Kilka myśli na Boże Narodzenie.

Ta „antybożonarodzeniowa histeria”, którą obserwuję co roku (niekiedy nawet po tym można rozpoznać, że zbliżają się chrześcijańskie Święta końca roku…) czasami przybiera formy wręcz groteskowe, a czasami zabawne.

Jak wtedy, gdy czytam, że w Święta w TV odbędzie się debata „środowisk mniejszościowych” (np. feministki, rabina i członka Green Peace’u) nad tym, jak należy ZMIENIĆ (oni na to mówią: „przekonstruować” ) nasze dawne tradycje, żeby stały się wreszcie akceptowalne dla wszystkich. (Pytanie: czy TRADYCJA może być naprawdę „nowa”?)

Jak wtedy, gdy w Wielkiej Brytanii zakazano oficjalnego używania słowa „Christmas” (i pokrewnych mu wyrażeń), stare, dobre określenie „B.C.” zastępuje się przez B.C.E. („before common era” – a jakaż ona, przepraszam, „powszechna”? Muzułmanie mają swoją rachubę czasu, i Żydzi, i Chińczycy…) – a poczta Stanów Zjednoczonych wypuściła serię znaczków okolicznościowych ze „świętami grudniowymi” różnych religii – z nazwy wymienia się na nich np. Chanukę, ale Boże Narodzenie ma symbolizować domek z piernika (bez żadnego napisu).

Internauci ironizują, że w tym roku z okazji Świąt należy sobie życzyć… szczęśliwego piernikowego domku!

Jak wtedy, gdy oficjalny kalendarz szkolny dla uczniów z krajów UE wymieniał wszystkie możliwe święta (włącznie z tymi obchodzonymi przez buddystów i hinduistów), ale „zapomniał” o tak niszowych w Europie uroczystościach, jak Boże Narodzenie i Wielkanoc…

I jak wtedy, gdy holenderską tradycją bożonarodzeniową „Zwarte Piet” (Czarnego Piotrusia) – postacią niesfornego pomocnika Św. Mikołaja z usmoloną twarzą i kręconymi włosami – zainteresował się (oczywiście w negatywnym kontekście, bo jakże by inaczej) sam urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka.

A stojąca na czele tego zacnego urzędu Jamajka Verene Shepherd orzekła, że dziwi się Holendrom, iż nie dostrzegają w Czarnym Piotrusiu „powrotu do niewolnictwa niegodnego XXI w.”. I zasugerowała, aby to święto skasować (sic!) – a w każdym razie poprzestać na Świętym Mikołaju…

I tu spotkała ją niespodzianka – bo oto Holendrzy, modelowo zlaicyzowane społeczeństwo, gremialnie ujęli się za bohaterem swojej narodowej tradycji. Ba, w obronie Piotrusia wystąpił nawet sam premier tego kraju, stwierdzając filozoficznie: „No, cóż – wygląda na to, że Czarny Piotruś jest czarny – i nic na to nie poradzimy!”

Podobnie – zupełnie dobrze mają się w Europie tradycyjne jarmarki bożonarodzeniowe, pomimo nieustających prób zastępowania tej nazwy jarmarkami „zimowymi” czy wręcz „sezonowymi.”

No, tak – wszystko to bardzo pięknie, czekam tylko, kiedy taka „dekonstrukcja” (w duchu świętej poprawności politycznej) dotknie także inne święta, jak np. wspomnianą już Chanukę czy Ramadan…

I, z tego co mi wiadomo, nigdzie na świecie nie ma PRZYMUSU obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia – o jakiej więc „dyskryminacji” niechrześcijan właściwie mówimy?

Inna rzecz, że nasze czasy, które starają się usilnie „wyprać” te Święta z wszelkiej duchowości (i uczynić je „świętem błogosławionej komercji”:)) zrobiły z nich już w dużej mierze święta pielęgnowania więzi rodzinnych – dobre i to.

I tak sobie myślę, że większość tych wpisów w Internecie w rodzaju: „Jak ja nienawidzę tych WASZYCH Świąt!” (które zawsze w tym czasie mnożą się jak grzyby po deszczu) – wynika nie tyle z wojującego ateizmu, co z jakiejś wielkiej samotności piszących.

Bo najsmutniej robi się wtedy, gdy już nawet nie ma czego pielęgnować…

Dlatego, chociaż wszelka „poprawność polityczna” jest mi dogłębnie obca – życzę na te Święta, „kiedy się łączy Niebo z Ziemią, sprawy Boskie – ze sprawami ludzkimi”, i sobie, i Wam, moi Czytelnicy, abyśmy przez te kilka dni w roku stali się choć odrobinę bliżsi nie tylko tajemnicy Boga, ale także, po prostu, sobie nawzajem.

 

 

Wstydliwa (księżniczka) Europa…

A czegóż się to tak wstydzą mieszkańcy Starego Kontynentu (który swą nazwę wziął od mitycznej księżniczki, którą to Zeus posiadł był ponoć pod postacią byka), ach, czego?:) Czy może wysokiego współczynnika rozwodów i rozpadu więzi rodzinnych? Albo może tego, że się starzeją, programowo odmawiając posiadania dzieci, choć właśnie tutaj mogłyby one żyć spokojnie i szczęśliwie? Nie? No, to może tego, że są kraje, gdzie prawie 50% młodych ludzi pozbawionych jest pracy, a coraz większa liczba Europejczyków żyje w biedzie? Także nie. Europejczycy otóż, proszę Państwa, wstydzą się własnej przeszłości – a była to przeszłość, nie da się ukryć i o zgrozo, (między innymi) chrześcijańska.

Przykłady można by mnożyć. Pierwszy z brzegu to przypadek sprzed kilku lat, kiedy to w „Kalendarzu szkolnym dla uczniów UE” umieszczono święta wszystkich możliwych religii – z wyjątkiem tych obchodzonych przez chrześcijan. (Rozumiem, że następnym logicznym krokiem powinno być urzędowe zniesienie niedzieli jako dnia wolnego od pracy – czas wreszcie skończyć z tym widomym znakiem tyranii tylko jednej religii!:) Przypominam, że pewne światłe próby w tym względzie już były: w czasach Rewolucji Francuskiej oraz w Rosji Stalina…)

W dobrym tonie jest wciąż jeszcze życzyć „wszystkiego najlepszego” z okazji owych świąt, lecz im mniej konkretnych do nich odniesień, tym lepiej. W wielu miastach Europy tradycyjne „jarmarki bożonarodzeniowe” pozamieniano na „neutralne” – zimowe lub „sezonowe”. Poprawnościowa histeria doszła już do tego, że w wielu miasteczkach (przede wszystkich tych zamieszkiwanych przez mniejszość muzułmańską, choć nie tylko) „zakazano” oficjalnie obchodów Bożego Narodzenia, nawet w tak zeświecczonych przejawach, jak zapalanie światełek – choć, doprawdy, trudno uznać poczciwą choinkę za symbol stricte religijny…

Dziwi mnie to także dlatego, iż (o czym nie wszyscy wiedzą) także bracia muzułmanie mają w swym kalendarzu „narodzenie Jezusa”, oczywiście jako pomniejsze wspomnienie. Tymczasem w Izraelu „wielkie oburzenie” – jedna z tamtejszych modelek, prawowierna Żydówka, ośmieliła się wystąpić w reklamie „w stroju chrześcijańskiego świętego Mikołaja”! Spieszę uspokoić pobożnych Żydów – ten charakterystyczny czerwony strój wymyślili w latach 30-tych ubiegłego stulecia specjaliści od marketingu w firmie Coca-Cola – i od dawna nie ma on już absolutnie nic wspólnego z chrześcijańskim biskupem Myry…

Ostatnio też Unia Europejska, jak zawsze dbała o to, by „innowiercy” nie cierpieli w chrześcijańskich kazamatach, poleciła Słowacji, która chciała na swoich euro umieścić historyczny dla siebie symbol arcybiskupiego krzyża, by „jeszcze raz przemyślała tę decyzję.” No, tak – „przecież każde europejskie dziecko wie”, że takie symbole to samo zło – i inaczej być nie może.

Ciekawam, czy dzisiejsi ojcowie Unii pamiętają jeszcze o tym, że ów charakterystyczny wianuszek dwunastu złotych gwiazdek na niebieskim tle to ni mniej ni więcej tylko… symbol maryjny, zaczerpnięty z „Cudownego Medalika” św. Katarzyny Labouré? Sądzę, że nie mają o tym zielonego pojęcia, gdyż w przeciwnym razie zmieniliby go w te pędy. :)

Proszę mnie dobrze zrozumieć – wcale nie chodzi mi to, by niechrześcijanie „oddali nam nasze święta.” Wierzę głęboko, że Boże Narodzenie (podobnie, jak i sam Jezus zresztą), ze swoim przesłaniem miłości i pokoju należy już dziś do całej ludzkości – i oby tak pozostało. Chodzi mi tylko o to, że nie da się – moim zdaniem – naprawdę szanować tradycji „innych”, jeśli się nie ceni i nie szanuje własnej.

Czy to naprawdę symbol wywrotowy?:)