Jak już zapewne wiecie, miałam taki „ciemny” okres w życiu, kiedy mnie – na poły niewinną, na poły zmysłową dziewczynkę – bardzo podniecały „ostre” słowa i ostre opowiadania (a nawet – im ostrzejsze, tym lepsze…).
Być może wynikało to z faktu, że mnie (niewinną w gruncie rzeczy dziewczynę…) wychowywano w bardzo pruderyjnej atmosferze (moja matka do dziś przełącza telewizor na inny program, kiedy pokazują jakąś scenę miłosną a nawet zbyt namiętne pocałunki!) – i podniecało mnie już samo wyobrażanie sobie, jaka to jestem grzeszna i wyuzdana.
(Jeden z moich spowiedników powiedział kiedyś, że mu to przypomina sytuację, kiedy to mała dziewczynka zakłada mamine szpilki i wyobraża sobie, że jest wielką damą… :))
Poza tym, przypuszczam, że wybierając takie ostre teksty chciałam niejako sama siebie „ukarać” za to, że mnie to podnieca…
I wiem już na pewno, że nigdy nie chciałabym otaczać naszych dzieci tak niezdrową atmosferą w sprawach seksu – bo z własnego doświadczenia wiem, że owoc zakazany zawsze najbardziej kusi…
No, i jeszcze jedno: jak to ponoć mawiał markiz de Sade, „mężczyźni podniecają się przez oczy, a kobiety przez uszy.” Dlatego to dla nastoletnich panienek organizuje się konkursy na opowiadanie p.t. „Mój pierwszy raz” – no, a chłopcom…chłopcom pokazuje się „obrazki”…
Moja fascynacja tego typu opowiadankami (i blogami!) skończyła się jednak natychmiast, kiedy zrozumiałam, że w istocie wszystkie są do siebie podobne! (I ogromna w tym zasługa P. i jego wielkiej, czystej, PRAWDZIWEJ – a nie wirtualnej! – miłości…)
No, bo co tu jeszcze niby można wymyślić? 🙂
Por. też: „CYBERSEX – piekło, które…”