Mezalianse, mezalianse….

Oczywiście, to zapewne prawda, że „podobne przyciąga podobne” i najlepiej, gdy partnerzy odpowiadają sobie pod każdym względem – wychowania, kultury, statusu społecznego. A przeciwieństwa, jeśli się przyciągają, to raczej tylko na krótką metę.

Ogólnie jest chyba tak, że większość z nas (choćbyśmy się nie wiem jak zarzekali, że jest inaczej!) najwyżej ceni tych, którzy są do nas podobni. Śmiem twierdzić, że biały chłopak w Harlemie wcale nie zostałby powitany cieplej, niż jego ciemnoskóra dziewczyna w domu jego konserwatywnych rodziców…

Wydawałoby się, że w naszych liberalnych czasach pojęcie „mezaliansu” powinno już dawno odejść do lamusa, a jednak…

Zdarzają się rodziny, gdzie „grzechem” jest wyjść za osobę z innego regionu kraju, o innym statusie materialnym czy poziomie wykształcenia, a nawet pochodzącą ze „złej” rodziny (dziecko alkoholika czy samobójcy). Problemem może być też odmienny od „normalnie przyjętego” światopogląd – i to zarówno w przypadku rodzin ateistycznych, jak i głęboko religijnych – albo… różnice w przekonaniach politycznych. Wciąż ostrzegani jesteśmy przed związkami z rozwodnikami – albo byłymi duchownymi. 😉 Problemem może być wiek, wzrost, tusza, nazwisko a nawet…kolor włosów. („Synku, rude są wredne!”:)) Najlepiej zatem ABSOLUTNIE NICZYM SIĘ NIE WYRÓŻNIAĆ…:)

O tej prastarej potrzebie znalezienia kogoś „z naszej sfery” mówi nawet rosnąca popularność profili randkowych i różnego typu „partnerskich testów osobowości.” Cóż to jest, jeśli nie elektroniczna forma starej, dobrej swatki?:)

Inna sprawa, że nasze czasy (poczynając od XIX w.) wmówiły nam, że „prawdziwa” miłość to TYLKO ta gwałtowna jak burza z piorunami.  Wcześniej zdecydowaną większość małżeństw zawierano kierując się raczej „rozumem” niż sercem – i nie da się powiedzieć, że wszystkie były ZŁE i niedobrane. Obecnie zaś większość małżeństw zawiera się (podobno) „z wielkiej miłości” – i co, i wszystkie są takie szczęśliwe?

     

Dobre rady ciotki Ady…

czyli o czym zazwyczaj mówię dziewczynom, które zwierzają mi się z problemu p.t. „Kocham księdza!” – oczywiście zakładając, że zechcą mnie w ogóle słuchać, bo wiadomo, że na tym świecie”rada jest najtańszym towarem.” 🙂

  1. Czy „on” odwzajemnia Twoje uczucia? Jeżeli nie jesteś tego w 100% pewna, to dobrze się zastanów, czy należy go koniecznie „uświadamiać” w tej kwestii. Czasami na pewno lepiej wiedzieć, „na czym stoimy” ale… nie zawsze. Z drugiej jednak strony – między przyjaciółmi szczerość jest najważniejsza, prawda?

  2. Niezwykle często bywa tak, że „miłość do księdza” rodzi się przy okazji jakichś wspólnie rozwiązywanych problemów. Św. Teresa z Lisieux mawiała, że uczucie, jakim darzymy naszego spowiednika, jest czymś naturalnym, ponieważ przez niego otrzymujemy wielkie dobro. Ale…

  3. Nie każda autentyczna miłość między księdzem a dziewczyną musi się zaraz przekształcić w relację damsko-męską. Pamiętaj, że są różne rodzaje miłości. Zastanów się, którego z nich pragniesz w odniesieniu do tego kapłana?

  4. Nigdy nie pozwól sobie wmówić, że grzechem jest sama „miłość do księdza” – miłość nigdy nie jest grzechem… ważne jest natomiast, co się z tą miłością zrobi.
  5. Bardzo często się zdarza że kochamy księży właśnie za to, że są… księżmi a kiedy przestają nimi być, to nagle okazuje się że wcale nie są tacy wspaniali…kiedy przychodzi ta „szara codzienność. ” To dlatego na samym początku P. mnie pytał: „Kochasz MNIE czy tego KSIĘDZA, którym jestem?” To jest bardzo, ale to bardzo ważne pytanie!

  6. Przykazanie uczy, że mamy kochać innych „tak jak siebie samego” czyli – że nie jesteśmy w stanie naprawdę pokochać nikogo, dopóki nie kochamy siebie. Nie możemy wymagać, by inni nas kochali, jeśli sami siebie nie kochamy. Zastanów się, czy nie zakochałaś się w księdzu tylko dlatego, że czujesz że komuś w końcu naprawdę na Tobie zależy – i pamiętaj, że powołaniem dobrych księży jest kochać właśnie wszystkich tych, których nikt nie kocha (albo którzy sami czują się niekochani).
  7. Daj mu tyle czasu do namysłu, ile on potrzebuje – i sama też postaraj się dobrze rozeznać, czego pragniesz i dlaczego. Zanim podjęliśmy tę ostateczną decyzję, pojechałam… na rekolekcje i P. też.:) Bądź przygotowana na to, że on powie Ci: „Bóg dał mi inną drogę, taką, na której nie ma dla Ciebie miejsca.” Uszanuj to.

  8. Nie myśl o „nim” bez przerwy – postaraj się nawiązywać relacje z innymi ludźmi, z „normalnymi” chłopakami. Jeżeli naprawdę jesteście sobie „przeznaczeni” to i tak będziecie razem, bez względu na wszystko. Ja miałam jakieś siedem lat, kiedy „przepowiedziałam” sobie, że się ze mną ożeni jakiś ksiądz – i potem przez całe moje życie starałam się usilnie, żeby jednak do tego nie doszło. 🙂

  9. Rozejrzyj się, czy w Twoim otoczeniu nie ma czasem kogoś innego, komu zależy na Twoim szczęściu? Kto wie, może Cię w końcu „przekona”swoją miłością? Nie zamykaj się na miłość, która może przyjść z miejsca, z którego byś się jej wcale nie spodziewała.
  10. Spróbuj go traktować po prostu jako przyjaciela – wbrew pozorom „oni” BARDZO potrzebują przyjaciół. Miałam w życiu wielu spowiedników, a w pierwszym z nich byłam mocno zakochana. Miałam wtedy 16 lat i uważałam się za bardzo zbuntowaną nastolatkę. Marzyłam, że on dla mnie „zrzuci sutannę” (dziś już wiem, że to była dziecinada…:)) – ale ostatecznie wyszło mi to tylko na dobre, ponieważ patrząc na niego (był naprawdę mądrym i prawym człowiekiem!) zaczęłam wierzyć w Boga a jego nauczyłam się w końcu traktować jak „starszego brata” i przyjaciela (podobnie jak kilku innych) – a niektórych znów traktowałam jak ojców i mądrych przewodników.

  11. Jeżeli nie możesz inaczej, to kochaj go nadal, ale – SPRÓBUJ KOCHAĆ GO TAK JAKBY BYŁ TWOIM BRATEM A TY JEGO SIOSTRĄ.
  12. Myślę że to naprawdę jest tak, jak pisał ks. Twardowski „Miłości się nie szuka – jest albo jej nie ma”;”Kto miłości nie znalazł – już jej nie odnajdzie – a kto na nią wciąż czeka – nikogo nie kocha. Jeśli jest miłość, to po prostu jest…wie się o tym. Tak więc w miłości zawsze musi zaistnieć ta „informacja zwrotna” bo bez niej…nic z tego nie będzie… Miłość nieodwzajemniona to tylko wieczna tęsknota.

  13. Od każdego można oczekiwać tylko tyle miłości, ile on jest w stanie Ci dać – nie chciej więc od niego więcej, niż on może.

  14. Nie próbuj na siłę skracać dystansu między wami – pozostaw wasze relacje tak, jak są. Z czasem powinien się ustalić charakter związku, jaki was łączy.

  15. Pamiętaj,że decyzja o „byciu z księdzem” na stałe powoduje pozbawienie dostępu do sakramentów. I to jest trudne. Bardzo. Pamiętam jak dziś, jak P. napisał mi: „No, właśnie –sakramenty. Musimy o tym porozmawiać. O tym, że kiedy się pobierzemy, będziemy ich pozbawieni. Czy jesteś w stanie tyle dla mnie poświęcić?” A ja… ja się rozpłakałam… Jeżeli jesteś wierząca, to zastanów się, czy jest w Tobie gotowość do tak wielkiej ofiary. Kiedy już poznałam P., a jeszcze przed„ostateczną decyzją” często przystępowałam do komunii i do spowiedzi z takim strasznym uczuciem, że to może już ostatni raz w moim życiu.
  16. Korzystaj z sakramentów tak często, jak tylko możesz. Co ja bym za to dała!

  17. Przeczytaj sobie historię Moniki i Marka! Ona miała 17 lat, kiedy się spotkali, a on chyba 27 i był młodym wikarym. Potem była szybka decyzja o odejściu z kapłaństwa, chyba ślub, poszukiwanie pracy,wyrzuty sumienia, kłótnie, sceny zazdrości… Ostatnio chyba znowu wrócili do siebie, ale nie wiem na jak długo bo w pewnym momencie on się wyprowadził od niej do matki. Nie ma co, burzliwy mają związek! Odnośnik do bloga Moniki znajduje się w moich linkach (ku przestrodze że i tak bywa). Mam wrażenie, że z nich dwojga to Monika „starała się” bardziej, a Marek ją tylko obwiniał… 

  18. Zdaję sobie sprawę z tego, że – szczególnie po pobieżnej lekturze mojego bloga – nasza historia może się wydawać idealna, ale… Prawdziwe życie jednak zaczyna się dopiero po „happy endzie.” P. jest na ogół bardzo dobry i cierpliwy, ale czasami jednak puszczają mu nerwy i wtedy go prawie nie poznaję. A potem on mnie przeprasza, ach, przeprasza… 😉 A ja znów potrafię się na niego gniewać i złościć o byle co…a potem go przepraszam… (Choć ja się zwykle złoszczę niezasłużenie…bo on i tak robi o 200% więcej, niż inni mężczyźni – i jest mi posłuszny niczym wierny sługa jaśniepani 😉 – a ja czasem zachowuję się jak obrażona księżniczka…jakby nie wiem jakie cudo ze mnie było. ;)) Ale jestem absolutnie pewna , że on mnie kocha POMIMO wszystkich moich wad i wrednego charakteru – a ja kocham jego, mimo że mnie czasem denerwuje – i zawsze jesteśmy gotowi sobie wybaczyć i porozmawiać. 

  19. Osobnym problemem jest zawsze rodzina (a właściwie dwie rodziny). Wiem, że wszyscy moi bliscy byliby bardzo zadowoleni, gdybym „to” zakończyła w odpowiednim momencie. Do dzisiaj jeszcze niecała nasza rodzina i wcale nie wszyscy znajomi wiedzą, kim P. jest naprawdę. Nie ukrywamy tego specjalnie,ale i nie rozpowiadamy. (Po prawdzie, to i nie za bardzo jest się czym chwalić, a to jest bardzo małe miasteczko…). Wszyscy zresztą na pewno chcieli DOBRZE – pewnie myśleli, że on mnie tylko „wykorzysta”i porzuci.

  20. Przygotuj się na to, że prawdopodobnie odniesieniu do JEGO rodziny czekają Cię jeszcze większe wyrzuty sumienia. Dla niektórych rodziców „syn-ksiądz” jest jedynym powodem do dumy. Jako ci, którzy „wychowali kapłana” są podziwiani, szanowani, etc. Zastanów się, czy naprawdę chcesz im to „odebrać.” W każdym razie ja się długo czułam jak ten bogacz z przypowieści, co to zabrał biedakowi jego jedyną owieczkę…

  21. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie możesz o tym nikomu opowiedziećdlatego właśnie zaczęłam pisać bloga. Widocznie człowiek zawsze ma potrzebę wyrzucenia z tego co w nim siedzi… Mam wrażenie, że ja nie udźwignęłam tej „tajemnicy.”

  22. Z drugiej jednak strony nie chciałabym, abyś myślała, że jak się już jest tą „żoną eksa”to jest taka „czarna dziura”, zupełnie inny świat i wielka tragedia. Ja tak właśnie myślałam – a to jest PRAWIE normalne życie – przy czym to „prawie” czyni wielką różnicę – a w każdym razie nie jest aż tak „strasznie”, jak się spodziewałam. 🙂
  23. Przypuszczam, że zawsze będziesz go kochała w jakiś sposób – bo tego się nigdy nie zapomina – prawdziwa miłość nigdy (do końca) „nie przemija.” Z czasem jednak ta miłość się zmieni i będzie (najprawdopodobniej) tylko pięknym wspomnieniem, czymś , do czego będziesz wracać z sentymentem.
  24. Pozwól Panu Bogu wypełnić w Twoim życiu to, do czego Cię przeznaczył – bo może takie życie, jak moje, to jednak nie jest Twoje”powołanie”? Ludzie często niepotrzebnie boją się tego, co przyszłość ma im do zaoferowania…

Miłość, wierność, SUMIENIE.

Kiedy poznałam P., odpowiadałam na pytania mego spowiednika z nonszalancją właściwą zakochanej kobiecie, która uważa, że bez względu na wszystko „będzie dobrze” i będziemy żyli długo i szczęśliwie…

 

Teraz jednak…po dwóch latach „takiego” życia wiem już, że cena, jaką trzeba było za to zapłacić, jest NIEZWYKLE wysoka.

 

Nawet ci z Was, którzy są niewierzący, mogą spróbować spojrzeć na sprawę moimi oczyma – wyobraźcie sobie, że całe życie uczono Was, że coś (dajmy na to, kradzież), jest złem – a tu nagle jakiś przemożny impuls każe Wam właśnie taki czyn popełnić. Nigdy nie byłam zwolenniczką modnej ostatnio teorii, która mówi, że „wszystko, czegokolwiek zapragniesz, musi być dobre, ponieważ w innym wypadku takie pragnienie w ogóle by się w tobie nie pojawiło” – więc jak mogłabym ciągle nie zadawać sobie pytania, czy aby na pewno miałam rację? (A z drugiej strony, często czuję się trochę jak Joanna d’Arc, która także nie mogła wyprzeć się swoich „wewnętrznych głosów” – i za to została najpierw spalona na stosie, a po wiekach kanonizowana… Jakże ją rozumiem!).

 

Pytam więc, szukam i czytam – wszystko, co na temat osób takich jak ja uda mi się znaleźć. Ostatnio wpadła mi w ręce niewielka książeczka Anny Lis pod obiecującym tytułem „Kapłan i kobieta” (wyd. espe, Kraków 2008).

 

Po przedstawieniu wielu wzniosłych myśli na temat „powołania kapłana” i „powołania kobiety”, Autorka dochodzi wreszcie do pytania: „Czy możliwa jest MIŁOŚĆ między kobietą a kapłanem?”I odpowiada kategorycznie: NIE! „Miłość – pisze – zakłada wolność, całkowite oddanie się (dar z siebie) a kapłan jest osobą, która już złożyła dar z siebie.”

 

(Cytuje przy tym list pewnej kobiety, związanej z księdzem. Pod niektórymi jego stwierdzeniami zresztą sama mogłabym się podpisać:

„Był dobry, piękny i uprzejmy, a ja byłam samotna. Obecnie już żyję z nim. Patrząc zewnętrznie nie jestem samotna, ale jaka to smutna samotność wewnętrzna (…). Jest dla mnie dobry i uprzejmy, ale do mnie nie należy. Prawdę mówiąc, nigdy nie był moim. Przebywający w nim człowiek jest za mały, żeby zatrzeć kapłana, który służył Mistrzowi zbyt wielkiemu. Nie sposób o Nim zapomnieć. O, jakże bardzo płakałam…” (tamże, s. 54-55) –

choć nie podoba mi się zwykłe w takich razach przeciwstawianie „miłości do Boga” miłości do człowieka – są to moim zdaniem dwie różne płaszczyzny, których nie sposób porównywać. Gdyby tak nie było, to czy nie należałoby też uznać, że ci, którzy żyją w małżeństwie, zarazem „mniej” kochają Boga? Myślę, że miłość do Boga nie istnieje „obok” ludzkiej miłości – przeciwnie, ona jest także WEWNĄTRZ tej miłości.(1 J 4,20) I dlatego nigdy – inaczej niż autorka cytowanego listu – nie postrzegałam swego związku z P. w kategoriach „walki z Bogiem.” A jeżeli już, to była to walka o to, żeby mi „tego” nie dawał…Kimże ja zresztą jestem, aby z Nim „walczyć”? To raczej On zawsze czyni ze mną, co chce…).

 

Zdaniem Anny Lis miłość pomiędzy kapłanem a kobietą to tylko „pożądanie” lub seks, ucieczka przed samotnością a nawet (zwłaszcza ze strony kobiety) „zemsta na kapłaństwie czy na konkretnym kapłanie.”

 

Nie przeczę, że bywa i tak – ale mam poważne wątpliwości, czy takie uproszczenia wyczerpują wszystkie możliwe sytuacje. Autorka takich wątpliwości nie ma. „Bóg jednej osobie nigdy nie daje dwóch powołań jednocześnie.” – stwierdza z niewzruszoną pewnością. Trafiony, zatopiony. Ciekawe tylko, co pani Lis napisze za lat kilkanaście czy kilkadziesiąt, kiedy to (jak wierzę) w Kościele pojawią się również żonaci kapłani?

 

Komentując zaś ten fragment Listu od byłego księdza, który i ja tu już kiedyś przywoływałam („Czy ci, którzy zatrzymali się na drodze kapłaństwa, zawsze i w każdym przypadku są zdrajcami? Czy nie mają prawa do decyzji zgodnej z własnym sumieniem? Czy nie mają prawa czuć, że wybierają, z całym dramatyzmem związanym z tym wyborem, między wiernością swojej dotychczasowej drodze, a sumieniem, które wzywa ich do nowej odpowiedzialności i wierności? Czy nie mają prawa doświadczyć, że Bóg jest nie mniej obecny w kobiecie i dziecku, które kochają, niż w wiernych, którym dotychczas służyli?”) Autorka ironizuje: „Sumienie. Wiele osób powołuje się na własne sumienie (…) Owszem, osąd może być zgodny z własnym sumieniem, ale co to za sumienie?” (s.64)

 

Czy to jednak znaczy, że indywidualne SUMIENIE nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia (a przynajmniej nie tyle, co aktualne nauczanie Kościoła, które przecież zmieniało się w ciągu wieków i które jeszcze nie raz może się zmienić)?

 

Oczywiście, że w przypadku kapłana, który – jakby na to nie spojrzeć – złamał dane kiedyś SŁOWO, trudno mówić o „wierności.” Zawsze jednak można mówić o ODPOWIEDZIALNOŚCI (kardynał Wyszyński słusznie kiedyś powiedział, że człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, jakie ma dla innych, ale i za te, które w nich wzbudza).

 

I jakoś nie chce mi się wierzyć, by najlepszym przejawem tej odpowiedzialności u kapłana, który ma dziecko, było naprawdę „powiedzenie Jezusowi (ale nie kobiecie!) „przepraszam” – i ucieczka od nich obojga jak najdalej”, jak to doradzał pewien znany duszpasterz księdzu, który znalazł się w takiej właśnie sytuacji. Przepraszam, ale po prostu nie wierzę w to, by takie rozwiązanie naprawdę podobało się Bogu.  Powiem więcej: nie wierzę w takiego Boga!

 

Chociaż, patrząc z innej perspektywy, jest także coś w tym, co wyczytałam w jednym z numerów „Znaku” – że obecnie żyjemy w „kulturze eksów” – co krok to albo eksmąż, albo eksksiądz… I jak tu się dziwić, że wielu ludzi dziś sądzi (jak pewna młoda blogerka), że „w dzisiejszych czasach nie warto przyrzekać dozgonnej miłości”?

 

A opublikowałam to wszystko w dniu, kiedy Kościół czyta m.in. ten piękny fragment z Listu do Hebrajczyków:

 

„Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach
odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. Może on
współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega
słabościom.(Hbr 5,1 nn.) Ciekawe, prawda?