W książce Tomasza Jaeschke „Nierządnice” znalazłam między innymi radę, jakiej (ponoć) udzielił o. Jacek Salij (którego zresztą zawsze uważałam za mądrego kapłana) kobiecie, znajdującej się w podobnej sytuacji, jak ja – bo rozwiedzionej.
„Proszę się zastanowić – pisze do niej dominikanin – czy Pani ból wynika z głodu Eucharystii, z tęsknoty za Ciałem Chrystusa, czy może z poczucia niesprawiedliwości, że pozbawiono Panią czegoś w sytuacji, w której Pani sama nie widzi nic złego?”
Ach, więc mamy „czysty ból” i ból nieczysty, dobry głód i zły głód…
Tomasz ripostuje tu mądrze: „Powiedz, ojcze Janie, ile razy przyjmowałeś Ciało Chrystusa z uczuciem GŁODU? Tak między nami-kapłanami?”
Nie mnie to sądzić, ale… kiedy przyglądam się (z uczuciem bolesnej zazdrości) ludziom, którzy przystępują do spowiedzi i do Komunii, nieodmiennie nachodzi mnie myśl – czy oni wszyscy naprawdę wiedzą, jak wielkie dary otrzymali? Czy może przyjmują te sakramenty jako coś oczywistego, coś, co po prostu „im się należy”, jak przysłowiowemu psu zupa?
Oni – czyści, prawi, bezgrzeszni. Oni – choćby nawet co przewinili,to będzie im zaraz przebaczone. Oni – którzy „by nigdy” nie zakochali się w tym, kogo kochać nie wolno (to mniejsza, że żaden z nich nigdy nie pokochałby także mnie – do tego widać trzeba było być księdzem)
Szczęśliwi zjadacze Chleba z Pańskiego stołu…
A mnie skręca głód i pragnienie – bo mi nie wolno tknąć nawet okruszyn z tego Stołu. I gdybym nawet kogoś zabiła – to w końcu byłoby mi odpuszczone – ale że się zakochałam – o, to już nie będzie mi darowane ani w tym życiu ani nawet (jeśli im wierzyć) w przyszłym świecie. Amen.
Mówią, że dla Boga nie ma nic niemożliwego – a jednak nie wierzą mi, kiedy mówię, że On MÓGŁ sprawić miłość pomiędzy mną a swoim kapłanem – a ja nie byłam w stanie oprzeć się swemu sercu i zaprzeczyć sumieniu. Bóg jednak nie wszystko może – nie może, na przykład, mi przebaczyć…
Zapytano kiedyś rzecznika kurii krakowskiej, co – jego zdaniem – żonaci księża powinni robić w Kościele. Odparł, że powinni dobrze wychować swoje dzieci. Nie dostrzegł jednak chyba, jakie to trudne w sytuacji, kiedy Kościół (chcę wierzyć, że dla ich „duchowego dobra…”) pozbawia ich podstawowego Pokarmu…
I jakże my zdołamy kiedyś wytłumaczyć Antosiowi, że życie sakramentalne jest czymś ważnym i pięknym, skoro ani mama ani tata nie korzystają z niego nigdy?
I tak mi się jakoś ostatnio pomyślało…
Jakże odrzucić mogłam to,
co z ręki Boga na mnie przyszło?
Czyż nie uczono zawsze mnie,
że z Niego i przez Niego wszystko?