Katolik gorszego sortu?

Swego czasu bardzo mnie poruszyła historia pewnego wierzącego i praktykującego homoseksualisty, opisana w którymś z numerów „Więzi”.

Chłopak ten, godząc się z tym, że pozostając w zgodzie z nauką Kościoła nigdy nie będzie mógł założyć rodziny, zapragnął zakosztować choćby rodzicielstwa duchowego (które to podobno jest dostępne dla wszystkich) i zostać ojcem chrzestnym dla swojego bratanka.

Jego stały spowiednik wyraził zgodę – co poświadczył na piśmie (z czego wnioskuję, że człowiek ten znajdował się w odpowiedniej dyspozycji duchowej, ażeby taką zaszczytną funkcję pełnić). Podobnie rodzice dziecka.

Niestety, w tym momencie ostre veto zgłosili rodzice jego bratowej, którzy posunęli się nawet do tego, że zaczęli słać donosy do przełożonych na owego kierownika duchowego, jakoby pobłażał grzesznikom, hołubił „zboczeńców” i ogólnie siał w ten sposób zgorszenie w świętym ludzie Bożym…

Do chrztu z udziałem naszego bohatera ostatecznie nie doszło. A mnie jest smutno. Bo po co w takim razie podejmować wysiłek bycia w Kościele, być może także (nie znam sumienia tamtego chłopaka) życia w czystości – jeżeli będąc osobą homoseksualną i tak zawsze będzie się czarną owcą dla swoich „pobożnych”  współwyznawców?

Poza tym, moim zdaniem, mamy tu do czynienia z nieuprawnionym podważaniem kompetencji spowiednika – i w konsekwencji wkraczaniem na teren sumienia innej osoby („gadaj zdrów, księże – ja i tak WIEM, że on jest nieczysty!”).

I tak sobie myślę, czy taki wujek – który, jak my wszyscy, zapewne grzeszy, upada, ale się podnosi – rzeczywiście byłby GORSZYM przykładem wiary dla swojego bratanka, niż pewien znany mi osobiście pan, który całymi latami bił i gwałcił swoją ślubną żonę?  Tamten, owszem, był w pełni godzien tego, by być ojcem chrzestnym  dla sporej gromadki dzieci… Co sądzicie o tym?

źródło obrazka: dayenu.pl

 

Komu nie podawać ręki?

Jakiś czas temu dziennikarze „Więzi”, nazywanej „katolickim think tankiem” zainicjowali akcję „Przekażmy sobie znak pokoju”, skierowaną w stronę środowisk LGBT.

Na plakacie promującym tę jakże piękną ideę zobaczyliśmy dwie dłonie złączone w uścisku – jedną oplecioną różańcem, drugą zaś – z tęczową opaską na nadgarstku.

podanie-reki

Rozumiejąc i podzielając szlachetnie intencje organizatorów – Jezus wszak zasiadał do stołu z „celnikami i grzesznikami”, nie stawiając im żadnych warunków wstępnych (nie wiemy nawet, czy WSZYSCY uczestnicy tych spotkań masowo się nawracali – bardziej prawdopodobne jest raczej, że nie) – wydaje mi się jednocześnie, że wiem, dlaczego to nie wypaliło.

Proszę mnie dobrze zrozumieć, ja naprawdę nie mam najmniejszego problemu z przyjaznym odnoszeniem się do osób homoseksualnych (a tym bardziej z prostym gestem podania ręki). Ba, jestem nawet przekonana, że Kościół powinien przemyśleć na nowo niektóre aspekty swego nauczania na ten temat. Na przykład, Katechizm mówi, iż w odniesieniu do takich osób „należy unikać wszelkich oznak niesłusznej dyskryminacji.” Z tego niezbyt zręcznego sformułowania niektórzy mogliby wysnuć wniosek, że istnieje także dyskryminacja słuszna i uzasadniona…

Poza tym, choć Katechizm wyraźnie stwierdza, że osoby takie „nie wybierają swojej skłonności”, a Kościół za grzeszne uważa jedynie czyny (akty) o charakterze homoseksualnym,  to jednak w codziennej praktyce duszpasterskiej ta różnica bardzo często ulega zatarciu – i mówi się o osobach homoseksualnych wyłącznie w kontekście dewiacji i „gorszenia młodzieży”…

Tymczasem ja jestem przekonana, że pomiędzy osobami tej samej płci jest możliwy także głęboki związek uczuciowy, oparty na głębokiej przyjaźni, wierności i wzajemnej pomocy – niekoniecznie z komponentem seksualnym. Tak więc wszelkim próbom sprowadzania tego wyłącznie do „zboczonego seksu” zawsze będę się sprzeciwiać. A niestety, czasami odnoszę wrażenie, jak gdyby część ludzi uznawała homoseksualistów za istoty niezdolne do uczuć wyższych, skoncentrowane jedynie na kopulacji – to obrzydliwe i poniżające. Między ludźmi, oprócz seksu, jest jeszcze miłość, wzajemne przywiązanie, itd. A seks między osobami tej samej płci, jeśli nawet jest grzechem, to TYLKO takim samym, jak każde inne współżycie seksualne pomiędzy osobami, które nie są małżeństwem! A na pewno nie większym!

Jednakże jeśli chodzi o sam plakat, to problematyczny wydaje mi się już sam dobór grup, które mają się ze sobą jednak. Z jednej strony – geje, lesbijki i osoby traspłciowe, a z drugiej strony „katolicy.” Rozumiem zatem, że przedstawiciele pierwszej grupy nie należą (czy też nie mogą należeć) do drugiej? Nie wiedziałam…

Druga możliwość jest taka, że ta dłoń z tęczową opaską nie symbolizuje WSZYSTKICH osób homoseksualnych i transpłciowych, a jedynie pewną wąską – i niestety często dość agresywnie antyklerykalną – grupę „działaczy LGBT”. Obawiam się, że tak właśnie ten przekaz zrozumieli nasi biskupi, stwierdzając autorytatywnie, że środowiska katolickie nie mogą brać udziału w takiej akcji.

znak-pokoju

Oczywiście, można tu zarzucić hierarchom nadmierną bojaźliwość i powiedzieć, że wezwanie do zaniechania wzajemnej nienawiści nie musi koniecznie oznaczać zaraz żądania zmian w doktrynie (np. mówiącej o tym, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety). Kiedy Jezus ucztował z grzesznikami, niekoniecznie oznaczało to, że aprobował wszystkie ich czyny, prawda? I naprawdę chciałabym wiedzieć, czy np. obecny prymas Polski zdobyłby się dziś na Jezusową odwagę i przyjął na obiedzie np. Roberta Biedronia bez obawy o to, że może to zostać odebrane jako „pochwała  grzechu”? Czy raczej strach, by się nie skalać przez sam kontakt z grzesznikiem by przeważył?

Trzeba przyznać, że tej sprawy nie ułatwili również sami organizatorzy akcji, którzy niekiedy plątali się w zeznaniach – czy chodzi im tylko o zmianę języka, zaprzestanie wzajemnie obelżywych wypowiedzi – czy też może jednak o zmianę oficjalnego nauczania Kościoła o małżeństwie i seksualności.

Zasadnie wydawały mi się mi się także pojawiające się tu i ówdzie sugestie, ażeby, skoro pojednanie ma być obustronne i szczere, również strona LGBT zdobyła się na przeprosiny za niektóre antychrześcijańskie wypowiedzi i prowokacje. Do takowych przeprosin jednak nie doszło.

I tak oto wzajemne zaszłości i uprzedzenia doprowadziły do fiaska niegłupiej idei. Szkoda.