazywam, „demonstracji”? To dziwne, ale chyba… TAK! Bo czyż sny nie są w istocie odbiciem naszych ukrytych pragnień?

Ale marzę o czymś jeszcze innym – i stale o tym samym… O tym, żebym mogła być znowu tym, kim byłam kiedyś (i kim chyba nigdy nie przestałam być…), pozostając jednocześnie tym, kim jestem teraz: żoną i matką. O modlitwie i kontemplacji, o rekolekcjach i o takim ślubie, jakiego być może nigdy miała nie będę… Ażeby mieć to, co mam teraz, musiałam tak wiele poświęcić, złamać tyle zasad…

Jest taki wiersz ks. Twardowskiego, który bardzo trafnie oddaje to, co teraz czuję:

„…choć własnej duszy nawet nie widzisz
swymi oczyma –
w obrazach tylko Matka Najświętsza
Dzieciątko trzyma.
Swój dawny uśmiech dziecięcej twarzy
ukaż nade mną –
choć tak się nagle z Bogiem ukryłaś
w ogromną ciemność…”

A jeśli my także się mylimy? (Noce Alby)

Kiedy on śpi, cały jest tylko w tym śnie. Śpi spokojnie, bez wahań, bez wątpliwości.

A ja leżę obok niego z otwartymi oczyma – i bezgłośnie proszę Tego, który jest ponad nami, aby zechciał nam wybaczyć, jeżeli my także się mylimy. Proszę za niego i za siebie. Nawet, gdyby on przestał się modlić – ja będę się modlić za nas oboje…

Ja-cyniczna. Ja-fałszywa. Ja-grzeszna. Ja-zakłamana. Ja-bez sumienia…

Ale nie przestanę się modlić, Panie.

Nie przestanę, bo Ty sam powiedziałeś, że nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają.

A moje wołanie niech do Ciebie przyjdzie…Moje wołanie niech do Ciebie przyjdzie…