Kiedy poznałam P., odpowiadałam na pytania mego spowiednika z nonszalancją właściwą zakochanej kobiecie, która uważa, że bez względu na wszystko „będzie dobrze” i będziemy żyli długo i szczęśliwie…
Teraz jednak…po dwóch latach „takiego” życia wiem już, że cena, jaką trzeba było za to zapłacić, jest NIEZWYKLE wysoka.
Nawet ci z Was, którzy są niewierzący, mogą spróbować spojrzeć na sprawę moimi oczyma – wyobraźcie sobie, że całe życie uczono Was, że coś (dajmy na to, kradzież), jest złem – a tu nagle jakiś przemożny impuls każe Wam właśnie taki czyn popełnić. Nigdy nie byłam zwolenniczką modnej ostatnio teorii, która mówi, że „wszystko, czegokolwiek zapragniesz, musi być dobre, ponieważ w innym wypadku takie pragnienie w ogóle by się w tobie nie pojawiło” – więc jak mogłabym ciągle nie zadawać sobie pytania, czy aby na pewno miałam rację? (A z drugiej strony, często czuję się trochę jak Joanna d’Arc, która także nie mogła wyprzeć się swoich „wewnętrznych głosów” – i za to została najpierw spalona na stosie, a po wiekach kanonizowana… Jakże ją rozumiem!).
Pytam więc, szukam i czytam – wszystko, co na temat osób takich jak ja uda mi się znaleźć. Ostatnio wpadła mi w ręce niewielka książeczka Anny Lis pod obiecującym tytułem „Kapłan i kobieta” (wyd. espe, Kraków 2008).
Po przedstawieniu wielu wzniosłych myśli na temat „powołania kapłana” i „powołania kobiety”, Autorka dochodzi wreszcie do pytania: „Czy możliwa jest MIŁOŚĆ między kobietą a kapłanem?”I odpowiada kategorycznie: NIE! „Miłość – pisze – zakłada wolność, całkowite oddanie się (dar z siebie) a kapłan jest osobą, która już złożyła dar z siebie.”
(Cytuje przy tym list pewnej kobiety, związanej z księdzem. Pod niektórymi jego stwierdzeniami zresztą sama mogłabym się podpisać:
„Był dobry, piękny i uprzejmy, a ja byłam samotna. Obecnie już żyję z nim. Patrząc zewnętrznie nie jestem samotna, ale jaka to smutna samotność wewnętrzna (…). Jest dla mnie dobry i uprzejmy, ale do mnie nie należy. Prawdę mówiąc, nigdy nie był moim. Przebywający w nim człowiek jest za mały, żeby zatrzeć kapłana, który służył Mistrzowi zbyt wielkiemu. Nie sposób o Nim zapomnieć. O, jakże bardzo płakałam…” (tamże, s. 54-55) –
choć nie podoba mi się zwykłe w takich razach przeciwstawianie „miłości do Boga” miłości do człowieka – są to moim zdaniem dwie różne płaszczyzny, których nie sposób porównywać. Gdyby tak nie było, to czy nie należałoby też uznać, że ci, którzy żyją w małżeństwie, zarazem „mniej” kochają Boga? Myślę, że miłość do Boga nie istnieje „obok” ludzkiej miłości – przeciwnie, ona jest także WEWNĄTRZ tej miłości.(1 J 4,20) I dlatego nigdy – inaczej niż autorka cytowanego listu – nie postrzegałam swego związku z P. w kategoriach „walki z Bogiem.” A jeżeli już, to była to walka o to, żeby mi „tego” nie dawał…Kimże ja zresztą jestem, aby z Nim „walczyć”? To raczej On zawsze czyni ze mną, co chce…).
Zdaniem Anny Lis miłość pomiędzy kapłanem a kobietą to tylko „pożądanie” lub seks, ucieczka przed samotnością a nawet (zwłaszcza ze strony kobiety) „zemsta na kapłaństwie czy na konkretnym kapłanie.”
Nie przeczę, że bywa i tak – ale mam poważne wątpliwości, czy takie uproszczenia wyczerpują wszystkie możliwe sytuacje. Autorka takich wątpliwości nie ma. „Bóg jednej osobie nigdy nie daje dwóch powołań jednocześnie.” – stwierdza z niewzruszoną pewnością. Trafiony, zatopiony. Ciekawe tylko, co pani Lis napisze za lat kilkanaście czy kilkadziesiąt, kiedy to (jak wierzę) w Kościele pojawią się również żonaci kapłani?
Komentując zaś ten fragment Listu od byłego księdza, który i ja tu już kiedyś przywoływałam („Czy ci, którzy zatrzymali się na drodze kapłaństwa, zawsze i w każdym przypadku są zdrajcami? Czy nie mają prawa do decyzji zgodnej z własnym sumieniem? Czy nie mają prawa czuć, że wybierają, z całym dramatyzmem związanym z tym wyborem, między wiernością swojej dotychczasowej drodze, a sumieniem, które wzywa ich do nowej odpowiedzialności i wierności? Czy nie mają prawa doświadczyć, że Bóg jest nie mniej obecny w kobiecie i dziecku, które kochają, niż w wiernych, którym dotychczas służyli?”) Autorka ironizuje: „Sumienie. Wiele osób powołuje się na własne sumienie (…) Owszem, osąd może być zgodny z własnym sumieniem, ale co to za sumienie?” (s.64)
Czy to jednak znaczy, że indywidualne SUMIENIE nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia (a przynajmniej nie tyle, co aktualne nauczanie Kościoła, które przecież zmieniało się w ciągu wieków i które jeszcze nie raz może się zmienić)?
Oczywiście, że w przypadku kapłana, który – jakby na to nie spojrzeć – złamał dane kiedyś SŁOWO, trudno mówić o „wierności.” Zawsze jednak można mówić o ODPOWIEDZIALNOŚCI (kardynał Wyszyński słusznie kiedyś powiedział, że człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, jakie ma dla innych, ale i za te, które w nich wzbudza).
I jakoś nie chce mi się wierzyć, by najlepszym przejawem tej odpowiedzialności u kapłana, który ma dziecko, było naprawdę „powiedzenie Jezusowi (ale nie kobiecie!) „przepraszam” – i ucieczka od nich obojga jak najdalej”, jak to doradzał pewien znany duszpasterz księdzu, który znalazł się w takiej właśnie sytuacji. Przepraszam, ale po prostu nie wierzę w to, by takie rozwiązanie naprawdę podobało się Bogu. Powiem więcej: nie wierzę w takiego Boga!
Chociaż, patrząc z innej perspektywy, jest także coś w tym, co wyczytałam w jednym z numerów „Znaku” – że obecnie żyjemy w „kulturze eksów” – co krok to albo eksmąż, albo eksksiądz… I jak tu się dziwić, że wielu ludzi dziś sądzi (jak pewna młoda blogerka), że „w dzisiejszych czasach nie warto przyrzekać dozgonnej miłości”?
A opublikowałam to wszystko w dniu, kiedy Kościół czyta m.in. ten piękny fragment z Listu do Hebrajczyków:
„Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach
odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. Może on
współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega
słabościom.(Hbr 5,1 nn.) Ciekawe, prawda?
Nie wiem po co Ty tak się katujesz takimi bzdetnymi lekturami.Takie jest życie. A co to ksiądz to nie człowiek??Dla mnie już dawno celibat powinien być co najmniej dobrowolny.Jakie słowo złamał Twój Mąż??To takie wymuszone słowo moim zdaniem.A miał jakiś wybór ?? Nie każdy dorasta do takich poswięceń.Potem się czyta o skutkach takiego wymuszonego przyrzeczenia.Seks jest największą siłą w człowieku.Poza tym napiszę Ci jak kobieta-kobiecie , jak matka matce.Zamknij te rozważania czy słusznie zrobiłaś czy nie.Klamka zapadła.Macie dziecko.Teraz jesteście za nie odpowiedzialni.Przede wszystkim za nie.Jak będziesz się tak zadręczać to co tu dużo pisać miłość czmyhnie.Ustąpi miejsce jakiemuś choremu poczuciu winy. Wy teraz obydwoje powinniście się skupić aby stworzyć dom swojemu dziecku.Aby czuło się owocem miłości a nie grzechu.Jaki to grzech zresztą?? Mam nadzieję ,ze odnowa katolicyzmu zacznie się właśnie od zniesienia hierarchii, od tego ,że ksieza będą mieli normalne domy i rodziny, będą pracowali i dawali dobry przykład swoim życiem.Ja tam wielkim znawcą Pisma Świetego nie jestem.Po gruntownej lekturze WIEM ,że Jezus był przyjacielem kobiet.Jest więc i Twoim.Był człowiekiem a więc nic co ludzkie nie było Mu obce.Nie drecz się kobieto.Życzę Ci abyś za 20 lat nie była zgorzkniała.Bo szkoda by było zmarnotrawić życie na „gorzkie żale”.I aby Twój związek był trwały oparty na partnerstwie , przyjaźni i miłości.Nie zatruwaj miłości bo..jak mawia moja Kochana Mama – kijem Wisly nie zawrócisz.
Koscol prawdziwy- ten apostolski, a nie kontynuatorzy metod sanhedrynu i ateistycznych lewickich sadyceuszy (jesli ktos nie wierzy w zmartwychwstanie jest niewierzacy w moc Boga), tj koscol katolicki czyli po czesci synagoga szatana – powinien byc plurealistyczny jakim byl koscol na poczatku, gdzie zonaci meszczyzni otrzymywali swiecenia. Polaczono celibat z kaplanstwem dla utylitarnych, administracyjnych i finansowych celow (kumulacja kapitalu). Bezzenstwo jest szczegolnym charyzmatem i nie moze byc zawsze laczone z kaplanstwem i nie jest tak czestym jakby koscol tego chccial. Jeszcze jedno- w kosciele nie ma kaplanow, to tylko ludzie i koscol tak mowi. Kaplan to osoba skladajaca ofiare. Takimi byli kaplani w starym przymierzu. W liscie do zydow jest jasno napisane, Jezus raz i na zawsze zlozyl jedna ofiare z samego siebie. On jest ofiarnikiem, ofiara i kaplanem jednoczesnie.Prezbiter jedynie uobecnia ofiare Chrystusa, wiec nie jest kaplanem. Z logicznego punktu widzenia, poniewaz kobieta tez jest czlowiekiem. moze tez uobecniac ofiare Chrystusa. W katechizmie nowym jest napisane, ze tylko przez tradycje w kosciele biskupi pozwalaja jedynie meszczyznom odprawiac msze.Gdyby pani zwiazala sie z zakonnikiem, ktory jest zwiazany slubami (czyli jakby z kims kto jest zonaty) popelnia pani swietokradztwo. Prezbiter skladal tylko przyzeczenie, wprawdzie uroczyste, ale biskupowi, czyli czlowiekowi,Wedle tradycji apostolskiej prezbiterem moze byc meszczyzna jednej zony, zanim przyjmie swiecenia i tylko raz moze sie zenic. Co najwazniejsze musal byc dobrym mezem i kochajacym ojcem. to nie mogl byc gowniarz 20 paroletni, ale ze starzem malzenskim i to ludzie mieli dac o nim swiadectwo, a nie jakas klika koscielna. Taki byl perwszy KOSCIOLPoniewaz przedstawiciele kosciola popelniaja tyle paskodztw, pani grzech tym bardziej, ze z tej milosci zrodzilo sie dziecko, a wiec nie bylo to kurwienie sie, jest nieproporcjonalnie mniejszym grzechem od grzechow cherarchii koscielnej. Poniewaz wiecej dobra wyplynelo z tego zla Bog odpuszcze pani grzech i nie musza byc do tego potrzebni duchowni. Przeciez to co pani pisze to spowiedz. Nie ksadz odpuszcza grzechy tylko Bog.Jedno ale : to musi byc wielka milosc, a nie przygoda i eksperyment z duchownym. Prawdziwa milosc jest silniejsza od wszystkiego bo nie jest z naszej inicjatywy jest charyzmatem Ducha. Tylko pani sumienie o tym wie
Miło mi, że pan uważa, że się nie „puszczałam”:) – jednak muszę dodać, że to, co robią INNI ludzie to także tylko i wyłącznie sprawa ich sumienia – każdy z nas odpowie przed Bogiem za własne „paskudztwa” – i grzechy innych ani mnie nie obchodzą, ani nie usprawiedliwiają. Oczywiście, ma pan rację, że jest istotna różnica między „przygodą”-romansem z księdzem, a prawdziwą miłością (trwałym i wiernym związkiem).
Wydaje mi się, że autorka wspomnianej przez Ciebie książki upraszcza. Stwierdzenie że kapłanowi w takim związku chodzi tylko o seks to jak powiedzenie że każdy student to tylko, ćpa, pije imprezuje a studentka jeszcze się puszcza. A tymczasem w życiu różnie bywa. Pewnie, że istnieją tacy kapłani jak w cytowanej książce ale bez przesady. Mam wrażenie, że chyba gryzie Cię sumienie i książka Cię poruszyła.
Hmmm…Pewnie masz rację, Erinti – mój spowiednik często mi powtarzał, że kiedy coś nas DOTYKA to znaczy, że nas DOTYCZY – ale ta książka jest napisana tak napuszonym, „teologicznym” stylem (o czym pisał już biblista-ateista w swoim komentarzu) że jedyne, co mnie zdołało w niej poruszyć to właśnie te fragmenty autentycznych listów od osób, które znalazły się w takiej sytuacji. Wiesz, polecałam na tym blogu wiele książek – niektóre z nich były nawet „pobożne” 🙂 – ale tę raczej odradzam.
Sumienie, Prawo i Duch ŚwiętyNawiązuję do Twojego tytułu, nie traktuj jednak tego jako polemiki. Zresztą to co zamierzam napisać, tylko częściowo odnosi się do Ciebie i Twojej sytuacji.Dlaczego sumienie jako pierwsze? Bo sumienie jest „kompasem” według którego kształtujemy nasze postępowanie, „kompasem” wspólnym dla wszystkich ludzi. Nie myślę przez to, że dla wszystkich ludzi wskazówki płynące z głosu sumienia są jednakowe. Nie, mamy bowiem różne sumienia, jednak wspólne jest to, że czyniąc coś niezgodnego z tym wskazaniem, mamy poczucie winy, mamy wyrzuty sumienia.Dlaczego Prawo jako drugie? Bo nasze indywidualne sumienia mogą okazać się zbyt mało precyzyjnym przyrządem. Prawo to Dekalog, to Prawo Miłości, to złota zasada. Ale jest to również prawo kanoniczne, prawo państwowe, umowy cywilne, i nasze osobiste zobowiązania.Dlaczego Duch Święty? Wierzę, że dopiero przez prowadzenie Ducha mamy pełną więź z Bogiem, mamy nie tylko rozeznanie dobra i zła, ale też zdolność do sprostania wyzwaniom, które z tego rozeznania płyną (bo „Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania” – Flp 2,13).Jeśli ksiądz wiąże się z kobietą, to łamie wewnętrzną dyscyplinę Kościoła katolickiego. To nie to samo, co złamanie Dekalogu. W Kościele przez pierwsze tysiąclecie księża mieli żony, podobnie zresztą nadal jest w innych, poza katolickim, Kościołach chrześcijańskich. Nie widzę w tym realizacji nakazu miłowania bliźniego (Ty, Albo, powołujesz się na werset 1J 4,20). Właściwy związek seksualny jest bowiem skierowany ku jednej osobie (na miłość bliźniego nie mogą się przecież zasadnie powoływać np. pedofile i cudzołożnicy), z którą wiąże człowieka małżeństwo. Słusznie jednak piszesz, że – raczej powołałbym się na Ef. 5,21-33.Z kolei autorka książki, z którą, Albo, polemizujesz, stanowczo myli się pisząc, że „Bóg jednej osobie nigdy nie daje dwóch powołań jednocześnie.” Bo jeśli służba Bogu jest powołaniem, małżeństwo jest powołaniem i celibat jest powołaniem, to które z tych powołań (ale tylko jedno) miałoby dotyczyć księży?Kościół zakłada, że powołaniu do służby Bogu zawsze toważyszy powołanie do celibatu – ale cały szereg przykładów pokazuje, że tak nie jest (Ci, którzy będąc w małżeństwie, próbują służyć Bogu wiedzą, że Kościół obdarza ich bardzo ograniczonym zaufaniem). Takie założenie nie ma biblijnego uzasadnienia.Złamanie zasad prawa kanonicznego naraża Ciebie i Twojego męża na restrykcje ze strony Kościoła katolickiego (i może sąsiadów), ale nie musi stanowić bariery w Twojej relacji z Bogiem. Nie chcę powiedzieć, że „nie ma sprawy”. Sprawa jest, ale i w czasach Jezusa była sprawa z celnikami i jawonogrzesznicami… Jezusowi było do nich bliżej, bo oni mieli świadomość grzechu. Ludzie „do których nie można się przyczepić” częściej są „letni”, bo maja o sobie na tyle dobre mniemanie, że uważają, iż od Boga niczego nie potrzebują.”Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości.” (1J 1,8-9)Mam wrażenie, że doskwiera Ci brak możliwości skramentalnej spowiedzi i komunii, ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyś przeżywała je w sposób duchowy. To wszystko, co w tej sytuacji możesz zrobić, ale spójrz na to inaczej – możesz aż tyle. Arcykapłan z końcowego cytatu, podlegał słabościom. Jezus jako Arcykapłan – sam nie uległ grzechowi. „Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla /uzyskania/ pomocy w stosownej chwili.” (Hbr.4,16)
W tym nawiązaniu do Janowej koncepcji miłości chodziło mi raczej o to, że mam wrażenie, że jeśli ktoś kocha „wszystkich” to czasami nie kocha nikogo – nawet Jezus spośród Dwunastu wybrał jednego ucznia „którego miłował” (J 21,20) w jakiś szczególny sposób – bo nie przypuszczam, by inni czuli się przez Jezusa „niekochani.” Historia zna wiele przykładów ludzi, którzy tak kochali całą ludzkość, że w imię tej „miłości” nie wahali się krzywdzić poszczególnych ludzi. A jeżeli chodzi o to „podwójne powołanie” to nie wiem, czy autorka tej książki czytała Listy Apostolskie, w których mówi się przecież, że „biskup ma być mężem jednej żony” (Tm 3,2; może także Tt 1,6) – które więc z jego dwóch powołań jest „nieprawdziwe” – to do kapłaństwa, czy to do małżeństwa?;) Masz rację, brak dostępu do sakramentów bardzo mi doskwiera, ale jakoś sobie radzę. Obawiam się, że jest to część tej drogi życiowej (powołania!) którą mam.Będę musiała się nauczyć z tym żyć – przynajmniej dopóki coś się nie zmieni. To jest cena za wierność swojemu sumieniu…
Ten post będzie bardzo szczery i emocjonalny, i trochę cyniczny, i bardzo ateistyczny. Wiesz, już że Cię lubię, dlatego mam nadzieję, że zrozumiesz moje intencje. To nie będzie taki post, jak Rabarbara…A zatem – Albo!Włosy sobie wyrywam, patrząc, jak marnujesz niepowtarzalne minuty (moim zdaniem jedynego, jakie mamy) życia, aby jakoś dojść do ładu i ze swoimi uczuciami, i z Kościołem. Niestety, ja nie miałbym żadnych nadziei, że sprawa rozwiąże się z zewnątrz, że ktoś Ci pomoże. Kapłani są na Zachodzie (Europa, Ameryka) już zbyt świeccy. Nie zwracają niczyjej uwagi. Nie są męczennikami. Na nikim nie robi już wrażenia płomienność ich kazań (reklama audio-wizualna bije ich na głowę). Nie posiadają zbyt wielkiej wiedzy – to naukowcom się dziś wierzy. Obrzędy utraciły magiczną cudowność – ot, zjadanie opłatków, dzwony, dym, kolorowe szkiełka w oknach, wielkie, puste pomieszczenia, „marnujące się”, faceci w spódniczkach itd,. itp (nie tak widziano Kościóły w poprzednich epokach!). Państwa i fundacje równolegle z Kościołem wspomagają ubogich i chorych. Co zostało, co Kościół ma specyficznego, tylko swojego? Celibat, Albo – celibat. Świadomość potrzeb seksualnych jest współcześnie tak wielka, że gdy ktoś kto je „poświęca” -wydaje się w pierwszej chwili – trochę nas przewyższa. Kim on jest, jak mu się to udaje? – pytamy. I od tego punktu może odrodzić się nieomal już utracone marzenie o obecności Wielkim Opiekunie, o czymś co w niepojęty sposób nas wspomaga i jest obecne w tych niezwykłych osobach, które ujarzmiły tego demona-własne ciało, uznawane współcześnie za nie do opanowania (poczynając od Freuda). Owszem, o celibacie coraz głośniej w Kościele. Ale jest głośniej dokładnie i tylko po to, aby z jak największym hukiem ODMÓWIĆ modernistom, próbującym zamazać naturę Kościoła. Im większy huk będzie przy tej odmowie – tym lepiej będzie WIDAĆ, że Kościół to grupa ludzi niezwykłych – a jednak! Będzie coraz głośniej, aby jakkolwiek ożywić życie religijne – podobną funkcję spełnia temat nienarodzonych, aborcji itp – Kościół wie, jak wytworzyć napięcie seksualne, jakie (obok śmierci) od zawsze poruszało najbardziej tłumy. Wtedy religia znów zaczyna istnieć w masowej świadomości. Kościół nie boi się Kłamstwa, ani Szatana. Kościół, jak każda instytucja społeczna, najbardziej boi się, że zniknie z pola widzenia, po cichu, bez tragedii i huku.Protestanci znieśli celibat. Ich kapłani wtopili się w nas, stali się naprawdę „z ludu wzięci”. Mało kto jeszcze wie, że istnieją. W byłych krajach protestanckich ateizm zbiera swoje największe żniwo. Religia musi mieć coś namacalnego, Albo – jestem o tym przekonany. Sama wiara nie zachowa Instytucji: może tylko zachować idee. Muszą więc tu, po Ziemi, chodzić realni, dotykalni, a najlepiej CIERPIĄCY W KONTEKŚCIE SEKSUALNYM ludzie. Dlatego Kościół ma idealnych kandydatów na codziennych, widocznych, bo oznaczonych specjalnym strojem – męczenników. Ma ich w kapłanach, którzy ślubują „czystość” przeważnie jako bardzo młodzi i niedojrzali, a na dodatek skołowani „formacją” w Seminariach – i potem nie wolno im się wycofać. Sama doskonale wyłapałaś dwulicowość biskupów – na małżeństwo jest już kruczek (unieważnienie, a nie rozwiązanie – co za żałosna hipokryzja!, nawiasem mówiąc). A tymczasem kapłanom nie wolno się wycofać. Ten proces zaczyna się wcześnie, do chrztu niemowląt, zamiast chrztu dorosłych, aby jak najwcześniej kształtować tych przyszłych męczenników erotycznych – to tutaj jest pierwsza linia obrony celibatu.Męczennicy…. Mówię także o Tobie, Albo, szukająca Pogodzenia się. Powiem Ci coś: tu obok żyją ludzie, którzy kochają się tak jak uważają za słuszne – i sami wytyczają sobie odpowiedzialność. Nie ze względu na Boga czy przywódców społecznych, ale dlatego, że życie i człowiek mogą być coś warte! Że na jakiś czas – szczęście jest możliwe. Związek małżeński – moim zdaniem – powinien gwarantować dobre wychowanie dziecku – potem umowa powinna wygasać i odnowienie takiego związku powinno zależeć potem już tylko od uczuć (kobiety są obecnie najczęściej tak samodzielne, że już nie potrzeba im opieki faceta). Tym bardziej „ślub” kapłański – kapłan powinien na krótki czas deklarować swe usługi i ewentualnie „czystość” danej wspólnocie, potem umowa powinna być obowiązkowo odnawialna – lub nie! Nasze uczucia nie są wieczne, przecież. Nasze organizmy są wynikiem losowania genetycznego – każda cecha jest możliwa. Ale to żaden „grzech” czy „wynaturzenie” (chyba że cała natura jest wynaturzona!). Wbrew pani Lis, są ludzie, którzy nie tylko mają wiele „powołań”, ale nawet podwójną płeć psychiczną lub skłonność erotyczną do tej samej płci i potrafią jakoś to zgrać ze swym życiem – i żyć!A, właśnie: żebyś ty, Albo-historyku, przejmowała się wypocinami pani Lis…. (tu chwila przerwy – znów wyrywam sobie włosy z głowy!) Przeczytałem jej artykuł na katolik.pl. „Kapłan i kobieta w relacji osobowej”. Czy nie czujesz, jaki to nadęty język! Nie odrzuca Cię to? Na przykład: „W treści pojęcia relacji istnieje jakiś formalny związek (byt ku drugiemu), a więc nie zawiera on w sobie jakiegoś przymiotu i dlatego trzy Osoby posiadające Bożą naturę w różny i relatywny sposób mają te same przymioty”. To z jednej strony. A z drugiej: „Kobieta (…) nie powinna traktować kapłana jak każdego innego tzw. „wolnego” mężczyznę, co wyraża się m. in. w sposobie zwracania się do kapłana przez używanie zaimka osobowego „ty”. Przecież ta baba (przepraszam….) dosłownie się wstydzi, że porusza taki „brzydki” temat! Mówi dwoma językami – filozofów i purytanów. Robi filozoficzno-teologiczny wstęp jak co najmniej do „Krytyki czystego rozumu”, a potem wstydzi się napisać „który nie zadeklarował ograniczenia stosunków płciowych” albo pisze: używanie zaimka osobowego „ty”. Co to za zawodowiec od seksu kapłanów z kobietami???? Nasza pani Anna – czuję to w tym jej stylu językowym – ma jeszcze problemy, jakie mieli pół wieku temu pierwsi uczniowie socjologów amerykańskich badających seks – żeby spojrzeć pacjentowi w oczy i zapytać, jak regularnie ma okres albo jak często się onanizuje…. Przytoczę nawet kluczowy fragment o związku kapłan – kobieta (pewnie w książce napisała te same uwagi):”Rzeczywiście może pojawić się problem słusznego odczytania powołania w indywidualnym wymiarze, ale pewien błąd, nieumiejętność czy niedojrzałość, nie mogą przekreślać czy zmieniać istoty kapłaństwa, małżeństwa czy miłości, wprowadzając zamieszanie pojęciowe. Taki stan nieuporządkowania jest wygodny dla tych, którzy wprowadzili bałagan we własne życie. Teraz nie widząc możliwości wyjścia z kłopotliwej dla nich sytuacji, chcą ustawić się w wygodnej pozycji i próbą racjonalizacji uspokoić własne sumienie. Zaistniałą trudną sytuację wygodniej jest tłumaczyć „miłością”, gdyż wobec takiego argumentu, rodzi się współczucie dla „wielkiej, wspaniałej miłości”, której dwoje ludzi nie może zrealizować. W tej sytuacji pomijany jest osobowy Bóg, nikt bowiem nie definiuje pojęcia „miłość”, pod którym rozumie się pożądanie, a nie to, co jest istotą miłości — mianowicie dar z siebie, który zawsze kosztuje”.Czy ja dobrze słyszę? Naprawdę pani Anna napisała „nikt bowiem nie definiuje pojęcia „miłość”, pod którym rozumie się pożądanie”? Naprawdę zupełnie nikt? Na całej przestrzeni historii psychologii – nikt nie kojarzył miłości między mężczyzną i kobietą z seksem? Na podstawie czyich badań pani Lis tak uważa? Wszędzie są dziesiątki przypisów, a na tę kluczową definicję (seksu) – ani jednego odnośnika?Czy Pani Lis nie powinna przed taką pracą magisterską skończyć przynajmniej jakiegoś elementarnego kursu psychologii osobowości i psychologii rozwojowej?? Co to za kategorie psychologiczne: „stan nieuporządkowania” albo „życiowy bałagan”??? Która szkoła w psychologii posługuje się tymi, że tak powiem, kategoriami??Istnienie całej gałęzi wiedzy o człowieku – psychologii – zostało tutaj zupełnie zlekceważone :)) Gdzieś tam po drodze coś Autorce zaświtało, że warto by może jakoś powiązać jej gry słowne z tzw. rzeczywistością. „Interesujące byłyby badania eksperymentalne w tym względzie” – napisała. No cóż, może jest więc dla nas nadzieja i któryś z przyszłych artykułów pani Lis poprzedzi lektura czegoś z tzw. literatury przedmiotu – kto wie?W każdym razie – w tym stanowczym, dogmatycznym „nie możemy przekreślać istoty kapłaństwa” widać nie tylko braki edukacji Autorki w zakresie historii duchowieństwa chrześcijańskiego – widać także przekonanie, jakie (moim zdaniem) dzisiaj warunkuje przetrwanie Instytucji, a zatem także decyzje biskupów – ktoś musi cierpieć, aby się nadal kręciło… I to cierpieć na widoku, jak w tych grach telewizyjnych, gdzie ludzie poniżają się, taplają w błocie, jedzą robaki – aby tylko zatrzymać widownię przed ekranem! Instytucja – Kościół czy stacja telewizyjna – bez widowni nie ma racji bytu. A widownia chce jak zawsze – krwi, a przynajmniej psychicznego bólu… (Wyrywając sobie włosy z głowy, ze smutkiem kończę już ……)Darek
A jednak myślę, Darku, że mylisz się co do tego, że małżeństwo, że miłość ostatecznie, powinny być tylko rodzajem „umowy” – na tym świecie jest tyle zmienności i niepewności, że jako iskierka nadziei jest dla nas choćby to, że tu, na ziemi, może istnieć coś, co „jest na zawsze” i to niezależnie od światopoglądu – choć to „na zawsze” czasem kosztuje (nowa etyka hedonistyczna wynosi na piedestał absolutny brak kosztów – ale – przyznaj uczciwie – czy ludzie stali się od tego lepsi, albo, przynajmniej, szczęśliwsi? Nie wydaje mi się…) Podobną do Twojej koncepcję małżeństwa-kontraktu wysuwał już wcześniej Jean-Paul Sartre, ale zdaje się, że nie przyniosło to ostatecznie wiele dobrego ani jemu, ani związanym z nim partnerkom.Ja jednak wciąż wierzę, że prawdziwą wartość ma to, co za jesteś gotów zapłacić samym sobą – i Ty chyba też, podskórnie jakoś, w to wierzysz, skoro wypowiadałeś się aż takich szacunkiem o męczennikach ateizmu w krajach islamskich (a nie lepiej to by się było im, przynajmniej zewnętrznie, „podporządkować”? – oczywiście żartuję). W kwestii „czasowych i odnawialnych zobowiązań kapłańskich” masz rację – zresztą czytałam w pracach zwłaszcza amerykańskich, że taki pomysł jest rozważany. Bo w przypadku duchownego, księdza, rabina czy pastora chodzi nie tyle o zobowiązanie „wspólnoty życia”, jak w małżeństwie, tylko raczej o pewną konkretną PRACĘ na rzecz wspólnoty. Pracę da się zakontraktować – życia nie.Zachowanie „czystości” w naszym „rozerotyzowanym” świecie rzeczywiście może być „znakiem”. I często nim bywa. Wierz mi,że znam wielu księży szczęśliwych w swoim kapłaństwie (i z celibatem). Chociaż, muszę to jeszcze raz przypomnieć, chrześcijaństwo nie ma monopolu na ten znak (patrz: mnisi buddyjscy). Co się jednak dzieje z tym znakiem, kiedy w grę wchodzą różne nadużycia jak molestowanie czy pedofilia – lepiej nie mówić. Choć, gwoli sprawiedliwości znowu – to się zdarza nie tylko księżom katolickim… Co do stylu i uzdolnień pani Lis odniosłam takie samo wrażenie. A jeżeli wyrywasz sobie te włosy z głowy z mojego powodu – to możesz już przestać. Bez względu na to, co myślisz o mnie, moich wyborach i poszukiwaniu „przebaczenia” – mam głębokie przekonanie, że postępuję słusznie. Czego i Tobie zawsze życzę.
Ks. Twardowski kiedyś napisał, że „księża powinni być CZYŚCI w świecie pełnym rozpustników” – jednak sądzę, że ten postulat można realizować RÓWNIE DOBRZE w celibacie, jak i w małżeństwie. Chociaż, oczywiście ten „znak sprzeciwu” jest o wiele wyraźniejszy jeśli mamy do czynienia z zupełną seksualną abstynencją (zresztą, po latach odrzucenia, także protestanci zaczęli odkrywać duchową wartość takiego poświęcenia – patrz: bracia z Taize) – ponieważ życie małżeńskie, z natury jest bardziej „ukryte” i można sobie powiedzieć:”Phi, a co w tym nadzwyczajnego, że nasz pastor ma żonę? Żyć z kobietą potrafi każdy facet!” Zauważam jednak z radością, że zaczynasz rozumieć, na czym zasadza się moja nieufność wobec współczesnego liberalnego protestantyzmu – jego wyznawcy tak bardzo starali się „dostosować” do dzisiejszego świata, że zupełnie w nim…zniknęli. To skuteczniejszy instrument „dekonstrukcji” chrześcijaństwa, niż jakakolwiek walcząca z nim ideologia. 🙂 Tak więc i ja nie oczekuję od Kościoła zmiany „żelaznych zasad” – nie sądzę nawet, by to było konieczne. Jezus też nigdy nie zniósł Dekalogu, a w niektórych kwestiach moralnych (jak rozwody) był nawet większym „rygorystą” niż większość Jego współczesnych. Zawsze jednak okazywał zrozumienie i litość dla tych, którzy nie dorastali do tych wymagań. Tego i tylko tego oczekiwałabym od ludzi Kościoła (bo zwracam Ci uwagę,że trudno oczekiwać miłosierdzia od jakiejkolwiek INSTYTUCJI, zawsze jednak można liczyć na nie od LUDZI, którzy ją tworzą). I wiem, że to jest możliwe – przeczytaj sobie, proszę, mój post z 12 listopada ub.r. o dwóch francuskich księżach.
A już zupełnie na marginesie: jako kobieta zadaję sobie częśto pytanie, czy ta cała „emancypacja” nie przysłużyła się czasem bardziej mężczyznom? Wynika to nawet z Twego postu: „Dzisiejsze kobitki są tak samodzielne i finansowo niezależne, że uczciwy facet – co za ulga! – nie musi się już męczyć z jedną babą całe życie. I to jest OK” Oczywiście ironizuję troszeczkę – a co, ja nie mam prawa być odrobinkę złośliwa czasami? 😛 Zgoda, jesteśmy WOLNI, wolni jak nigdy przedtem (od tych śmiesznych, przestarzałych, moralnych oganiczeń też) – ale, będę to powtarzać jak mantrę – czy staliśmy się od tego SZCZĘŚLIWSI? No? (W mojej rodzinie funkcjonuje takie adekwatne powiedzonko: „Jest wolny…wolny jak dzika świnia na zakręcie…”)
Albo dlaczego nie lubisz kobiet ?? Czytam co tu napisałaś i podobnie jak Darkowi włosy mi dęba stanęły..Jesteś historykiem więc powinnaś wiedzieć jak wyglądały prawa kobiet w przeszłosci ( może poza Starożytnym Egiptem gdzie w swietle ostatnich odkryć archeologicznych kobiety mogły prowadzić własną dzialalość gospodarczą , pozywać do sądu i być niezależne finansowo).Ja nie jestem historykiem ale znam historię swojej prababki , babki i matki.I w swietle historii ich życia bardzo cenię sobie swoją wolność osobistą, prawo wyboru, wykształcenie i niezalezność finansową.
Ależ lubię kobiety, Izo – co więcej, sama lubię być kobietą. Widzę tylko, że to nasze „wyzwolenie” miało nie tylko dobre strony – myślę o tych wszystkich kobietach, które nadmiar obowiązków przyprawia o depresję, alkoholizm czy lekomanię (bo nie dają sobie rady na dwóch albo i więcej etatach) i o tym, że większa niż dawniej niezależność i dojrzałość społeczna kobiet zaowocowała z kolei wysypem nieodpowiedzialnych mężczyzn („a, bo ona sobie świetnie poradzi beze mnie!”). Nie dostrzegasz takich zjawisk? Wczoraj czytałam o jednym takim, który stwierdził, że kiedy skończył 40 lat, poczuł, że definitywnie skończyło się jego DZIECIŃSTWO! Dzieciństwo mu się skończyło!!!! No, to teraz do osiemdziesiątki pewnie będzie młodzieniaszkiem?! Widzę i zbawienne skutki emancypacji (już mam przygotowany post na ten temat) – ale chciałam przez to powiedzieć, że każdy kij ma dwa końce. Tylko tyle.
Celibat to nie rezygnacja z potrzeb seksualnych, a tylko i wyłącznie z małżeństwa. Co widać na przykładzie księży, którzy mają dzieci – jakoś musieli je 'zrobić’. Pomijam już przykład księży molestujących dzieci.’Celibat, Albo – celibat. Świadomość potrzeb seksualnych jest współcześnie tak wielka, że gdy ktoś kto je „poświęca” -wydaje się w pierwszej chwili – trochę nas przewyższa.’
Kasiu, PRAWDZIWY celibat nie polega na rezygnacji z potrzeb seksualnych, tylko na rezygnacji z ich realizowania.:) I ten, któremu się to udaje, naprawdę zasługuje na szacunek – pod warunkiem, że przy okazji nie potępia tych, którzy są w tym punkcie „słabsi” od niego…
Moje zdanie znasz – istnieje nieskończenie wiele dróg, po których Pan chce doprowadzić ludzi do siebie. Źle się więc dzieje, jeśli człowiek wprowadza jakies formalne ograniczenia. Celibat w kapłaństwie tak, ale nie jako obowiązkowy, lecz jako dobrowolny dar części księży, którzy właśnie na tej drodze widzą siebie najlepiej. Jednocześnie jednak trzeba pamiętać o rozróżnianiu sytuacji tzw. księży świeckich i sytuacji zakonników – tu już nawet ten termin (ostatnio jakby nieco zapomniany), podkreśla różnice. Śluby zakonne, to jednak coś więcej, niż tylko same święcenia kapłańskie.Trochę to fałszywy obraz, jaki (zapewne podświadomie) starasz się tu uzyskać – gdybyśmy żyli ileś lat później, to nikt by nie widział w naszym postępowaniu czegoś nagannego. Grzech jest grzechem – jest nim dziś, był nim 100 lat temu i będzie za 100 lat (o ile wcześniej nie nastąpi koniec świata). Nie zmienia to jednak faktu, że (o czym jestem głęboko przekonany) skoro Bóg zadecydował o poczęciu (do tego konieczna była wasza decyzja, ale ostateczną decyzję podjął właśnie On), to oczekiwał od was, że otoczycie miłością to nowe życie, którym zostaliście obdarowani.
Niewątpliwie masz rację Leszku, w stosunku do tego, co na pewno jest GRZECHEM (tj. „świadomym i dobrowolnym „ominięciem” któregoś z przykazań” – niezależnie od rozlicznych „okoliczności łagodzących”, jakie dobry Bóg na pewno zawsze bierze pod uwagę. Chociaż bowiem np. kradzież zawsze jest złem, to jednak kiedy ktoś kradnie z głodu, trudno go za to potępić, prawda?) – zabójstwo zawsze będzie zabójstwem, kradzież-kradzieżą, a zdrada małżeńska – małżeńską zdradą, tak samo teraz jak i za 1000 lat. I to jest zupełnie niezależne od tego, jakie usprawiedliwienia dla takich zachowań znajdzie nasza „nowa moralność” czy też nowoczesna psychologia (według niektórych jej nurtów w ogóle nie istnieje coś takiego, jak „zawinione zło” ponieważ my sami, tak naprawdę, nigdy za nic nie odpowiadamy.Będę o tym jeszcze pisała.:)) W historii Kościoła istniało jednak bardzo wiele sytuacji, które długo uchodziły za „grzeszne” chociaż wcale takie nie były. Wspomniana Joanna została spalona na stosie – a obecnie uchodziłaby za „charyzmatyczkę” i wizjonerkę. Podobnie Jan Hus, którego właściwie należałoby uznać za prekursora Soboru, ponieważ pragnął tylko tego, co dziś już mamy – Biblii dla wszystkich i Komunii pod dwiema postaciami. I tak samo wierzę, że kiedyś Kościół przyzna, że w miłości między kobietą a „zwyczajnym” księdzem nie ma nic zdrożnego (czemu miałoby być, skoro w pierwszych wiekach kapłani mieli żony? Wówczas to nie był grzech, a teraz jest?). Szkoda mi tylko tych, którzy już nie doczekają tej słusznej zmiany – i umrą w poczuciu „odrzucenia” jak młodziutka Joanna. I jedynie to miałam na myśli pisząc (nawet nie wprost) że niektórzy po prostu urodzili się za wcześnie. A ja będę nadal z nadzieją prosiła Kościół, aby darowano tę „winę”, że pokochałam akurat kapłana zakonnego, który – rzeczywiście – jest „zaprzysiężony” jakby podwójnie.
kościół czyli władze kościelne powinne się ucieszyć, że człowiek się odnalazł i kocha i jest kochany i chce żyć i powininen wam pobłogosławić w imię Boga, który jest Miłością i cieszy się jeżeli nikomu nie dzieje się krzywda…/ rozbita rodzina, dzieci opuszczone, pedofilia, gwałt…/ a ludzie się normalnie miłują i żyją a nie wegetują, nie można patrzyć obojętnie na wielu nieszczęsnych nawet potrójnie zaprzysiężonych i pewnie pełnych dobrej woli … jak się nieraz zatracają w alkohol, hazard, a czasem kończą z sobą bo nie potrafią tak żyć…tak i P pewnie też inaczej by się czuł gdyby nie traktowano człowieka jak złoczyńcę…a Ty przy nim ale…
Myślę, że lepszym wyjściem byłoby pozwolić „upadłym” kapłanom zawierać normalne związki małżeńskie, niż obłudnie zgadzać się na to, by mieli „kobiety” i dzieci „na boku” – bo w ten sposób dochodzimy do paradoksalnej sytuacji, że – z punktu widzenia prawa kanonicznego – lepiej mieć kochankę, niż ślubną małżonkę…
Cóż…protestantyzm nie zna takich dylematów. moja córka ma koleżankę w szkole, której tato jest..kanclerzem kurii greko-katolickiej. Oczywiście ma żonę. Kilka lat po ślubie nie mógł pełnić pewnych funkcji kapłańskich, a po tym okresie jest normalnym księdzem. Miłość do zony nie wypiera miłości Bożej, gdyż z jednego źródła pochodzi. Bez miłości do Boga, miłość do żony jest narażona na bolesne doświadczenia. Odnośnie duchownych: Ap. Paweł poucza Tymoteusza: „Biskup ma być nienaganny, mąż jednej żony…” Oczywiście są inne kwestie – ekonomiczne, ale to już inne zagadnienie. niestety, kiedy granice istnieją, i jesteśmy tego świadomi, to ich przekraczanie z pewnością będzie implikować kłopoty, czego zapewne doświadczasz. Z miłości jeszcze nikt nie umarł, ale z przypadku miłości do księdza wyjść jest tylko kilka i każde z nich rodzi problemy. Zresztą sama wiesz najlepiej… Pozdrawiam 🙂
Wiem, że w Kościele greko-katolickim celibat obowiązuje jedynie biskupów (znów niezupełnie zgodnie z Listem św. Pawła do Tymoteusza ;)) – a kandydatka na żonę księdza musi uzyskać akceptację Kościoła, traktowanie to jest zatem jako rodzaj odrębnego „powołania.” O tym, że przez pewien czas po ślubie nie wolno im spełniać niektórych funkcji kapłańskich, nie wiedziałam. Może to jakieś nawiązanie do ST, gdzie mówi się, że „kiedy mężczyzna poślubi żonę, przez rok żaden publiczny obowiązek na niego nie przypadnie, lecz pozostanie w domu, aby ucieszyć żonę, którą poślubił”?:) (Pwt 24,5) A co do mnie i mojego męża to mam nadzieję, że ten fragment Pisma (który w naszych kościołach można było usłyszeć wczoraj): „Nie jest Bóg niesprawiedliwy, aby zapomniał o czynie waszym i miłości, którą okazaliście dla imienia Jego, gdyście usługiwali świętym i jeszcze usługujecie.” (Hbr 6,10) okaże się prawdą w jego życiu. I w moim też. 🙂
Nie wyobrażam sobie walki z Bogiem.To nie ten poziom.Jesteśmy zbyt mikroskopijni /i tak mało ogólnie wiemy/,mimo olbrzymich dusz.
Jakie to wszystko o czym piszesz idealistyczne…zupełnie oderwane od życia. Pozdrawiam.
Ależ to jest moje życie, Bezimienna…
Kochana Albo!Czytam od dawna Twoje wpisy i obserwuję jak się zmieniają. Już kiedyś Ci pisałam, że wydaje mi się, że stajesz się smutna, może zgorzkniała (choć to słowo nie oddaje dobrze moich myśli), jest w Tobie więcej buntu. Po owocach ich poznacie-patrzyłam jak zmienia się Twoja relacja z Kościołem. Gdybyście rzeczywiście byli sobie przeznaczeni, to Wasza miłość zwiększałaby łączność z Bogiem. A tak nie jest, chyba. Piszesz, „ja w takiego Boga nie wierzę”. Przyznasz, nie jest to objawem postawy pokory i zawierzenia. Widzę i oczywiście jest to moja osobista refleksja, jak oddalasz się od swoich dawnych ideałów (jeszcze z poprzedniego bloga), podejrzewam też że oddalasz się od Boga np przeciwstawiasz miłość do człowieka do miłości do Niego.Czytając to co piszesz, dochodzę do wniosku, że taka miłość nie może być zgodna z Bożym Planem, bo bunt, rosnące niepogodzenie się z konsekwencjami swoich czynów. Miłość, prawdziwa miłość nie czyni człowieka coraz bardziej głodnym, spietym ale go nasyca, czyni wolnym i szczęśliwym.Dlatego przychylam się do opinii cytowanej przez Ciebie autorki, właśnie na podstawie twojego własnego bloga. Co nie znaczy, że Cie potępiam, czy radzę byś porzuciła swojego męża. Myślę, że Bóg potrafi znaleźć człowieka na najbardziej zawiłych ścieżkach życia..serdecznie pozdrawiam
Gabrielo…Nie sądzę, bym istotnie stawała się „zgorzkniała” (choć może faktycznie jakoś inaczej rozumiemy to słowo). A co do zdrady moich ideałów…to zapewne jest skutek tego, że zbyt długo już pozostaję poza moją „ojczyzną” – Kościołem, ale zapewniam Cię, że staram się ze wszystkich sił, by o nich przynajmniej pamiętać. To zaś, co interpretujesz jako „bunt” i „rosnące niepogodzenie się z wolą Bożą” (muszę istotnie prosić o to, by nie sprzeczać się z Nim ciągle o ten przedziwny plan, jaki realizuje się w moim życiu) to z mojej strony tylko coraz większa tęsknota za Eucharystią, coraz większy „głód Boga”. I ufam, że On zechce, aby kiedyś ta „pustynia” dobiegła końca. Czy to znaczy – jak sugerujesz – że oddalam się od Niego, nie wiem. Jeden z moich najbliższych przyjaciół, człowiek wielkiej wiary, napisał mi ostatnio:”Tak długo, jak długo będziesz swoje nieuczestniczenie w Komunii przeżywac jako tesknote, tak długo będzie to znaczyło, że Boga wciąż kochasz. Myslę, ze tęsknota to jedna z form przeżywania miłości – dawania wyrazu miłości.”
Pogubilismy się i tyle. Negacja i odrzucenie prawdziwych wartości doprowadziły nas właśnie do takiego stanu, stanu niepewności, bezsensu.Cóż…” Epoka eksów” .Niedługo powiemy o sobie eksczłowiek. Do tego zmierzamy.Pozdrawiam cieplutko.okno2.blog.onet.pl
Niestety, obawiam się, że masz rację. Futuryści twierdzą, że odkrycia technologiczne doprowadzą w końcu do tak gruntownych przemian w naszej naturze (zaniknie ponoć nie tylko monogamia, ale nawet przyjaźń i współczucie), że nie będzie można już powiedzieć, czy jesteśmy ludźmi, czy cyborgami, „zaprogramowanymi na (własną) fizyczną doskonałość.” A niektórzy „ufolodzy” uważają, że „Obcy” przylatują na Ziemię właśnie w poszukiwaniu człowieczeństwa, które sami dawno już utracili w tym procesie…
hej, weszłam tu przypadkiem, ktoś tutaj słusznie napisał, że się katujesz. Oczywiście zupełnie niesłusznie, ale jak sama piszesz jest to tak juz utrwalone w Waszych głowach jako grzech to niestety moim zdaniem to nie ma sensu. do końca życia bedziecie się zadręczać oboje. Ponieważ jesteś porządnym człowiekiem, szkoda każdego Twojego dnia i radzę Ci samodzielność (jeśli można oczywiście). ps. nową politykę kościoła dot. kobiet w stylu który opisałaś: przeproś boga i uciekaj od zobowiązań. uważam za wyjątkowo podłą, ale i krótkowzroczną. Celibat i tak upadnie, a w międzyczasie dużo osób odejdzie od kościoła przez takie „zgorszenie” (ups). Za optymalne uważam rozwiązania w prawosławiu: wybór: zakładasz rodzinę, jesteś kapłanem, ale tylko niższego szczebla lub celibat i dostąp do pełni hierarchii. Nikt nic lepszego nie wymyślił. Pozdrawiam, trzymaj się.
Oj, Ziutko, żeby się nie „zadręczać” (nie zadręczam się, tylko się ZASTANAWIAM, a to różnica:)), musiałabym chyba nie myśleć, nie czuć, nie mieć sumienia…A ja je mam.
oVvd3u zqekdeyccxch, [url=http://mnrtqddjcybc.com/]mnrtqddjcybc[/url], [link=http://qdpvbghzahcx.com/]qdpvbghzahcx[/link], http://prizxenozchd.com/
Z drugiej strony, to przecież ich wybór. nikt nie zmuszał ich do kapłaństwa. kościół potępia rozwody oraz homoseksualizm (chociaż przecież oni są sobie wierni) więc dlaczego ksiądz ma mieć łatwiej?pola-makow.blog.onet.pl
Masz rację, nikt ich nie zmuszał – i to niedobrze, kiedy porzucają swoją drogę. Ale chciałabym, by był to tylko grzech, jak inne – tj. taki, który można „odpuścić” po pewnym okresie pokuty. Z rozwodami sprawa jest nieco inna – bo Jezus wyraźnie tego zakazał. Ale i tu można by darować winę po jakimś czasie pokuty (oczywiście, bardziej surowo należałoby potraktować tego, któremu takie „potknięcie” zdarza się po raz drugi czy kolejny). A co do homoseksualistów, to sądzę, że można do nich odnieść słowa Jezusa o ludziach, którzy są „niezdolni do małżeństwa, bo się takimi urodzili albo inni ich takimi uczynili.” (Mt 19,12). Bo „małżeństwo” to związek kobiety i mężczyzny. I tyle.
Tak naprawde to nigdy nie zaufałabym takiemu meżczyźnie, który jest kaplanem i chce zyc z kobieta w czasach dzisiejszych. Skoro jedna przysiege juz zlamal, zlamie i kazda nastepna. Skoro w jednej milosci nie wytrwal, nie wytrwa i w milosci do kobiety…
nigdy nie mów nigdy…w drodze życia bywa różnie i ludzie nie są w stanie przewidzieć wszystkiego…także na drodze kapłańskiej…odchodzą ufają i są obdarzeni zaufaniem… bo jest miłość albo jej nie ma…nie kochasz kogoś takiego więc z góry zakładasz…nigdy nie zaufałabym bo co? że np po 20 latach ktoś zmienił zdanie, że kocha osobę z którą chce być a nie żyć w pustce i zakłamaniu i tęsknić latami za okruchem obecności…kochanej osoby czy zostać i mieć twoje uznanie że trwa, jest wierny wybrał i niech tak umrze….
To, co napisałaś, wcale nie zmienia faktu, że o MIŁOŚĆ, tak w małżeństwie jak i w kapłaństwie, trzeba dbać. Bo wszelkie „odejścia” są właśnie skutkiem jej zaniedbania, wypalenia.
Tak samo argumentował mój mądry spowiednik, kiedy mu o tym powiedziałam. I wierz mi, że nie ma dnia, bym o tym nie myślała. Ale, popatrz…my WSZYSCY jesteśmy niewierni, i to nie raz, lecz tysiące razy. A mimo to Bóg, który jest miłością, wciąż na nowo nam ufa…Myślę też, że miłości do Boga i do człowieka nie można stawiać na jednej płaszczyźnie – są to po prostu dwie RÓŻNE miłości (choć wypływają z jednego Źródła). Żaden człowiek nie stanowi „konkurencji” dla Boga – ani też odwrotnie. Jezus powiedział, że ten, kto nie ma „w nienawiści” swojej żony i dzieci, nie może być Jego uczniem (Łk 14,26) – czy to znaczy, że naprawdę nie wolno ich kochać?
Autorka czytanej przez Ciebie książki rozpatruje ,,TĄ SPRAWĘ” czysto teoretycznie i doktrynalnie.Moim zdaniem nie ma pojęcia jak to wygląda naprawdę.Wiem co znaczy taki związek i uważam,że miłość do kobiety wcale nie czyni Księdza gorszym duszpasterzem. Przeciwnie nieoddalony od normalnego zycia lepiej rozumie problemy wiernych.
Masz rację, Blanko, ale nie osądzaj jej zbyt surowo. Żeby naprawdę pojąć, co znaczy taki związek, trzeba samemu BYĆ w takiej sytuacji. Natomiast co do żonatych księży, to prawda, ale tylko częściowo. Czy lekarz musi koniecznie przejść przez wszystkie choroby, które leczy?:) Nieżonaci księża też bywają nieoddaleni od życia.:) I pomyśl, co się stanie wtedy, gdy związek pastora się rozpadnie, a dzieci zejdą na złą drogę? Czy ludzie nie powiedzą wówczas:”Sam nie radzi sobie z własną rodziną, a śmie nas pouczać?!”? I tak źle, i tak niedobrze…
Miłosć nie wybiera…myślę że miłość jest od Boga ,więc jeżeli wasza miłość istnieje to znaczy że nie powinnaś się zadręczać bo to jest wolą Najwyższego.A że czasem nie na wszystko mamy odpowiedż to widocznie tak musi być.
„Każdy, kto miłuje, zna Boga, ponieważ Bóg jest miłością.” (1 J 4,8). Nie zadręczam się tym, naprawdę, chociaż wiem, że tak to może wyglądać. Po prostu każde „powołanie” niekiedy jest trudne, moje także. Ale jeden z moich bardzo pobożnych przyjaciół napisał mi, że Bóg dał mi „ze swego” i powinnam się raczej cieszyć. No, więc się cieszę. Jestem bardzo szczęśliwa. Na ogół.
Jak się jest kapłanem a chce się mieć kobietę i dzieci to się występuje z kapłaństwa. A nie ,staje taki na ambonie i poucza innych,że powinni być wierni, szanować się i i być oddani Bogu .Skoro wybiera się drogę kapłaństwa i każdy wie doskonale co się z tym wiąże, to niech mi potem nie pierdzieli,że on też człowiek i chce rodziny. NIKT NIKOGO NIE ZMUSZA DO BYCIA DUCHOWNYM I ŻYCIA W CELIBACIE.CHCESZ BYĆ KSIĘDZEM TO ZNACZY,ŻE REZYGNUJESZ Z TEGO CO MAJĄ POZOSTALI. JEŻELI CHCESZ ŻYĆ JAK INNI NIE IDŹ NA KSIĘDZA.P R O S T E!!!
agness nie wie co znaczy kochać…mieć kobietę…mieć można i samochód a tu chodzi nie o mieć tylko być…poza tym natura jest taka jak jest a małżeństwo jest natura a celibat…? czy ukamienować zakochanych…odejdzie ukamienują, zostaje ale kocha kobietę też ukamienują obłudnika…
No, tak…Ludzie ZAWSZE znajdą sobie powód do „świętego oburzenia.”
CfMqnj khjxlijlkmuo, [url=http://kiracbzjxhas.com/]kiracbzjxhas[/url], [link=http://rrumkgeaifvl.com/]rrumkgeaifvl[/link], http://belpidjowxgc.com/
Agness, a czy Ty jesteś zupełnie pewna, że KAŻDY, kto wybiera drogę małżeństwa, wie dokładnie, na co się decyduje? Gdyby tak było, to na świecie nie powinno być rozwodów ani innych rodzinnych tragedii. Poza tym, nie od początku było tak, że kapłani nie mogli mieć rodzin. Jest to przepis, który został wprowadzony przez Kościół i przez Kościół także może zostać zniesiony.
I to jest prawda. Jak się jest uczciwym człowiekiem to najpierw rezygnuje się z kapłaństwa (kazdy może się rozmyślic) a dopiero potem szuka się na portalach randkowych kobiety. Podobnie jak po przysiędze małżeńskiej, jeżeli mąż loguje się na portalach i szuka mówiąc trywialnie baby to jest nie mąż a kawał drania.
Tak…a jeśli loguje się tam żona, twierdząc, że jest „zaniedbywana przez męża”, to też jest JEGO wina? 😉 Zawsze denerwowała mnie pewna różnica w podejściu do mężczyzn i do kobiet. Jeśli mężczyzna bije żonę i dzieci, to jest „potworem” – a kobiecie, która bije swoje dzieci po prostu „za łatwo puszczają nerwy”. A mężowi to się pewnie należało… Pewnemu mężczyźnie, który wezwał policję do szalejącej małżonki, policjanci powiedzieli, że to…jego wina, bo mógł nie denerwować żony!
Jestem święcie przekonana, że nie jesteś związana z żadnym księdzem. Twój blog jest typowo religijny. Nie zdziwiłabym się gdybyś była zakonnicą lub księdzem.
I tu się mylisz, Alko. Bardzo. Gdzie jest powiedziane, że były ksiądz i jego żona muszą być wojującymi ateistami?
Kiedys zakochalam sie smiertelnie w ksiedzu.Oczywiscie platonicznie , lecz z wzajemnoscia.Teraz jak to wspominam smiać mi sie chce. Dopiero po latach widzę jaie to było bezsensowne .Widzę wszystkie jego błędy, wady i niedociągnięcia urody. I widze siebie teraz inną.Co ja bym robiła teraz z tym księdzem? Pewnie kopnęła bym go w tyłek i tyle! A co on by wtedy zrobił? A tak na szczęście, ominęło mnie to wszystko.I Bogu niech będą dzieki,ze nie poszłam za ta namiętnością i za tym zwodniczym głosem serca!
Takie uczucia do księdza zdarzają się wielu młodym dziewczętom – i nie ma w tym nic śmiesznego, ani (na ogół) złego – niepotrzebnie szydzisz sama z siebie. Mnie chcesz przekonać, czy siebie?:) A prawdziwa miłość to taka, która trwa pomimo że widzimy już wszystkie wady i niedociągnięcia drugiej strony…Sutanna wcale nie czyni świętym i P. też nie jest aniołem. Ani tym bardziej ja. A jednak to prawda, że naprawdę kocha nas tylko ten, kto wie już o nas wszystko, a mimo to nadal nie przestaje nas kochać!
Moim zdaniem nie powinnaś wiązać się z księdzem. Wcześniej czy później będziesz tego żałować. Rozterki Cię beda trapić do końca swoich dni. http:// wiejskieklimaty.blog.onet.pl
No, cóż – prawda jest taka, że rozterek człowiek w życiu nie uniknie. Myślę, że z dwojga złego lepiej już żałować rzeczy, które się zrobiło, niż tych, których się nie zrobiło. Myślisz, że gdybym poszła za radą różnych życzliwych mi ludzi i go „rzuciła” to bym teraz nie żałowała? Odnoszę wrażenie, że wtedy wszyscy byliby zadowoleni, że postąpiłam tak, „jak trzeba” – tylko nikogo nie obchodziłoby to, co by się potem ze mną działo. A już teraz wiem, że w takim wypadku byłabym bardzo, bardzo nieszczęśliwa.
Podziwiam Twój wybór, ja bym się chyba nie odwazyla.Tez sie kiedys troche podkochiwalam w ksiedzu, ale na szczescie mi przeszlo.Życze Ci jak najlepiej.Pozdrawiam.
To nigdy nie jest łatwe – i jeśli bywam proszona o zdanie (choć co prawda rada jest najtańszym towarem, znanym ludzkości) to raczej odradzam, niż zachęcam. Kto wie, może będzie mi to kiedyś policzone w Niebie?;)
każdy ma prawo do miłości do drugiej osoby. Nawet ksiądz. To są zwykłe ludzkie odruchy, pragnienia, marzenia by kochać i być kochanym. dla mnie nie ma w tym nic złego.Celibat? według mnie powinien być zniesiony.Katolicy czasem zamiast się cieszyć i radować i głosic swoją wiarę w radosny i przyjazny sposób sprawiają, że postrzega ich się jako konserwatywnych, nietolerancyjnych itp.Wiara powinna być radosna…
Ja tam mam „śmiech na wierzchu” 🙂 a „konserwatyzm” i „nietolerancja” to takie dwa pojęcia, które każdy interpretuje tak, jak chce. Czy jeśli np. uważam, że MAŁŻEŃSTWO to związek mężczyzny i kobiety, to już jestem „konserwatywna” i „nietolerancyjna”?:)
Ja mam podobny problem. Jestem mężatką a zakochalam się w księdzu. I zdecydowanie odrożniam samo pożądanie od miłosci. To jest miłość. On też cos do mnie czuje, ale widzę jak usilnie z tym walczy. I…chyba dobrze, bo wystarczyłaby mała zachęta z jego strony, a poszlabym za nim na koniec świata, przekreslając moje dotychczasowe zycie, tracąc rodzinę. Nie wiem dlaczego tak się stało wcale tego nie chciałam.Bardzo meczy mnie ta sytuacja, bo z jednej strony bardzo chciałabym z nim być, a z drugiej wiem , że nie mogę nic zrobić aby go odciągnąc z drogi, którą wybrał, bo nie dalabym chyba rady udźwignąć tego brzemienia, na dłuższa metę wyrzuty sumienia nie dalyby mi spokojnie żyć.
Ciekawa jestem czy w tym związku on jest równie szczęsliwy jak ty. Miałam dobrego znajomego (mąż mojej przyjaciółki) który po smierci zony został księdzem i to takim z najwyższej półki (w „cywilu” był pofesorem zwyczajnym UJ). Po paru latach kapłaństwa znalazł sobie kobietę, wystąpił, został ekskomunikowany, z pracy go wywalili a był wykładowca na akademii teologicznej i dyrektorem Instytutu JJII, rodzina go zbojkotowała, z miasta się wyprowadzil w atmosferze skandalu. Teraz uczy gdzies w jakieś pipidówce i niby jest szczęsliwy ale to tylko pozory i dobra mina do złej gry.