Przypadki księdza Kazika.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o księdzu Kaziku, miałam może z 18 lat – mniej więcej tyle, ile niektórzy z jego ówczesnych podopiecznych – i byłam nim zafascynowana. Jak wszyscy.

Młody salezjanin, pracujący z dziećmi ulicy, bezdomnymi i narkomanami (dla których stworzył Dom Otwartych Drzwi), wydawał mi się „polskim Guy Gilbertem.” Nie tylko mnie zresztą – przez wielu był uznawany niemal za świętego. Swego czasu otrzymał nawet tytuł Krakowianina Roku.

Równocześnie jednak rozgrywał się jego osobisty dramat – przeżywał wewnętrzne rozdarcie, związane z miłością do dziewczyny (później gdzieś przeczytałam, że była to jedna z wolontariuszek pracujących w Domu) – nadal kochał Boga, Kościół i zakon, a jednoześnie czuł się odpowiedzialny za nią i za ich mające się narodzić dziecko.

Niektórzy mówią, że to popularność zabija powołanie. Nie wiem, być może. Ale wydaje mi się, że każdy, kto by pracował tak, jak on – po kilkanaście godzin na dobę i sypiając często na skrzynkach po owocach… – prędzej czy później musiałby się „wypalić” i zacząć szukać wsparcia w drugiej osobie.

(Sam ks. Kazik kiedyś przyznał, że przez „dumę i pychę” z nikim o tym nie rozmawiał. Bał się, że ktoś powie: „Taki dobry ksiądz i ma problemy?!” Kiedy podejmował ostateczną decyzję, po prostu zamknął się na kilka dni w swoim pokoju. Uderza mnie tu pewne podobieństwo z moim P., który kiedyś powiedział, że pośród swoich współbraci nie miał nikogo naprawdę zaufanego – a najlepiej dogadywał się z kobietami. Czyżby więc nasi sympatyczni księża salezjanie byli w gruncie rzeczy ludźmi bardzo samotnymi?)

Kiedy odchodził, miał w kieszeni 250 złotych i dziewczynę w zaawansowanej ciąży. Imał się różnych zajęć (m.in. próbował sprzedawać pamiątki na krakowskim Kazimierzu) i w jednym z nielicznych wywiadów sam przyznawał, że sytuacja materialna jego rodziny była początkowo bardzo ciężka. Dziś jest ojcem dwóch synów i pracuje w Ośrodku Pomcy Społecznej – pomaga bezdomnym. 

Można zatem powiedzieć, że mu „się udało” – jak zauważył mój P. może nadal robić to, co robił wcześniej…

A co z jego „ukochanym dzieckiem”, z SALTROMEM? Zaraz po jego odejściu zmieniono nieco formułę ośrodka – mogą w nim już przebywać wyłącznie dzieci.  Narkomanami zajmuje się odrębna instytucja (ale może to i lepiej?).

Wydaje mi się jednak, że jest to jeden z tych „eksów”, którzy mogliby być doskonałymi duszpasterzami (drugim znanym mi jest ks. Tomasz Jaeschke…), gdyby tylko nie kazano im wybierać pomiędzy miłością do kobiety a miłością do Kościoła (notabene, w języku greckim jedno i drugie jest rodzaju żeńskiego:)).

Czy u Boga, u którego wszystko jest możliwe, nie jest możliwe, aby jednego człowieka powołał i do kapłaństwa i do małżeństwa? – pyta – Zarówno kapłaństwo,  jak i małżeństwo to Boże powołanie i ludzka odpowiedź. Byłem, jestem i będę księdzem. Staramy się żyć religijnie – na ile nam pozwalają na to przepisy kościelne. Przeżywamy obecnie przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej naszego starszego syna. (…) Chciałbym, żebyśmy po uregulowaniu spraw zawarli ślub kościelny (…)”

A wtóruje mu inny były duchowny:

” Czy ci, którzy zatrzymali się na drodze kapłaństwa, zawsze i w każdym wypadku są zdrajcami? (…) Czy nie mają prawa doświadczać, że Bóg jest nie mniej obecny w kobiecie i dziecku, które kochają, niż w wiernych, którym służyli? (…) Czy Bóg żąda od kapłana, jeśli to się już stało, złożenia w ofierze syna i jego matki dla pełnienia posługi kapłańskiej?”

 

Nie wiem, ale nie wydaje mi się – nikt rozsądny przecież nie twierdzi, że jeśli ktoś kocha (nawet bardzo) swoją żonę lub męża, to tym sposobem „zdradza” Pana Boga. Sądzę, że te dwa rodzaje miłości po prostu „nie przystają” do siebie i nie da się ich porównywać – wystarczy zauważyć, że Pismo Święte mówi, że Adam nawet w raju czuł się samotny, dopóki nie przyszła do niego Ewa…

 

Nie wiem także, czy zniesienie celibatu spowodowałoby, że mielibyśmy samych dobrych kapłanów – ale pewnie mielibyśmy wtedy więcej kapłanów SZCZĘŚLIWYCH. 

 

Ksiądz Kazik zatem liczy, że będzie mógł  kiedyś „wrócić do Kościoła” – i,  jako osoba, która poniekąd znajduje się w podobnej sytuacji, z serca mu tego życzę.

 

Bo, w przeciwieństwie do wielu jego dawnych miłośników, którzy przestali go poznawać na ulicy, ja podziwiałam go kiedyś –  i podziwiam nadal.

Czasami żartuję sobie z P., że to mu ułatwiło sprawę – ponieważ swoją sympatię do księdza Kazika przeniosłam na innych salezjanów… 😉

(Wykorzystane w tekście cytaty pochodzą z książki ks. Piotra Dzedzeja „Porzucone sutanny. Opowieści byłych księży.”, Kraków 2007, s.121 oraz z artykułu, który znajduje się pod adresem: http://www.slowoludu.com.pl/gazeta/ codzienna/2003/VIII/8/12.pdf)

6 odpowiedzi na “Przypadki księdza Kazika.”

  1. Dawno do Ciebie nie zaglądałam… Dziś wchodzę na Twojego bloga, a tu taka notka… Daleka jestem od głośnego domagania się zniesienia celibatu, a jednak stwierdzenie, że gdyby tak się stało przybyłoby nam szczęśliwych kapłanów jest jak najbardziej trafne… I chyba niewiele faktów tak bardzo jak to stwierdzenie nie przemawia za zmianą prawa kanonicznego… Nie wszyscy kapłani są tak silni jak opisywany przez Ciebie ks Kazik, P czy Tomasz Jaeschke aby stawić czoła wszystkim przeciwnościom związanym z miłością do kobiety.Pozdrawiam serdecznie

  2. Myślę, że nie masz najmniejszych wątpliwości, że dobrze wam życzę, ale tym razem muszę na jedną rzecz zwrócić uwagę – zniesienie celibatu nigdy nie będzie dotyczyć zakonników; wierzę, że obowiązkowy celibat w pewnym momencie przestanie obowiązywać, ale będzie to jedynie i wyłącznie w odniesieniu do tzw. księży świeckich. W prawosławiu w monastyrach celibat obowiązuje (mało – żonaty ksiądz nie zostanie nigdy wyświęcony na biskupa; dokładnie to jest tak – diakon może wstąpić w związek małżeński; jeśli wstąpi może już być jedynie wyświęcony na prezbitera, ale tzw. białym księdzem, czyli biskupem, już nie zostanie; jeśli zostanie prezbiterem, a wcześniej nie zawarł związku małżeńskiego, to już go zawrzeć nie może – za to może zostać biskupem). Z kolei w kościele protestanckim zakony zostały zlikwidowane – pastorzy to odpowiednicy naszych księży świeckich.Wierzę w to, że was czeka jeszcze sakrament małżeństwa, ale jednak nie można myśleć, że to niesprawiedliwie, że nie urodziliście się trochę później, bo to jednak nie wasz przypadek.

    1. Jestem świadoma wszystkiego tego, o czym napisałeś. Ja też uważam, że celibat nie jest zły sam w sobie i nigdy nie walczyłabym o to, żeby go znieść zupełnie – chodzi mi raczej o to, żeby księża (także zakonnicy), którym zdarzyła się na tej drodze ludzka miłość, nie byli z tego powodu „wyklęci na wieczność” – aby pozwolono im powrócić do Kościoła, choćby jako wiernym świeckim. Nawiasem mówiąc, także Kościół prawosławny „sprzeniewierzył się” w pewnym sensie tradycji biblijnej w tym względzie.Św Paweł mówi przecież: „Biskup(…)powinien być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania (…)” <1 Tm 3,2>. 🙂 Inna sprawa, że w owych czasach terminy „biskup” i „prezbiter” nie były jeszcze wyraźnie rozróżniane i oznaczały z grubsza to samo: przełożonego gminy chrześcijańskiej. Natomiast Kościoły protestanckie, po długim okresie kontestacji (Marcin Luter był w końcu zniechęconym mnichem), zaczynają powoli odkrywać na nowo wartość życia monastycznego – przykładem może być chociażby Wspólnota Braci z Taize, słyszałam też o kilku innych.

      1. Tylko że w przypadku zakonników sprawę należy rozważać razem z nierozerwalnością małżeństwa, bo to jest dokładnie ta sama sprawa – tak mi się przynajmniej wydaje; skoro od ludzi, którzy weszli w nowe związki, oczekuje się wstrzemięźliwości seksualnej, a wiele par podejmuje te oczekiwania, to tu rozwiązanie powinno być podobne. Nie sądzisz?

        1. Myślę, że to całkiem rozsądne podejście do sprawy – niestety, o ile mi wiadomo, w obecnym stanie prawa kanonicznego nawet, gdybyśmy z P. zdecydowali się na dozgonną wstrzemięźliwość, niczego by to w naszej sytuacji nie zmieniło. Pod tym względem pary takie, jak nasza, znajdują się (chyba) w gorszym położeniu, niż „zwykłe” związki niesakramentalne.

          1. Bardzo mnie cieszy, że uważasz to, za rozsądne – może w takim razie warto zawalczyć o to, by to podejście stało się normą?

Skomentuj ~Leszek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *