Dwaj francuscy księża.

Abbé Pierre (1912-2007, wł. Henri Grouès), założyciel stowarzyszenia Emmäus, zajmującego się ludźmi wykluczonymi społecznie (działa ono obecnie w 38 krajach świata, także w Polsce), był z pewnością ulubieńcem francuskich mediów.


Czym ten zakonnik z zakonu OO. Kapucynów zasłużył sobie na taką przychylność ludzi w jednym z najbardziej „laickich” krajów Europy?

Długo myślałam, że tym, że zamiast prowadzić swoje „owieczki” w wielu kwestiach postępował po prostu za nimi. Przyznawał się np. do przygodnych związków z kobietami (za większe zło uważał trwałe zaangażowanie emocjonalne księdza!), nie miał też nic przeciwko związkom osób tej samej płci, a nawet „homorodzicielstwu.”

Potrafił jednak także być zdumiewająco niezależny. Kiedy go, jako znanego krytyka stanowiska Watykanu, zaproszono do programu TV poświęconego antykoncepcji, licząc na jakąś smakowitą polemikę, on nagle wstał i powiedział, że wierność jest jedynym stuprocentowo pewnym środkiem chroniącym przed AIDS. Już sobie wyobrażam miny jego gospodarzy… 🙂

A w ostatnich latach życia trochę się naraził nawet najzagorzalszym swoim zwolennikom, kiedy głośno udzielił poparcia kontrowersyjnemu uczonemu, Rogerowi Garaudy’emu, który w swojej książce kwestionował pewne fakty z historii Holocaustu (no, cóż, widocznie każdy naród musi mieć swego Jerzego Roberta Nowaka…).

Swoje poglądy na Kościół i świat wyłożył krótko przed śmiercią w (napisanej wspólnie z filozofem F. Lenoirem) książce „Mój Boże…dlaczego?”(wyd. polskie VIDEOGRAF II, Chorzów 2007). Można się nie zgadzać z niektórymi jego stwierdzeniami, ale przeczytać warto!


Ks. Guy Gilbert (ur. 1935) – od ponad 40 lat żyje wśród dzieci ulicy, dla których stworzył farmę-przystań zwaną „Owczarnią.” Sam mówi o sobie, że (za przyzwoleniem swego biskupa) „jedną nogą stoi w Kościele, a drugą na ulicy” i że właśnie ulica jest jego „parafią.” O swoich doświadczeniach napisał kilka książek – „Ksiądz wśród bandziorów”, „Dealer miłości” czy też, niedawno wydany, „Krzyk młodych” – z których dochód przeznaczony jest na potrzeby przystani.

Jego idea „ewangelizacji bez nawracania” zawsze bardzo mi odpowiadała. Mawiał, że do ludzi z ulicy (wśród których są również muzułmanie i niewierzący) trzeba iść „z pustymi rękami” – z krzyżem w sercu, a nie w dłoni.

Jednak ostatnio zauroczył mnie opisem błogosławieństwa, jakiego udzielił znajomym parom niesakramentalnym:

„Stojąc przed kaplicą założyłem moją albę i włożyłem stułę (…) Potem długo tłumaczyłem wszystkim gościom otaczającym parę młodą, że nie mogę ponownie udzielić ślubu Alainowi. Sakrament małżeństwa jest niepowtarzalny, a jego łaska trwała i ostateczna. (…) Pobłogosławiłem więc z czułością wszystkie obecne tam pary, a zwłaszcza Alaina i Martine w otoczeniu ich trójki dzieci (…) Na moje zaproszenie zaczęły powoli podchodzić i inne pary. Niektórzy w drugich związkach, ci, którzy odrzucili Kościół i ci, którzy przy nim pozostali, wyciągali do mnie dłonie. Zwróciłem przede wszystkim uwagę na wzruszenie tych, którzy poznali, że nawet jeśli Kościół musi pozostać konsekwentny w swoich prawdach teologicznych, może tworzyć gesty, niosące współczucie i Miłość. Te gesty mówią jedno: „Kościół was kocha. Nawet, jeśli kiedyś pomyliliście się. Właśnie dlatego, że się kiedyś pomyliliście.”

(G.Gilbert, Dealer miłości, wyd. polskie Warszawa 2000, s. 65)


I czy muszę jeszcze dodawać, że ten „nieparafialny” Kościół ks. Gilberta jest także moim Kościołem? 🙂

4 odpowiedzi na “Dwaj francuscy księża.”

  1. Dziękuję za ciekawy komentarz, który zarazem był zaproszeniem. Lubię takie zaproszenia, niosą w sobie coś nowego. Dopiero zapzonam siez blogiem pierwsze 2 notki mnei zaciekawiły, widzę że dużo o religii, aż ciekawe skąd trafiłeś (albę kiedyś nosiłem, wiec kojarzy mi się z mężczyzną:)) do mnie. Chętnie jak znajde czas poogladam, poczytam, pokomentuję. Pozdrawiam A co do ksieży -mnie tez urzekło owo błogosławieństwo, większość ksieży wyklucza takie pary, choć moim zdanei mto sprzeczne z nauką Chrystusa. No ale możnaby o tym kiedyś tować

    1. No, właśnie – ja wierzę w taki Kościół „niemożliwy”, który by jednocześnie pozostał wierny swojemu nauczaniu i nikogo przy tym nie odrzucał. Bo na razie to mamy dwie skrajności: albo „wykluczamy” wszystkich, którzy są jakoś na bakier z Kościołem (a niech się, grzesznicy, najpierw nawrócą!), albo „przystosowujemy” ten Kościół tak, żeby już każdy do niego „pasował” – w tą stronę poszły np. niektóre „liberalne” wyznania protestanckie. Wierzę, że jest jeszcze jakaś trzecia droga…pośrodku. Fajnie, że jesteś – wpadaj częściej!

      1. To nie tak że Kościół powinien sie dostosowywać – Prawo sie nei zmieniło, powinien jednak na nowo interpretować pisma – przeciez to co pisano dla pastuszkow niekoniecznie daje sie zinterpretowac 1:1 w obecnych czasach. Kwestią jest podejście do ludzi – bo to przyszedł „naprawić” Chrystus – kochać bliźniego.

Skomentuj ~Leszek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *