Memento mori!

Czy można się modlić o śmierć – własną lub kogoś bliskiego? 

Wydaje mi się, że sam fakt, że nas bulwersuje taka modlitwa, wynika z tego, że w dzisiejszych czasach starość, cierpienie i śmierć zastąpiły seks na liście naszych tematów tabu. W średniowieczu na przykład istniały nawet specjalne „apostolstwa dobrej śmierci” – których członkowie modlili się o to, by dane im było odejść łagodnie i z godnością, w pokoju z Bogiem i z ludźmi.
My natomiast wolimy myśleć i wierzyć, że jest to coś, co nas nie dotyczy – i stąd, jak sądzę, nie tylko popularność chirurgii plastycznej, ale i ten coraz bardziej powszechny entuzjazm dla idei „eutanazji” (już 48% Polaków jest „za”): skoro już nie mam wpływu na to, że muszę umrzeć, to niech przynajmniej JA sam(a) zadecyduję, kiedy to nastąpi! Chcemy mieć pełną „kontrolę” nad naszą śmiercią, tak, jak nam się zdaje, że mamy ją nad życiem – ponieważ się jej boimy. Spychamy ją do szpitali i domów spokojnej starości. Oddajemy w ręce „fachowców.” W rezultacie jednak coraz mniej o niej wiemy – i coraz bardziej się boimy…
Tymczasem naprawdę „dobra śmierć” (i obyśmy wszyscy mieli taką…), to taka w stylu naszych pradziadków – w otoczeniu kochających bliskich, po dobrze przeżytym życiu. Nie całkiem bez przyczyny mówi się przecież, że „jakie życie-taka śmierć.”
Śmierć jest bowiem taką samą częścią naszego…życia, jak i narodziny – i nasi przodkowie dobrze o tym wiedzieli. Zgadzam się z Paulem Coelho, że to „świadomość śmierci pobudza do życia” – i może gdybyśmy częściej pamiętali, że nie jesteśmy nieśmiertelni,  umielibyśmy także lepiej żyć?
A ostatnio przeczytałam wstrząsającą opowieść Luciany Frassati o trwającej tylko pięć dni agonii jej brata, Pier Giorgia (1901-1925, zmarł na chorobę Heinego-Medina, którą zaraził się od biedaków, którymi się opiekował – w latach 20. ubiegłego stulecia równało się to właściwie wyrokowi śmierci. Beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II w roku 1990). Przejmująca lektura. „Dwudziestoparoletni chłopak, student, popularny wśród rówieśników, kochany przez najbliższych. Ból głowy, gorączka – przeziębienie, angina? Nikt nie zwraca uwagi, nic specjalnego, dom, pełen życia, zajęty czymś innym. Za parę dni – agonia i śmierć. Przerażona tą śmiercią siostra, bezradna, pełna poczucia winy, wraca po pewnym czasie do tamtych dni: „jak to możliwe, żeśmy nic nie widzieli?” Jak to możliwe, że ten chłopak odszedł tak niezauważalnie, tak  cicho?(…) Samotnie. Powiedział: „Jestem nieco słaby.” Nie było jednak nikogo, kto by go zrozumiał. Nawet matka znalazła dla niego tylko słowa wymówki. A przecież byłoby rzeczą naturalną, gdyby ktoś z nas poszedł do niego i położył rękę na jego rozpalonym czole… Ale nikt tego nie uczynił…” (Ze wstępu Krzysztofa Michalskiego)


Bojaźń i drżenie…

Wiadomo, że nie jest łatwo pogodzić się z przemijaniem, a jeszcze trudniej wtedy, gdy zauważamy, że dotyczy ono także tych, którzy z naszego punktu widzenia są „wieczni” – naszych rodziców.

Sama teraz przechodzę okres panicznego lęku przed tym, że mój ukochany Tata (który przecież nie jest jeszcze zgrzybiałym starcem – ma dopiero 61 lat!) może mieć początki choroby Alzheimera. Takie drobne przeinaczenia, zapominanie słów…niby nic, a przecież to się zawsze tak zaczyna… i zawsze się to bagatelizuje…

Podobno św. Teresie z Lisieux, która także była „ukochaną córeczką tatusia”, została dana prorocza wizja, w której zobaczyła swego ojca z głową nakrytą gęstą zasłoną – i rzeczywiście, w kilka lat później Ludwik Martin zmarł na jakiś rodzaj starczej demencji. Nie chciałabym się tym sugerować, ale i mnie, wiele lat temu, podczas pewnych rekolekcji, przytrafił się podobny sen…

Niektórzy mówią, że „starość się Panu Bogu nie udała” – a ja myślę, że udała Mu się i to bardzo. Jest to doskonały sprawdzian naszej miłości (innym jest, jak tu już pisałam, posiadanie dzieci…) i cierpliwości wobec tych, którzy kiedyś troszczyli się o nas. Jeśli coś tu w ogóle jest „nie tak”, to zazwyczaj chodzi o nasz egoizm (choć, proszę mi wierzyć, wiem, że starsi ludzie – podobnie jak dzieci – potrafią być dokuczliwi).

Biblia tak pięknie o tym mówi:

„Synu, wspomagaj swego ojca w starości,
nie zasmucaj go w jego życiu!
A jeśliby nawet rozum stracił,
miej wyrozumiałość,
nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił.”
(Syr. 3, 12-13)

Moja śp. Babunia mawiała, że na swoją starość „pracujemy” sobie całym naszym życiem – wychowaniem dzieci, odnoszeniem się do innych… I chociaż żyła długo, bo prawie 90 lat, po jej śmierci płakało całe miasteczko.

A ostatnio przyszło mi jeszcze do głowy, że być może Pan Bóg po to daje nam miłość współmałżonków i dzieci, aby miał nas kto pocieszyć po śmierci naszych rodziców…

 

(Zdjęcie pochodzi z www.blog.navigenics.com)

Bajka pod smutnym tytułem.

Dawno, dawno temu…a właściwie to całkiem niedawno…w pewnym małym kraju uważanym za cywilizowany… żyła sobie Staruszka.

Staruszka, wzorem innych staruszków w tym kraju, już od dawna mieszkała w luksusowym domu opieki, tak sterylnym i czystym, że nawet pielęgniarki uśmiechały się w nim tylko zgodnie z przepisami.

Mieszkała tam już od tak dawna, że miała wrażenie, że zapomniał o niej cały świat – a już na pewno jej własne dzieci i wnuki, które (to też było w zwyczaju) dawno, dawno temu same odwiozły ją do tego miejsca słonecznej starości, gdzie miała dożyć jasnego końca swoich długich dni.

„Moje życie nie ma sensu! – pomyślała Staruszka pewnego dnia, który był podobny do setki innych jej dni – Tylko śmierć może mnie jeszcze uszczęśliwić!” Po czym sięgnęła po nóż, aby podciąć sobie żyły – niestety, jej ręce, słabe i drżące, nie zechciały jej posłuchać.

A potem pielęgniarki, uśmiechając się służbowo, zabrały wszystkie ostre narzędzia z jej pokoju. Staruszka rozpoczęła więc głodówkę.

Wielcy tego świata byli zdumieni uporem Staruszki – bo choć mędrcy w jej kraju już dawno dopuścili miłosierną eutanazję z wielu innych powodów, to jednak żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że komuś może doskwierać sama starość tak znormalizowana i czysta…

Tylko… czy jakakolwiek trucizna zdoła zabić w człowieku potrzebę bycia kochanym?

A ta bajeczka, kochane dzieci, zdarzyła się naprawdę – można było dziś o tym przeczytać w jednym z ogólnopolskich dzienników.