Mieszkańcy cienistej doliny…

W ostatnich dniach przeżyłam niezwykle silny atak kolki nerkowej (niektórzy oceniają towarzyszące temu bóle jako silniejsze od porodowych), spędziłam cały dzień pod kroplówką z powodu poważnego odwodnienia (które, być może, miało jakiś związek z faktem, że ostatnimi czasy dość intensywnie się odchudzam…) i wijąc się z bólu błagałam P. tylko o jedno: o to, by mnie rozgrzeszył. Co też w końcu uczynił, chcąc zapewne w jakiś sposób ulżyć mi w cierpieniu.

I przez chwilę było mi tak, jakby nad moją skołataną głową „otwarło się niebo” i przez chmury przebiło się Słońce… „ …i mieszkańcom cienistej krainy światło wzeszło…” :)<por. Mt 4, 16>.

I nawet, jeśli specjaliści od prawa kanonicznego uznaliby ów sakrament, który wspólnie sprawowaliśmy, ostatecznie za nieważny (bo przecież nie miałam tyle „szczęścia” i nie umarłam zaraz potem…) , to i tak uważam, że było warto.

Bo nawet „żona księdza” ma prawo do odrobiny pocieszenia… 🙂

Spowiedź dzieci – TAK czy NIE?

Wiem, wiem, że miałam już nie pisać – ale jak tu milczeć, kiedy ktoś, kto był moim przyjacielem, nagle zaczyna głosić rzeczy, wobec których nie mogę pozostać obojętna?

Oto bowiem Tadeusz Bartoś w którymś z ostatnich „Newsweeków” opublikował tekst bardzo ostro atakujący praktykę spowiedzi dzieci, jako (rzekomo) „sąd nad niewiniątkami” i brutalną przemoc psychiczną.

Przede wszystkim, nie jest prawdą, że „społeczeństwa cywilizowane nie sądzą ludzi poniżej 13-14 roku życia.” Pomijam tu już przypadki drastyczne, jak ostatnio ujawniona sprawa 13-letniej „uroczej dziewczynki”, która ugodziła nożem koleżankę. Skoro zajmie się nią sąd dla nieletnich, to znaczy, że jako społeczeństwo zakładamy, że człowiek w tym wieku powinien już wiedzieć, co „dobre” a co „złe.”

Ale i bez tego jesteśmy „osądzani” praktycznie od narodzin do śmierci. I jeśli spowiedź rzeczywiście jest „sądem” (choć sama postrzegałam ją zawsze raczej jako spotkanie człowieka z miłością Boga, który przebacza), to chyba najłagodniejszym z możliwych – oznacza bowiem, jak słusznie zauważa red. Zofia Wojtkowska w „Newsweeku” nr 37/2010 – całkowite wymazanie win.

Inaczej, niż w rodzinie, gdzie bliscy mogą wypominać sobie nawzajem dawne „grzechy” nawet po latach- i inaczej, niż w szkole, gdzie obniżą ci „sprawowanie” nawet za wybryk, za który dawno już przeprosiłeś i żałujesz.

Zgadzam się również z redaktor Wojtkowską, że nawet kilkuletnie dzieci potrzebują wiedzieć, co w ich życiu jest dobre, a co złe. Kiedy powinno się rozpocząć taką edukację moralną człowieka? W wieku kilkunastu lat, jak widać, może być już na to za późno…

Chciałabym tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt. W Sakramencie Pojednania, inaczej niż tzw. „życiu” tajemnica sumienia kilkulatka jest szanowana zupełnie tak samo, jak tajemnica dorosłego. A ileż to razy (z zażenowaniem) słuchałam, jak jedna pani drugiej pani opowiada ze śmiechem, o czym jej mały synek opowiadał jej „w największym zaufaniu.” Wydaje mi się, że Kościół traktuje dzieci pod tym względem z dużo większym szacunkiem.

Oczywiście, dzieci różnią się stopniem indywidualnej dojrzałości – i moim zdaniem to rodzice powinni decydować, kiedy posłać je do komunii i pierwszej spowiedzi. Warto tu może dodać, że spowiedź dzieci nie jest jedynie „wymysłem okrutnych, katolickich hierarchów” – praktykę tę zna i stosuje również siostrzana Cerkiew Prawosławna, która zaleca spowiadać się dzieciom powyżej 7. roku życia, mimo że wcześniej, jako niewinne istoty, dopuszcza je bez tego do udziału w Eucharystii.

Będąc we Francji zetknęłam się również z praktyką pierwszej komunii dzieci dopiero 12-letnich – i wcale nie wydaje mi się, aby były znacznie bardziej „dojrzałe” od naszych ośmiolatków…

Naturalnie, osobną sprawą jest kwestia właściwego przygotowania spowiedników, pracujących z dziećmi. Takich, którzy nie będą ich stawiać pod ścianą – ani straszyć „Bozią.”

Pamiętam, że kiedyś byłam bardzo wzruszona, czytając o księdzu, pracującym w hospicjum, który spowiadając swoich małych pacjentów często brał ich po prostu na kolana.

Wiem, wiem, z czym to się kojarzy ludziom, skażonym myśleniem, według którego „każdy klecha to pedofil!” – a jednak… czy źli ludzie (a nawet zboczeńcy) nie zdarzają się również wśród lekarzy, nauczycieli czy trenerów? A przecież to nie odstrasza nas od wysyłania dzieci do szkoły, na leczenie czy na judo, prawda?

I jestem głęboko przekonana, że Sakrament Pojednania NIE MUSI być „sądem” lecz obietnicą i nadzieją nowego początku. Także dla bardzo małych ludzi.

 
 

Wszyscy jesteśmy grzeszni…

Mnie nie wyłączając. Nawet Benedykt XVI. Oraz ateiści 🙂 – choć oni zwykle religijną kategorię „grzechu” zastępują słowami: przestępstwo, błąd, pomyłka, wina moralna, wada, słabość, zło… W sumie wychodzi jednak na jedno. 😉

Ogólnie jest chyba tak, że bardzo NIE LUBIMY myśleć o tym (i nawet niewierzący nie lubią, kiedy im się o tym przypomina!:)), że coś, czego chcemy, może być złem czy (w ujęciu religijnym) „grzechem.”

Powszechnie panuje raczej przekonanie: „Jeśli czegoś CHCĘ, to znaczy, że to jest DOBRE.” W pewnym filmie „dla dorosłych” usłyszałam nawet zdanie: „Gdyby to było rzeczywiście coś złego, to Bóg nie pozwoliłby, żeby to było takie PRZYJEMNE!” Jednak zapomina się przy tym, że: 1) nie ma grzechów subiektywnie „nieprzyjemnych” – nawet gwałciciele i mordercy doświadczają w trakcie swoich czynów uczucia przyjemności; 2) Nie wszystkie nasze pragnienia są DOBRE. Freud udowodnił np. że posiadamy z natury „popęd zabijania” – czy i za nim mamy iść w imię poszanowania dla naszej „natury”?:)

A tam, gdzie zanika świadomość „grzechu” – zanika także pragnienie wewnętrznego oczyszczenia…

Sakrament Pojednania jest rzeczą dobrą i piękną (i mówię to jako osoba, która zastała go „urzędowo” przez Kościół pozbawiona).

Uważam, że osobom (i kapłanom i penitentom), które są do niego należycie przygotowane, ta praktyka może przynieść wiele duchowego pożytku. Sama miałam szczęście niejednokrotnie tego doświadczyć.

Niemniej w historii Kościoła FORMA udzielania wiernym przebaczenia zmieniała się kilkakrotnie – i może także czas spowiedzi indywidualnej powoli przemija (chociaż wolałabym żeby jednak nie)? Może więc niedobrze się stało, że Kościół zaostrzył wymagania w sprawie „zbiorowych” nabożeństw pokutnych połączonych z ogólnym rozgrzeszeniem – nie jest to jednak jedyna kwestia, która uległa swego rodzaju „zmianie wstecznej” za pontyfikatu Benedykta XVI.

Naprawdę poważnie się obawiam, że Kościół, który jest moją Matką i który kocham (choć chyba bez wzajemności?:)) nie zmierza teraz w najlepszym kierunku… Wydaje mi się, że Joseph Ratzinger był dużo lepszym wykładowcą akademickim, niż jest papieżem w tych trudnych czasach, kiedy potrzebowalibyśmy raczej „drugiego Jana XXIII” niż „Piusa XII” (który, notabene, osobiście był także człowiekiem bardzo pobożnym) – nie bez powodu przecież jeszcze do niedawna mówiło się głośno o konieczności zwołania nowego soboru powszechnego.

Ciekawa jestem, co sądzicie o nowych reklamówkach z cyklu: „Nie zaśmiecaj swego sumienia!”? Może używane tam pojęcie „grzech ekologiczny” osłabi naszej świadomości dość powszechne przekonanie, że „niemoralne” są tylko czyny przeciwko VI przykazaniu?

I może przydałyby się nam również telewizyjne spoty, pokazujące, że „grzechem” jest także bicie dzieci, dręczenie zwierząt, pijaństwo czy łapówkarstwo? Bo o tym wszystkim też za rzadko mówi się w naszych kościołach. A zatem copywriterzy – do piór!:)