Ta, co się nigdy nie spowiada …

Ostatnio często słyszy się zdania typu: „Jeśli już w ogóle mamy się spowiadać, to dlaczego nie przez Internet?!”

A ja wiem, że kiedy wynaleziono telefon,Watykan zaczął się zastanawiać, czy można dopuścić spowiedź telefoniczną i…zastanawia się do dzisiaj. 🙂 (Choć zdarzały się przypadki, np. podczas wojny, prób „spowiedzi” korespondencyjnej, kiedy to ludzie zamknięci w obozach pisywali listy do swoich duszpasterzy).

Jak widać, „młyny Boże mielą (baaardzo) powoli.”:)

Moim zdaniem jednak ważniejsze jest coś innego. Czy chcielibyście ze swoją żoną/mężem uprawiać wyłącznie „cyberseks”?Zapewne nie. I bardzo dobrze! Bo ostatecznie to, co najważniejsze (narodziny, miłość, śmierć…) zawsze dzieje się REALNIE a nie wirtualnie. I mówię to jako osoba, która swoją „drugą połówkę” poznała przez Internet. 🙂

I tutaj od razu pojawia się pytanie: JAK chcemy traktować sakramenty? Jako prawdziwe spotkanie z Bogiem, czy tylko jako „wklepanie w system pewnej formułki”, którą rzeczywiście wystarczy tylko potwierdzić ENTEREM?

Ja miałam w życiu to wielkie szczęście, że mogłam spowiadać się właśnie w (prawie) idealnych warunkach – np. podczas wspólnotowych nabożeństw pokutnych albo „prywatnie” w mieszkaniu własnym czy księdza (daje to wspaniałą okazję doświadczenia tego, że każde miejsce może stać się „miejscem świętym” jeśli tylko jest tam wyświęcony kapłan) – ale zdarzały mi się – jak chyba każdemu – również pospieszne, „niedzielne” spowiedzi,podczas których usilnie starałam się myśleć o tym, że Pan Bóg (na szczęście!) działa zawsze, niezależnie od tego, jak ja się akurat czuję, czy raczej czego „nie czuję.”

Niektórzy zresztą – podobno – wolą anonimowość przypadkowego konfesjonału,do którego – niczym do skarbonki – szybciutko „wrzuca się” swoje grzechy i otrzymuje w zamian przebaczenie, od długich i głębokich „rozmów duchowych.” No, cóż – co kto „lubi” – i myślę, że tak jest najlepiej…

***

Dobrze przeżyta spowiedź to wielka łaska. Największa z największych. Coś Wam opowiem. Podczas jednej z moich spowiedzi, gdy już skończyłam mówić, nastała taka wielka cisza. I mój spowiednik nagle powiedział:”Wiesz, co…Ja nie wiem, co ci mam powiedzieć…” Odczułam wtedy bardzo mocno dwie rzeczy: „małość” tego człowieka i jednocześnie wielkość Boga, który zna i przenika wszystko.

I powiedziałam: „Niech się ksiądz nie martwi, Ten, który zna nas oboje, wie na pewno!On księdzu coś podpowie…” I tak sobie siedzieliśmy jeszcze przez chwilę w tej ciszy, a Ten, który (wiem to na pewno!) był z nami, brał nas oboje w swoje ramiona – spowiednika i penitentkę. A kiedy ten kapłan w końcu zaczął mówić, było widać, że miałam rację. 🙂 I jestem pewna, że właściwie przeżywana spowiedź to jakby „dotknięcie” żyjącego Boga już tu na ziemi…Było mi dane wiele razy doświadczyć czegoś takiego.

A mówiąc bardziej „po ludzku” – zdawanie komuś, co pewien czas, szczerej relacji z mojego życia (bo nie tylko z grzechów, ale i z planów, wątpliwości i sukcesów, pomagało mi zwyczajnie stawać się lepszą… A teraz widzę, jaka jędza ze mnie wyłazi, gdy mi nagle tego zabrakło…

Ostatni raz byłam u spowiedzi prawie dwa lata temu. I jakże bardzo teraz za tym tęsknię…

Postscriptum: Jedną z rzeczy, które zawsze urzekały mnie w  katolicyzmie, jest fakt, że nikt w nim nie jest „ostateczną instancją” – nawet papież, który przecież jest „nieomylny w sprawach wiary i moralności”, ma swojego spowiednika… 🙂

Zresztą i świat współczesny wydaje się coraz bardziej zmęczony tą „samowystarczalnością” ludzi – stąd i wzrastająca popularność różnych psychoanalityków, przewodników duchowych i innych „guru.” Ostatnim krzykiem mody jest tzw. life coach – na rodzimym gruncie własnej „trenerki” dorobił się już np. znany aktor, Borys Szyc. Jest to osoba, która ma pomóc ci w przeanalizowaniu własnych błędów i naprawie życia… Cóż to jest, jeśli nie rodzaj „świeckiego spowiednika”?

57 odpowiedzi na “Ta, co się nigdy nie spowiada …”

  1. Trudny to dla mnie temat, bo nie mam za soba takich doświadczeń; jeśli, to przeciwne. Jednak nigdy nie podważałem sensu tego sakramentu – wręcz przeciwnie.

    1. Całe szczęście, Leszku, że Bóg działa ZAWSZE – niezależnie od tego, co przeżywamy lub czego nie przeżywamy…

  2. W Stanach zamiast spowiedzi mają psychoanalizę. Kozetka u specjalisty, to ulubiony mebel wyższych sfer, stać ich na to. Niższe mogą sobie powtórzyc za poetą „gwiazdom się spowiadam noc czarna mnie mami”. A ja osobiście nigdy nie lubiłem się spowiadać. Niemiła formalność i teraz, gdy w ogóle się nie spowiadam, zupełnie mi tego nie brakuje.GDy z okazji wielkiego święta, żona wepchnie mnie do konfesjonału i później sie pyta co mi ksiądz powiedział to odpowiadam: spytał się po co przyszedłem, skoro nie mam żadnych grzechów i następnym razem kazał przyjść nam razem do zakrystii, to osobiście udzieli nam rozwodu koscielnego, bo on nie wie jak z taką kobietą można wytrzymać.

    1. Widzisz, dunajcowy, większość rodaków ma (niestety) ze spowiedzią podobne do Twoich doświadczenia – wyrecytowany „wierszyk” z jednej i z drugiej strony, który nic nikomu nie daje i niczego, tak naprawdę, nie zmienia. Gdyby to dla mnie była „czysta formalność”, to też bym tego nie robiła, bo nie lubię pustych gestów. Dla mnie to jednak (jak dla bosmana z mojej anegdotki) było realne narzędzie pracy nad sobą – i doświadczenie działania Boga. Zresztą gdzieś, czasami, trzeba sobie powiedzieć PRAWDĘ (i stąd ta popularność psychoanalizy, o której pisałeś – wspominałam już o tym zresztą w poście pod znamiennym tytułem „Kozetka i konfesjonał.”). A pominąwszy to wszystko – spowiednicy, których miałam, byli moimi mądrymi PRZYJACIÓŁMI – wiedziałam, że zawsze mogę na nich liczyć, cokolwiek będzie się działo. To też jest ważne, nie sądzisz?

      1. Ważne jest szukanie tej prawdy u siebie. Robię czyn, zły lub dobry i na spokojnie go oceniam, analizuję, czy mogłem postąpić inaczej. Przy spowiedzi ważne są żal za grzechy i zadośćuczynienie. Jesli się tego nie dopełni śpowiedź jest niepełnowartościowa. A jak tu żałować za grzechy, które były przyjemne i wiadomo, że niedługo znów je popełnię? To chyba zależy od psychiki człowieka, jedna osoba potrzebuje rozmowy na temat swoich słabości, szuka wsparcia, druga natomiast z każdego upadku wstaje silniejsza, otrzepuje się i idzie upadać jeszcze boleśniej. Zresztą, sam nie wiem.

        1. Wiesz, jeden z moich znajomych księży mawiał, że NIE MA grzechów nieprzyjemnych, a Tadeusz Bartoś, który długo był moim spowiednikiem, dodawał, że NIE DLATEGO coś jest grzechem, że jest przyjemne. To nie przyjemność jest zła (C.S. Lewis napisał, że diabłu, pomimo usilnych starań, nie udało się stworzyć ani jednej przyjemności:)) tylko jej nadużycie (jak np. w przypadku obżarstwa) albo KONSEKWENCJE. Myślisz, że gwałciciele, seksoholicy lub narkomani nie doświadczają przyjemności w trakcie swoich czynów? Cytując Epikura – chociaż każda przyjemność jest dobra, to jednak nie każda jest godna wyboru. Mój ostatni spowiednik, filozof, mówił o sobie, że jest „umiarkowanym epikurejczykiem” i że należy wystrzegać się takich rozkoszy, które później przynoszą więcej goryczy. A że ciągle popełniamy te same grzechy? To po pierwsze znaczy, że jesteśmy „słabi” tylko w jednym, konkretnym punkcie, a nie, na przykład, w dziesięciu (np. ktoś ma problem z seksem, ALE nie pali papierosów). A po drugie, to jest normalna, ludzka słabość – i Bóg o tym wie…Gdzieś kiedyś przeczytałam, że Jego „zajęciem” jest przebaczanie. 🙂 Zresztą pomyśl – gdybyśmy sami byli idealni i nigdy nie upadali, czy umielibyśmy okazać wyrozumiałość dla innych, którzy także ideałami nie są? „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem!”

      2. To co to za przyjaciele skoro czujesz się przez nich opuszczona? Bóg jest z Tobą Albo. Nie wiem gdzie czujesz się jędzą ale ja tu widzę zranioną, wrażliwą kobietę, ktora prawdopodobnie czuje się samotna. Bóg jest z Tobą. Jesteś pełna Jego łaski – nawet gdy inni Ci tego odmawiają. Amen.

        1. Nie tyle czuję się samotna, Izo, co często brakuje mi ich mądrej rady. Dotychczas życzliwie mi towarzyszyli. To wszystko. 🙂

  3. Spowiedź jest jednym z pięciu „warunków” sakramentu pojednania i w istocie najmniej ważnym, dobrze jest rozważyć „Powrót syna marnotrawnego”, a wtedy spowiedź będzie łatwiejsza.

    1. Ja nie mam problemu z Sakramentem Pojednania, Tadeuszu. Mam problem z uznaniem, że moja miłość jest grzechem, za który powinnam żałować. Próbowałam przekonać swoje sumienie, że to prawda – ale nie potrafię. Żałuję więc, że…nie żałuję. Niech mi Bóg wybaczy… Skoro Kościół nie może…

      1. Proszę Cię Albo. Od kiedy to miłość jest grzechem? I co Ci Bog ma wybaczać? Niech raczej wybaczy Twojemu Kościołowi tę jego zatwardziałość serca i brak miłosierdzia mimo, że że głosi. Myślę, ze kazdy ksiądz, biskup czy inny funkcyjonariusz powinien czytając Twoje relacje z cierpienia duchowego oblać się rumieńcem wstydu!

        1. Nie ma szans, Izo :))) W oczach niektórych jestem tylko „grzesznicą” – a grzesznice, jak wiadomo, muszą cierpieć. 😉 Tym bardziej, że dzieje się to, poniekąd, na moje własne życzenie – ludzie powinni ponosić konsekwencje swoich czynów, prawda?:) To nie ja, Izo, mam „problem z Kościołem”, to raczej Kościół ma problem z takimi osobami jak ja. I nawet ci, których uważam za przyjaciół, mają w tej kwestii „związane ręce.” Bo co mogliby mi powiedzieć, ponad to, że jest im przykro? Wiem, że NIE WIERZĄ w to, żebym miała być potępiona, więc wolą milczeć. Ale ja wciąż nie tracę nadziei, że to się kiedyś zmieni…

        2. Co Ty Izo wypisujesz? Dlaczego ksiądz, biskup czy funkcjonariusz ma się rumienić z powodu cierpień duchowych Alby? Równie dobrze ja czy Ty możemy się z tego powodu rumienić! W jaki sposób księża czy biskupi przyczynili się do cierpień Alby?Czy jakiś ksiądz zmusił P do wybrania stanu duchownego? Czy jakiś biskup kazał Albie pokochać księdza? Po za tym Alba w swoim blogu wspomina że jest osobą bardzo szczęśliwą, więc można jej co najwyżej zazdrościć i gratulować, ani kazać komukolwiek rumienić się z powodu jej cierpień.

          1. Emmo, jeden z najważniejszych w moim życiu kapłanów mawiał, że te same rzeczy, które czynią nas szczęśliwymi, czasami sprawiają także, że jesteśmy dosyć smutni. Tak więc jedno wcale nie wyklucza drugiego. 🙂 A, być może (nie tylko w mojej sprawie!) powinni jednak „rumienić się” ci, którzy sądzą, że miłość do Boga wyklucza miłość do człowieka, i że to, że się kochamy jest większym grzechem niż zabójstwo (bo morderstwo mogłoby zostać odpuszczone, a ta miłość nigdy, chyba, że przyznalibyśmy, że od początku do końca była „złem” i „błędem” – tego jednak nie możemy zrobić, nie zadając gwałtu naszym sumieniom). Nie myślałaś o tym nigdy w ten sposób? To może pomyśl! I zostaw Izę w spokoju, to dobra dziewczyna. Ma prawo mieć inny pogląd na tę sprawę, niż Ty. Prawda?

          2. Nie przesadzaj Albo, przecież nie ubliżam Izie, ani nie napisałam o niej nic obraźliwego. Więc po co to skakanie do oczu w jej obronie? Chyba nie przeczytałaś dokładnie mojego postu.W to że Iza jest dobrą dziewczyną nie wątpię. Ale zauważ Albo, że dla Ciebie dobrymi ludźmi są tylko ci, co podzielają Twój punkt widzenia.Iza podziela, więc jest dobra. Ktoś kto nie podziela jest zły.Masz bardzo czarno-biały obraz świata i ludzi.Kiedyś napisałaś, że nie znosisz jak ludzie się nad Tobą litują.Więc dziwne, że lubisz jak Iza lituje się nad twymi cierpieniami duchowymi.

          3. Akurat my z Albą w wielu kwestiach się różnimy ale potrafimy ze sobą dyskutować i się szanujemy. Ja nie jestem katoliczką. Jestem bezwyznaniowcem.

          4. Myślę także, Izo, że Ty już dosyć przykrości doznałaś od katolików – ode mnie już nie musisz! I to nie to, żebym się nad Tobą „litowała.” 🙂

          5. Nigdy nie twierdziłam, że ktoś, kto nie podziela moich przekonań jest „zły”, Emmo. A co do moich „cierpień duchowych” to – ponieważ i Ciebie lubię – nie życzę Ci, byś kiedyś znalazła się w takiej sytuacji, jak ja – to jest naprawdę bardzo trudne doświadczenie. I może (pomyślałaś o tym?) ktoś czytając o moich przeżyciach nie popełni tych samych błędów, które ja na pewno popełniłam? Staram się po prostu szczerze pisać o wszystkim, co się wiąże z taką sytuacją, jak moja – skoro wszyscy inni wolą to przemilczeć, albo udawać, że wszystkie takie kobiety to po prostu „zepsute dziewuchy, które dostały to, co chciały”, więc nie należy się zbytnio przejmować tym, co myślą i czują. Czy to masz mi za złe? Lepiej w ogóle przyjąć, że takie osoby nie istnieją, prawda? A co do słów Izy, to nie odebrałam ich jako przejawu „litości” – wydaje mi się raczej, że próbowała wyobrazić sobie, co przeżywam. I tyle. Ty, oczywiście, możesz mieć inne zdanie na ten temat.

          6. Ja Ciebie Albo naprawdę dobrze rozumiem.Rozumiem,że nic złego nie robisz, tylko kochasz. Ale takich kobiet jak Ty jest wiele. Dlaczego akurat Ty masz być traktowana przez Koścół wyjątkowo?Pomyśl o tych wszystkich kobietach które brały ślub w kościele potem odeszły od mężów i związały się z kimś innym. Albo o tych co związały się z żonatymi mężczyznami. One też cierpią, bo nie mogą przystąpić do sakramentów, a chciałyby.Przecież też nic złego nie robią ,tylko kochają. Ty liczysz że kiedyś otrzymasz zgodę Kościoła na ślub z księdzem.Szukasz w Biblii i w historii Kościoła wszystkiego co potwierdza Twój punkt widzenia.Stwierdzeń, że ksiądz może a nawet musi się żenić(biskup ma być nienaganny, mąż jednej żony)A te kobiety o których pisałam powyżej na co mają czekać? Na to że Kościół zezwoli na bigamię, czy rozwody?Nawet nie mogą poszukać sobie w Biblii wersetów, że rozwód jest czymś dobrym! A też nic złego nie robią tylko kochają.Kościół uwzględniając Twoją sytuację, musiałby uwzględnić też ich sytuację.W życiu nie zawsze można mieć wszystko. A Ty Albo jesteś szczęśliwa ze swoim P., więc może za dużo wymagasz? Pomyśl o Tych wszystkich kobietach, co mogą przystępować do sakramentów, ale w małżeństwie są głęboko nieszczęśliwe.Trudno wymagać od obecnie żyjącego księdza, czy biskupa żeby rumienił się czytając o Twoich cierpieniach. Przecież oni celibatu nie wprowadzali. Rumienić powinien się co najwyżej Grzegorz VII, jeśli na tamtym świecie można się rumienić.Pisałaś kiedyś Albo, że Kościół stale powinien sie modernizować.Więc może dobrze że kiedyś wprowadzono reformy i zakazano księżom żenić się. Przecież reformy są czymś dobrym i potrzebnym.A zniesienie celibatu, to jawne wstecznictwo, cofnięcie Kościoła o 1000 lat wstecz.

          7. Wbrew pozorom, Emmo, ja pisząć tego bloga myślę także o innych ludziach w podobnej sytuacji (nie widzę powodu, dla którego akurat JA JEDNA miałabym być traktowana inaczej!) – chociaż jest wyraźna różnica mięzy rozwodem a kochaniem kapłana. Jezus wyraźnie potępił rozwody, ale NIGDZIE nie powiedział, że jego uczniowe czy Apostołowie MUSZĄ być nieżonaci. Wiesz, czemu wprowadzono wymóg celibatu? Bo księża wtedy (tak samo jak i teraz) zbyt często żyli z kobietami, które wcale NIE BYŁY ich żonami! Liczono, że wprowadzenie (na wzór zakonny) ślubu czystości poprawi ich obyczaje. Ale skoro widać, że niezbyt to pomaga, to może pora, by Kościół pomyślał nad innym rozwiązaniem? Ostatnio czytałam wyniki badań, wg których 62% polskich księży chciałoby mieć żony, gdyby to było możliwe. To co? Wszyscy oni oni są słabi, grzeszni, źle uformowani, nie kochają Boga?! Co do reformy Kościoła, to już Ci pisałam, że powinna być ona zawsze powrotem do źródeł, do początku. A co było „na początku”? 🙂 Na początku Bóg powiedział: „NIE JEST DOBRZE, żeby mężczyzna był sam…” 😉 A na początku chrześcijaństwa był właśnie ten „biskup-mąż jednej żony” Temu nie możesz zaprzeczyć! Ojcowie Kościoła roztropnie pisali, że „spętana natura potrafi znaleźć ujśćie potajemne” – i ostatnie afery seksualne z udziałem księży katolickich dobrze to pokazują. Wiesz, kiedyś poznałam salezjanina, który bez żenady przyznawał się, że kiedy ma czas, chodzi do agencji towarzyskich. Naprawdę myślisz, że to mniejsze zło, niż gdyby był „świeckim” księdzem i miał żonę?! A teraz rozwody i te kobiety, które są nieszczęśliwe w małżeństwie. Uff! Po pierwsze, chociaż one, oczywiście, ślubowały „wierność” i są do niej zobowiązane, to również ich mężowie, którzy je maltretują albo zaniedbują, przyrzekali im przecież, że będą je kochać i że „nie opuszczą.” Nie sądzisz, że robiąc to łamią swoją przysięgę?Po drugie Jezus nigdy nie zmnieniał ZASAD, ale ZAWSZE okazywał miłosierdzie i zrozumienie tym, którzy je łamali. Mówił, że nie można nakłądać na ludzi ciężarów nie do udźwignięcia…W świetle tego, czy myślisz, że potępiłby kobietę, która uciekła od męża-sadysty i pokochała innego? Przypomnij sobie, jak rozmawiał z Samarytanką. Ta to dopiero miała „ciekawe życie”” pięciu mężów i szósty nieślubny!:) I czy On jej mówi: „O, Ty jawnogrzesznico, wynośsię i nie pokazuj Mi się na oczy, dopóki tego nie uregulujesz!”? Nie! A, pamiętasz, nawet Apostołowie dziweili się, dlaczego z „taką” w ogóle rozmawiał…A co On jej mówi? Żeby prosiła Go o „wodę żywą.” I ja proszę…O przebaczenie…nie tylko dla siebie… Naprawdę wierzysz, że Pan Bóg nam NIGDY tego nie daruje?!

          8. Ps. Być może podświadomie staram się „chronić” Izę bardziej niż innych, bo wiem, ile złego doświadczyła od ludzi wierzących – i uważam, że jestem jej to winna, jako katoliczka. „Skakaniem do oczu” jednak bym tego nie nazwała. Ty też trochę przesadzasz, Emmo. 🙂 Ale jeśli Cię czymś uraziłam, to przepraszam.

          9. Podtrzymuję swoje zdanie. Jeshua przyszedł do ludzi.Mówił do potrzebujących, odrzuconych, do „pariasów”. Nie stawiał im żadnych warunków, Uczył miłości i miłosierdzia.Jego nauczanie było bardzo mistyczne. Alba nie zrobila niczego złego w oczach Boga ( nawet Paweł pisał, iż gdyby ludzie mieli plonąć w sensie żądz to lepiej aby zawierali małżeństwa) a jednak Jej Kościół, ktory niby jest rzecznikiem Jezusa Ją wykłuczył. Dożywotnio. No chyba, że odejdzie od ojca swego dziecka. To jakis rodzaj perwersji. I dlatego powinni się wstydzić. Ale nie martw się. Oni zapewne uważają, że nie mają powodów do wstydu. Są nieomyli. Są Kościołem. Reszta czyli plebs jest do opłacania ich luksusowego życia. Mój znajomy dominikanin w rozmowie ze mną jakiś czas temu rzekł: „ja wiem ,że w Kościele chodzi o pieniądze i władzę. Ale ja jestem za stary aby zmieniac swoje życie”. Smutne. Jest mi go żal. Bardziej niż Alby. Bo Alba żyje w zgodzie ze swoim sumieniem.PS. Albo ja się nie czuję poszkodowana przez katolików. Znam kilku mądrych i uduchowionych. Np. Ciebie i widzę ,że sposób myślenia Rabarbara jest mi bliski w kilku kwestiach.

          10. Nie można powiedzieć, że nie stawiał warunków. Dał przykazania których nakazał przestrzegać. Wielokrotnie powtarzał że przyszedł nie znieść prawo, ale je wypełnić. Często też używał zwrotu”powiedziano ojcom waszym…, a Ja wam powiadam…”Trzeba w ogóle nie znać Biblii, żeby myśleć, że Jezus, to pełna wolność i róbcie co chcecie.

          11. A gdzie w Prawie żydowskim jest mowa, że kobieta nie może poślubić księdza katolickiego :-)). Bo o tym Prawie przecież mówimy. Jeshua przyniósł przykazanie miłości. Miłości bliźniego. I mistykę, ktorej współcześni Mu do końca nie pojęli ale przekazali. Nigdzie nie napisałam, że Jezus rzekł róbcie co chcecie ale zdaje się ,że rzekł,że Prawo jest dla ludzi a nie ludzie dla Prawa. Ja znam NT.PS. A w Tobie nie dostrzegam miłości bliźniego. No cóż. Nikt nie jest doskonały.

          12. Nie bo Jezus był Żydem i mowił o Prawie żydowskim. I o Dekalogu żydowskim. Zresztą chyba jesteś obeznana z zagadnieniem więc po co pytasz?

          13. Stawiał warunki, owszem, ale okazywał miłosierdzie tym, którzy ich nie spełniali. I mówił także, że „celnicy i nierządnice” wchodzą do Królestwa Niebieskiego przed „sprawiedliwymi.” A jak myślisz, dlaczego? Bo tacy ludzie bardziej PRAGNĄ, by im przebaczono. Jak ja… Czyż Jezus nie mówił, że Bóg jest dobry także dla „niewdzięcznych i złych”, jak ja? Oczywiście, kiedy kobieta MIMO WSZYSTKO pozostanie z mężem, który jej nie kocha, to trafi do nieba (bo to jest heroizm, czyli świętość). Czy jednak sądzisz, że te, które od „piekła na ziemi” uciekły w ramiona innego mężczyzny, Bóg Miłosierdzia również po śmierci pośle do piekła („bo tu już odebrały swoją nagrodę”)? Czy myślisz, że Ten, który wybaczył tym, którzy Go zabili, potępi na wieki tego swojego kapłana, który jest moim mężem? Przykro mi, ale ja w to nie wierzę…

  4. Witaj.. Wiesz, ja też uważam, że ani spowiedź internetowa, ani telefoniczna nie mogłaby zastąpić normalnej spowiedzi.. I nie ma co wprowadzać unowocześnień w takich „dziedzinach” życia…Pozdrawiam serdecznie.Ada

    1. Nie bez racji mówi się przecież, że lepsze jest wrogiem dobrego, Ado. A teraz tak mi przyszło do głowy, że skoro konstytucjonaliści i informatycy tak się biedzą nad zapewnieniem tajności GŁOSOWANIA przez internet, to cóż by dopiero było ze spowiedzią, której tajemnica musi być zachowana dużo bardziej bezwzględnie?! Zauważ, że nawet najbardziej zajdli antyklerykałowie nie mówią, że jakiś ksiąz zdradził tajemnice czyjegoś sumienia. Bo tego się po prostu nie robi. NIGDY. Jest to jedna z rzeczy, które mam za złe „Jonaszowi” (Romanowi Kotlińskiemu), że w swoich książkach z serii „Byłem księdzem” niebezpiecznie otarł się o tę granicę, chcąc zaszokować czytelników tym „z czego to się ludzie mi spowiadali.”

    1. Taka możliwość zawsze istnieje – wystarczy tylko poprosić (choć zdaję sobie sprawę, że dla mnie, jako osoby niepełnosprawnej, mogło to być łatwiejsze niż dla innych) – mimo że Żydzi mają takie mądre powiedzonko: „Kiedy dziewczyna przychodzi do rabina, to i rabin jest rabinem, i dziewczyna jest dziewczyną. Ale kiedy rabin idzie do dziewczyny, to ani rabin już nie jest rabinem, ani dziewczyna już nie jest dziewczyną…”:) Ale ostatni z moich spowiedników mawiał: „Jeśli mnie prosisz o spowiedź, to przecież właśnie po to zostałem księdzem – żeby spowiadać ludzi…” I tego może się trzymajmy. 🙂

  5. Albo!Przed kilku laty na niedzielnej mszy dla dzieci w mojej parafii, podczas dialogowanego kazania młody wikary zadał dzieciom następujące pytanie: „Pan Jezus obiecał uczniom że pozostanie z nimi, ale przecież odszedł do nieba. W jaki sposób jednak spełnił swoją obietnicę?” (pytanie aktualne w świetle czytań z ostatniej niedzieli).Pewien młody chłopczyk, wyglądający na jakieś 7 lat nieśmiało podniósł rękę do góry – i ksiądz do niego zwrócił się o odpowiedź. Niepewnie chłopczyk powiedział: Duch Święty. Pomyślałem wtedy z uznaniem, że pewnie rodzice z nim o tym rozmawiali. Ksiądz jednak skwitował tę odpowiedź krótko: NIE! Ksiądz nie powiedział, że to dobra odpowiedź, ale że ma na myśli coś jeszcze. Powiedział: NIE.Okazało się, że chodziło mu o obecność Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie. W końcu na upartego mógłby jeszcze powiedzieć o Wikariuszach różnych szczebli, którzy przecież też czują się reprezentantami Chrystusa.Dlaczego o tym piszę w tym miejscu? Bo wydaje mi się, że nie tylko młodym księżom rozbudowana sakramentologia i eklezjologia często przesłania proste nauczanie Jezusa. To mały chłopczyk miał rację, a nie ksiądz – chociaż nie neguję przez to wszystkiego, czego Kościół uczy o sakramentach. Sakramenty mogą człowiekowi pomóc w wyrażeniu swego stosunku do Boga – ale dla rzeczywistej i szczerej relacji z Bogiem ich brak nie powinnien być przeszkodą. Rozmaite totalitaryzmy mogą stwarzać przeszkody w dostępie do sakramentów – ale nie są w stanie zniweczyć związku człowieka z Bogiem.Jestem przekonany, że wiesz o tym wszystkim, a mimo to – w swojej sytuacji – odczuwasz jakiś brak. Rozważ, czy nie jest tak dlatego, że podświadomie potrzysz jak ten ksiądz, a ja namawiam Cię, abyś zobaczyła rzeczy tak, jak ów mały chłopiec.

    1. Rabarbarze…Zanim odpowiem – witaj! Strasznie dawno Cię tu nie było. Nie, nie patrzę „jak ten ksiądz” – ani świadomie, ani nieświadomie, choć za podświadomość nie odpowiadam. 🙂 Wiem, że wiara, miłość Boga, itd. są możliwe bez sakramentów, ale sakramenty są ZNAKAMI Jego działania i obecności. A ja w swoim życiu doświadczyłam tego, że potrzebuję tych znaków na swojej drodze – i bez nich czuję się trochę zagubiona. I tyle. Posłużę się przykładem (zapewne uznasz go za dosyć infantylny, ale sam zacząłeś od dzieci :)): Czy jeśli mąż nie daje żonie kwiatów, nie kupuje prezentów, nie całuje na pożegnanie i nie dzwoni przynajmniej raz dziennie, to MUSI to koniecznie oznaczać, że jej nie kocha? Oczywiście, że nie. Ale lepiej, jeśli te zewnętrzne znaki miłości jednak są, prawda? Być może Twoja wiara jest już tak „dojrzała” i „czysta”, że nie potrzebuje takich znaków – moja nie jest. A przez sakramenty Bóg dawał mi doświadczyć swojej bliskości bardziej, niż przez cokolwiek innego – i nic na to nie poradzę. Czy mam się wyprzeć tego doświadczenia? W imię czego?

      1. Ps. Nie martw się, ja znam ten fragment o tym, że „ani co wysokie, ani co głębokie…ani jakiekolwiek inne stworzenie nie może nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Jezusie Chrystusie, Panu naszym.” (Rz 8,35-39). Moi spowiednicy dobrze mi to wbili w głowę. 😉 I to jest moje „wyposażenie” na tę trudną drogę, na której nie ma sakramentalnych znaków… Wiem, że i bez nich „dojdę jakoś” (Flp 3, 11) tam, gdzie powinnam dojść. Ale to nie zmienia faktu, że z nimi byłoby mi łatwiej…

        1. Albo!Dzięki, że mnie pamiętasz. Ja często odwiedzałem Twój blog, chociaż przez pewien czas nie zabierałem głosu.Twój przykład z kwiatami przynoszonymi żonie przez męża jest ciekawy, ale może warto go rozwinąć. Co powiesz o sytuacji, w której mąż przynosi żonie kwiaty za każdym razem, kiedy ją zdradzi… Bre… Ale przecież w kontekście spowiedzi nasze życie sakramentalne jest przecież następstwem naszych zdrad… Z drugiej strony, jako doświadczony grzesznik wiem, że tak jak grzech jest największą przeszkodą w doświadczaniu jedności z Bogiem, tak poczucie otrzymanego przebaczenia i pojednania staje się paliwem podnoszącym temperaturę tego związku. Ostatecznie więc to nie nasza grzeszność, ale obojętność jest przeszkodą dla prawdziwej pobożności.Nowy Testament pozostawił nam model pobożności, w którym Duch Święty pełni centralną rolę. Mam wrażenie, że w późniejszych wiekach zostało to zastąpione życiem opartym na sakramentach. Między obu modelami nie ma zasadniczej sprzeczności. Problem pojawia się wtedy, gdy – tak jak ten ksiądz – ktoś nie pozostawia już należnego miejsca dla Ducha Świętego.Sakramenty pociągają nas obiektywnością, widzialnością znaku, podczas gdy Duch Święty jak wiatr „wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd pochodzi i dokąd podąża” (J. 3,6). Otrzymana absolucja bywa uzdrowieniem dla skołatanej i pogrążonej w wątpliwościach duszy, upewnia – właśnie poprzez obiektywność i widzialność znaku. Co jednak powiedzieć wtedy, gdy upewnia, a nie powinna upewniać?Pamiętasz Szymona Maga, który w Samarii uwierzył w Jezusa i przyjął chrzest (Dz. 8,13), jednak później od Piotra usłyszał: „Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą – odpowiedział mu Piotr – gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze. Nie masz żadnego udziału w tym dziele, bo serce twoje nie jest prawe wobec Boga.” (Dz. 8,20-21).Na to obecni obrońcy jedynie słusznych rozwiązań powiedzieliby:Oj, coś ci się pomyliło Piotrze, Piotrze. Po pierwsze, jeśli ktoś daje pieniądze, to trzeba je wziąć. A po drugie w księgach parafialnych miasta Samarii jest pod nr xx zapisane, że niejaki Szymon Mag przyjął chrzest. A nasze prawo kanoniczne mówi, że jak już jest w księgach, to w takiej sytuacji ON JEST NASZ.A czy Albo pamiętasz Kornelisza, z wizyty u którego Piotr musiał się później długo tłumaczyć w Jerozolimie? (Dz. 10-11)Jak mogłeś, Piotrze pójść z wizytą do nieobrzezanego, który nawet nie był prozelitą. I w dodatku ochrzciłeś go. Co, Korneliusz miał już Ducha Świętego przed chrztem? Nasze prawo kanoniczne tego nie przewiduje… Cóż, Duch Święty zawsze był krnąbrny i ignorował nasze czytelne i proste zasady…Czy myślisz Albo, że duchowni potajemnie utrzymujący relacje z kobietami, lub ci, którzy molestowali nieletnich, nie prowadzili intensywnego życia sakramentalnego, nie spowiadali się, nie przystępowali do komunii…? Prawo kanoniczne nie znajdywało przeciwwskazań dla udzielenia absolucji. Czy w minionych wiekach ci, którzy planowali i wykonywali prześladowania innowierców, odstępców, czy choćby inaczej myślących – nie mieli wyrzutów sumienia, które może skutecznie zostały stłumione ożywionym życiem sakramentalnym? Otrzymywali rozgrzeszenie, zapewnienie, że to, co robią jest słuszne… Cóż, Duch Święty taki ulotny, a ludzkie autorytety takie konkretne i namacalne…Prawo kanoniczne jest potrzebne, bo porządkuje stanowisko Kościoła w rozmaitych kwestiach, dyscyplinuje wierzących, uwalnia biskupów od podejmowania kolejnych decyzji w sytuacjach wcześniej już rozstrzygniętych. Na pewno jednak nie jest ostateczną wykładnią chrześcijańskiej moralności. Dlatego nie znam powodu, abyś Albo pozostając w konflikcie z prawem kanonicznym i znosząc związane z tym ograniczenia, nie mogła doświadczać pełni prowadzenia Ducha Świętego. „Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.” (J 4,24)

          1. Oj, Rabarbarze, Rabarbarze – mam wrażenie, że odpowiadasz mi trochę „obok” tematu – bo ja tu o swoim życiu wewnętrznym, a Ty mi od razu o grzechach Kościoła. 🙂 Ale niech będzie! Czy to jest argument przeciwko OBIEKTYWNEJ (choć doświadczanej również subiektywnie) mocy sakramentów? Mało było w historii tak bardzo „zreformowanych” wspólnot chrześcijańskich, które by się odważyły (w imię „Ducha Świętego w stanie czystym”)odrzucić wszelkie sakramentalne ZNAKI – bo one to nie tylko – jak napisałeś w poprzednim swoim komentarzu – pomoc dla CZŁOWIEKA w wyrażaniu swego związku z Bogiem, ale przede wszystkim realne („dotykalne”) działanie samego BOGA w człowieku i dla człowieka. Wiem, że chciałeś powiedzieć, że LITERA zabija, a Duch ożywia…:) Ale na pewno nie jest prawdziwa ta opozycja, którą się najwyraźniej posługujesz: ALBO Duch Święty ALBO sakramenty (które w zasadzie są pustymi, choć pożytecznymi, rytuałami, bez których „prawdziwy czciciel” spokojnie może, a nawet powinien, się obejść). Sęk w tym, Rabarbarze, że Duch Święty nie działa „obok” sakramentów, lecz również w nich i przez nie, czego sama wielkokrotnie doświadczyłam i czego nie mogę się „wyprzeć.”Co, oczywiście, nie znaczy, że Duch Święty jest jakoś w znakach sakramentalnych „uwięziony” czy ograniczony tylko do nich. Ale ZANIM Jezus powiedział Apostołom, by odpuszczali grzechy, powiedział także, by „wzięli Ducha Świętego”, (J 20,22) prawda? 🙂 Co zaś się tyczy tych biskupów, kardynałów, itd. którzy przyjmowali sakramenty niegodnie, to w nich to działanie Ducha nie zachodziło, i dlatego niemożliwa była prawdziwa duchowa przemiana, to, co Pismo Święte określa słowem METANOIA. Prawo kanoniczne, które im na to pozwalało, nie ma tu nic do rzeczy – bo są to sprawy które dzieją się (lub nie) w sercu człowieka. (I dlatego nie są nieważne sakramenty przyjmowane w dobrzej z rąk niegodnych ludzi, nawet takich, którzy w rzeczywistości nie są kapłanami – bo Bóg patrzy zawsze na wnętrze człowieka, który ów „znak” przyjmuje…:)) A czy samo Pismo nie mówi, że kto „spożywa chleb i pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej” (1 Kol 11,27) oraz że spożywa „wyrok”(1Kol 11,29) na samego siebie? Z mojego skromnego doświadczenia wynika zresztą, że (współcześnie) kapłani, którzy „mają coś za uszami”, korzystają z sakramentów raczej zbyt rzadko, niż za często. Dobrze im z tym, jacy są – i nie pozwalają się „przemienić” mocy Boga, obecnej RÓWNIEŻ w tych znakach. Czy wreszcie sam Jezus nie powiedział wyraźnie, że kto nie będzie spożywał Jego Ciała i pił Jego Krwi, „nie będzie miał życia w sobie” (J 6,53)? Doskonale wiem, że z Twoją ogromną wiedzą biblijną i erudycją jesteś w stanie przytoczyć mi na poczekaniu przynajmniej kilka argumentów, które doskonale obalą mój „skrajnie tradycjonalistyczny” punkt widzenia na tę sprawę – ale wcześniej zastanów się, proszę, czy nie jest to z Twojej strony rodzaj „resentymentu”: skoro sam nie odnoszę z czegoś korzyści, to najlepiej będzie udowodnić sobie, że tak naprawdę ma to niewielką wartość? Dla mnie miało bardzo dużą – i dlatego nie dziw się, że czuję się teraz trochę jak „nieżywa”. Przy całej mojej głębokiej wierze w Ducha, który wieje, gdzie chce…:)

          2. Ps. Przyszła mi jeszcze do głowy para analogii: Świątynia – synagoga; chrześcijaństwo „znaków” – chrześcijaństwo Pisma. Rytuały mogą być puste, i czasem bywają, owszem (jeśli zabraknie w nich „Ducha”) , ale… Kiedy upadła Świątynia Jerozolimska, gdzie sprawowano „sakramenty” ST, rabini, pragnąc ocalić wiarę, stworzyli „nową” wersję judaizmu, opartą prawie wyłącznie na Słowie. Ten „judaizm synagogalny” trwa do dzisiaj, ale coraz bardziej się laicyzuje i zanika (mimo, że ma własnych „fundamentalistów” w postaci chasydów). Podobnie Reformacja, pragnąc autentycznej odnowy Kościoła, „skasowała” prawie wszystkie sakramenty – i dziś coraz więcej wspólnot protestanckich przekształca się w całkowicie zeświecczone oragnizacje o charakterze charytatywno-towarzyskie (mimo że protestantyzm ma też swoich „fundamentalistów”, zwłaszcza w USA). Ostatnio czytałam o pewnej pani pastor, która wyznała, że aby „naśladować Jezusa” nauczyła się nawet stolarstwa… Szkoda, że nikt jej nie wyjaśnił, że z tym „naśladowaniem” to zupełnie nie o to chodzi! I tak ci, którzy tak bardzo chcieli „czcić Boga w Duchu i prawdzie” – często nie czczą Go już w ogóle… Czytałam też wywiad z inną duchowną, która po gruntownych studiach biblijnych i teologicznych przeszła na katolicyzm (to musiało być dla niej trudne, ponieważ w tym Kościele nie może być „księdzem”!). I ona powiedziała, że w trakcie swoich poszukiwań doszła do wniosku, że Luter, pragnąc zreformować Kościół, wylał zbyt dużo dzieci z kąpielą. Ja też tak uważam.

          3. Albo!Absolutnie nie jest moim zamiarem podważać wartości sakramentów, ani duchowości związanej z autentycznym ich przeżywaniem. Postulując powrót do pobożności, której centrum stanowi Duch Święty chciałem jedynie podkreślić, że Boga nie sposób zamknąc w widzialnych znakach, ani od Niego skutecznie człowieka odseparować, broniąc mu (tak jak Tobie) dostępu do niektórych z tych znaków.Boga najlepiej opisać poprzez właściwe Mu atrybuty. Bóg jest wszechobecny – to znaczy, że On tu jest. Oczywiście, możemy podkreślić to, stawiając jakiś czytelny Jego symbol, np. krzyż, dawniej pewnie rybę, ale On jest tu obecny, nawet jeśli takiego znaku nie będzie. On jest Wszechwiedzący. Mogę do Niego mówić, modlić się, nawet nie otwierając ust, a On i tak mnie słyszy. On jest Wszechmocny, a zatem mogę się do Niego zwracać, wierząc, że tak jak nikt inny jest w stanie mi pomóc. itd. Z drugiej strony oboje dostrzegamy tendencję, obecną w duchowości współczesnych ludzi, by widzialnymi znakami przykrywać (być może) ubóstwo faktycznej relacji z Biogiem. Ile trzeba zawiesić krzyży, a później bronić ich zawzięcie; ile obrazów, figur, pamiątkowych tablic, muzeów, budynków pod wezwaniem…, imienia… i na cześć…: Papieża, tego czy tamtego świętego, różnych Kościoła „książąt niezłomnych” ale bez wchodzenia w to, do czego naprawdę postaci te nawoływały… Ile świąt zarządzić, ile kwiecistych deklaracji i strzelistych aktów wygłosić; ile trzeba zrobić szumu, ilu ludzi poniżyć, powiedzieć wbrew faktom: tylko my jesteśmy kombatantami słusznej sprawy, ile praw narzucić wszystkim tak, aby nawet niewierzący byli zmuszeni „żyć po chrześcijańsku”………aby wreszcie uspokoić swoje sumienie… Według mnie czcić Boga w Duchu i prawdzie to również uznać za Piotrem, że „Boska jego moc obdarowała nas wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności” (2P. 1,3 Biblia Warszawska). Byłem na Placu Zwycięstwa w Warszawie podczas pamiętnej mszy, odprawianej przez Papieża. Pamiętam jego (ale i moją) modlitwę: „Niech Duch Twój zstąpi…..” Nie rozumiałem jej wtedy jako modlitwy o zmiany polityczne. Owszem i te były konieczne, ale Duch Święty, to Ktoś więcej niż sposób na polityczną rewolucję. I nadal uważam, że jeśli ktoś jedynie w polityce widzi spełnienie owej modlitwy, to ze smutkiem, ale i z nadzieją stwierdzam, że Duch Święty jeszcze swego dzieła nie skończył… Ledwie zaczął…

          4. Masz rację, Rabarbarze – wszędzie się mówi i pisze, że „era Ducha Świętego” dopiero nadchodzi. „A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko.” – bardzo głęboko w to wierzę. Odnowi oblicze ziemi…Kościoła…i nas… Ja byłam za mała, by być wtedy na Placu Zwycięstwa (miałam wówczas zaledwie trzy lata), ale nigdy nie rozumiałam tamtej mosdlitwy papieża w aspekcie politycznym…To chyba nasza narodowa tendencja, by „upolityczniać” wszystko, co z natury swojej wcale polityczne być nie musi…A ten fragment o pomnikach i sumieniu…piękny…Czy mogę go zacytować w poście o „wyciskaniu papieża”, który właśnie piszę? Oczywiście, pod Twoim nickiem. W tym miejscu napiszę tylko tyle: ZNAKI nie mają sensu, jeśli zapomnieliśmy, co miały OZNACZAĆ. (I wtedy ich mnożenie nic nie pomoże. Czytałeś mój post o sakramentach po pogańsku?) Ale ja bym nie chciała zapomnieć…

          5. OK. To Twoja strona. Możesz wykorzystywać treści moich wpisów, nie pytając się o to więcej..

          6. Albo! Żle mnie zrozumiałaś sądząc, że moim celem było pisanie o grzechach Kościoła. Jeśli nawet o nich pisałem, to absolutnie nie stawiam się poza Kościołem i nie zdejmuję z siebie odpowiedzialności za grzechy Kościoła, którego częscią w koncu jestem. Pisałem o innych ludziach w kontekście ich grzechów jedynie po to, by pokazać, że objektywne i subiektywne działanie Boga w sakramentach nie chroni (również mnie) ani od popełniania grzechów, ani (czasami) od zagłuszania głosu sumienia.To, iż prawo kanoniczne wskazuje na trwałe przeszkody kanoniczne nie oznacza, że uzasadnione jest Twoje poczucie odrzucenia. Prawo kanoniczne zmieniało się w historii – np. wg listów Pasterskich pożądane było, aby duchowny miał żonę, wg 1 Kor. taka była praktyka wśród większości apostołów, tymczasem obecnie poślubienie przez duchownego kobiety stanowi dla niego przeszkodę nawet na poziomie elementarnego członkowstwa w Kościele. Oboje jesteśmy świadomi, że kiedyś i to może się zmienić.Ja nie mam kanonicznych przeszkód, by przystępować do sakramentów – to Ty je masz. Nie przyjmuj więc, że chcę odebrać Ci coś, co posiadasz – odwrotnie, chcę uświadomić Ci, że w obecnej sytuacji, która Ci przecież doskwiera, posiadasz jednak bardzo wiele, może więcej, niż dotąd sądziłaś.Ja również chcę pisać o życiu wewnętrznym. Akceptując sakramenty naszego Kościoła chcę zwrócić Ci uwagę, że ich wymiar duchowy (a zatem odnoszący się do naszego związku z Bogiem) wykracza poza widzialne i materialne ograniczenia. Doskonały żal za grzechy i duchowa komunia – są dla Ciebie dostępne i jak najbardziej właściwe. Są one nieodzownym składnikiem pełnego znaku sakramentalnego. Bez szczerego żalu za grzechy nie ma skutecznej spowiedzi, a bez komunii duchowej, ta „fizyczna” byłaby pusta. Co więcej, sama stwierdzasz, że duchowa niedyspozycja, niedoskonałość księdza jako szafarza sakramentów nie stanowi przeszkody dla ich skuteczności. Widzisz więc, że mając szczere pragnienie uczynienia wszystkiego, co właściwe, i ze swej strony spełniając wszystko, co jest Ci dostępne – ostatecznie realizujesz wszystko, co niezbędne (przynajmniej w Twojej sytuacji). Doskonały żal za grzechy i duchowa komunia – to nie substytuty drugiego gatunku, ale kwintesencja właściwych znaków sakramentalnych.”Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości.” (1 J. 1,5-10)”Po tym poznamy, żeśmy z prawdy i uspokoimy przed nim swoje serca, że, jeśliby oskarżało nas serce nasze, Bóg jest większy niż serce nasze i wie wszystko. Umiłowani, jeżeli nas serce nie oskarża, możemy śmiało stanąć przed Bogiem…”(1 J. 3,17-21 Biblia Warszawska)Jezus największy „plon” swej działalności osiągał wśród ludzi napietnowanych przez ówczesne, religijne przecież, społeczeństwo. I zauważ, nie oferował im zniesienia społecznej ani religijnej sankcji, ostracyzmu, jaki spotykał cudzołożnice i celników, pogardy z jaką odnoszono się do ludzi prostych, rybaków, Galilejczyków, Samarytan, kobiet. Przychodził do nich z akceptacją, która była świadectwem miłości i tęsknoty ze strony Ojca. Trzeba było dużej wiary, by spojrzeć na swoje życie z tej perspektywy i uznać, że mylą się „wielcy tego świata”, a Wszechmocny, chociaż Niewidzialny Bóg pochyla się z troską nad ich niedolą. To do takiej osoby (Samarytanki) Jezus skierował swoje słowa o konieczności oddawania Bogu czci w duchu i prawdzie, w odpowiedzi na jej pytanie o to gdzie (w Jerozolimie czy na samarytańskiej górze) należy czcić Boga (chociaż wcześniej w zdecydowanie stanął w obronie świątyni jerozolimskiej). Skoro Kościół nie akceptuje Ciebie – to czy recepta, jakiej Jezus udzielił Samarytance, nie może być użyteczna również dla Ciebie?

          7. No, dobrze, już dobrze…Ja to wszystko wiem…Chociaż „komunia duchowa” itd. to właśnie taki „cyberseks” – niby coś, a jednak…:) Z drugiej strony, masz rację, że skoro już nie można mieć wszystkiego („a dlaczego?” – krzyczy moja przekorna natura:)) – to należy dobrze wykorzystać wszystko, co się ma…nawet jeśli wydaje nam się, że to bardzo niewiele. 🙂 Ale z trzeciej stony…Wiem, że bardzo często utrata wiary zaczyna się właśnie od „odsunięcia od sakramentów” – niezależnie od tego, jak bardzo byłoby ono uzasadnione ze względów „kanonicznych” czy duszpasterskich. Tak więc owoce tego „zabiuegu” (Matka- Kościół zawsze tłumaczy, że to „dla dobra” jej dzieci) na ogół są przeciwne od zamierzonych – zamiast („przez ból”) nawrócić pacjenta, coraz bardziej odsuwa się go od Boga. Ja sama stwierdzam, że po dwóch latach takiej „kuracji” nie staję się wcale lepsza, ale gorsza. Tak więć owoce są ewidentnie ZŁE. Zostawmy zresztą mnie – bo wcale nie jest tak, jak sądzi Emma, że „myślę tylko o sobie” – bo może, jako ta, która „uwiodła księdza” i na dodatek zakonnika, naprawdę popełniłam tak potworne zło, że nawet Niebo pozostanie na zawsze głuche na moje prośby i błagania – ale dlaczego tak samo odsunięta ma być np. kobieta, która uciekła od męża-sadysty w ramiona innego mężczyzny? Czy popełniła większe zło od tego, które jej wyrządzono? Czy i jej „poczucie odrzucenia” jest równie nieuzasadnione, jak moje?

          8. Cyberseks?”Albo czyż nie wiecie, że ten, kto łączy się z nierządnicą, stanowi z nią jedno ciało? Będą bowiem – jak jest powiedziane – dwoje jednym ciałem. Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem.”(1 Kor. 6,16-17)

  6. Albo! A czy nie podjęłabyś się pisać o tworzeniu chrześcijaństwa, o nurtach ktore je ksztaltowały i tych „obocznych”. Odnszę wrażenie,że wielu Twoich czytelnikow ma o tym blade pojęcie. Mogłabyś to oprzeć o historię starożytności. Na jej kanwie snuć opowieść O Jeshui z Galilei. Może też o mistykach. Szukam czegoś do poczytania Mistrza Eckcharta i nie wiem czego i gdzie szukać..

    1. Izo! Zadanie, które mi stawiasz, nadaje się raczej na całą, dłuugą karierę naukową, a nie na jednego bloga. 🙂 Ale właśnie bardzo chodzi mi po głowie post o tym, że tak naprawdę to prawie wszystkim „heretykom” (czyli chrześcijanom z tych nurtów obocznych), a także np. Lutrowi chodziło – przynajmniej z początku – o to, by Kościół się oczyszczał z grzechów, stał się bardziej czysty i „święty.” I nieszczęściem chrześcijaństwa jest, że zamiast uderzyć się we własne piersi, hierarchia Kościoła wolała wytaczać przeciw nim krucjaty i rozpalać stosy… Ktoś także mnie prosił o artykuł o monofizytyzmie. A ponieważ uczono mnie, że jeżeli różnym ludziom w tym samym czasie przychodzi do głowy ta sama dobra myśl, to też może być jakiś „znak” – na pewno niedługo coś o tym napiszę…:) Obiecuję!

      1. Ps. Co do Mistrza Eckharta to widziałam, że na Allegro są „do dostania” jego kazania i traktaty… Notabene, to na jego mistyce (w dużej mierze) Marcin Luter oparł swoją wizję „chrześcijaństwa zreformowanego” więc jest to polecana lektura dla kogoś, kto pragnie zgłębiać kształtowanie się doktryny różnych wyznań. 🙂

        1. Dziwne :-)). A wiesz u kogo spotkałam się ze wspaniałymi cytatami M. Eckharta? U Bartosia :-)). I… u fascynata buddyzmem, który dostrzegł głębię mistyczną podobną do nauczania Buddy. Oczywiście nie ze względu na Buddę chcę poczytać Eckharta ale na cytaty zamieszczone w „Poszukiwaniu Mistrzow życia”. Tam zresztą Bartoś pokazał głębię mistycyzmu chrześcijańskiego. I chcę go poznać. Na razie znam prace historyczne P. Browna, Theissena czy Vermes`a i wykłady Węcławskiego- Polaka. Tło historyczne więc z grubsza znam. Teraz pora na mistykę.PS. Napisz notki o kształtowaniu się ruchu Jezusa przed i po Jego śmierci z tłem historycznym. Naprawdę niektorym tu się przyda taka lektura.

          1. Napiszę. Może na śwęto Chrystusa Króla, na przykład, bo zapracowana jestem trochę. 🙂 Właśnie kupiłam sobie „Przeinaczanie Jezusa – kto i dlaczego zmieniał Biblię” Mam nadzieję, że szybko zdążę przeczytać, bo bardzo jestem zapracowana. A jeśli chodzi o mistykę, to w swoim czasie zaczytywałam się w św. Janie od Krzyża, św. Teresie z Avila, Mertonie… Ostatnio bardzo „modna” staje się Hildegarda z Bingen, ale mistyków (a zwłaszcza mistyczek!) było w historii bardzo, bardzo wielu. Bardzo lubię czytać opisy ekstaz kobiecych w Średniowieczu – po prostu cudo! A te podobieństwa z buddyzmem wcale mnie nie dziwią – jestem pewna, że na pewnym poziomie doświadczenia mistyczne zbliżają człowieka po prostu do Jedynego Boga, niezależnie od religii, którą wyznaje. Poniekąd potwierdza to o. Verlinde, Francuz, który z ateizmu przeszedł w kierunku buddyzmu – i twierdzi, że nawrócił się na chrześcijaństwo pod wpływem mistycznej wizji, którą miał w trakcie medytacji. Nic nie wiedział o chrześcijaństwie, nie był „katechizowany” – po prostu doznał nagłego oświecenia. To dlatego WSZYSTKIE religie świata odnoszą się do mistyki z pewną nieufnością – bo mistycy w pewnym sensie omijają „normalną” drogę ku Bogu, proponowaną przez daną religię. 🙂 ALE UWAGA: uważam, że również zinstucjonalizowane religie mogą być przydatne w tej roli (o ile przybliżają nas do Boga, a nie od Niego oddalają), bo doświadczenia mistyczne, jak sądzę, nie są dane każdemu. Chociaż…kiedyś czytałam artykuł pewnego neurologa, który twierdzi, że nasze mózgi wydają się być wręćz „zaprojektowane” do przeżyć duchowych – więc kto wie, kto wie? Może my wszyscy jesteśmy mistykami, tylko nie wiemy o tym? 🙂

  7. Witaj Albo :-)Wprawdzie ja chyba nie powinnam wypowiadać się na tematy, które mnie nie dotyczą, bo – żartobliwie nieco mówiąc – diabła mam za skórę głęboko wszczepionego – a jednak uważam podobnie jak Ty. Jeśli ktoś wierzy i jako wierzący przyjmuje całą łaskę wiary, nie powinien iść na 'spowiedniczą’ łatwiznę. Warto chyba dać coś z siebie, jakiś wysiłek włożyć w religijną praktykę, poczuć, że to nie tylko odklepanie obowiązku.Dodam może, mimo owego diabła, że z całego serca szanuję ludzi prawdziwie wierzących i.. chyba im w jakiś sposób zazdroszczę, że umieją zaufać w pełni. Zaufać czemuś, co rodzi tak wiele pytań, na które nie zawsze dostajemy gotową odpowiedź.Pozdrawiam.

    1. Każdy z nas ma tego „diabła za skórą” Tanyu – ja także. Czy ja „ufam w pełni”? NIe wiem…Ale wierzę, mówiąc obrazowo, że są gdzieś „ręce” które mnie złapią w każdej sytuacji, nad każdą przepaścią…

  8. Hej Albo,chce napisac,ze to wspaniale,iz natrafilas podczas swej opisywanej spowiedzi na takiego ksiedza-mnie sie chyba to jeszce nie zdarzylo.Chcialabym byc tak wysluchana do glebi,az do utraty glosu,az do kojacej ciszy…szczegolnie teraz ,kiedy targaja mna problemy z mezem,niepewnosc ,jak dalej zyc…kiedy mi ciezko.A te problemy rodza klotnie,zazdrosc- grzechy.Bede tu do ciebie zagladac,pozwolisz

    1. Warto poszukać spowiednika, który stanie się Twoim przyjacielem. Szukaj wytrwale, nie poddawaj się, dopóki nie znajdziesz! A zanim zaczniesz szukać, spróbuj się o to pomodlić! Zawsze uważałam, że dobry spowiednik to taki, przed którym, bez lęku, możesz otworzyć całe serce…Powodzenia!

  9. Witaj! Po raz pierwszy jestem na twoim blogu (jestem mamą małoletniej fanatyczki komputera) i zaskoczła mnie i bardzo zainteresowała jego treść, odbiegająca od standardowych. Ja tak naprawdę raz przeżylam wyjątkową i autentyczna, płynącą z głębi ducha spowiedź. Było to wtedy, gdy zawalił się mój świat, i jedynym ratunkiem dla mnie był powrót do zapomnianego Boga. Mogłam to zrobić tylko poprzez PRAWDZIWA spowiedź, w której wyrzuciłam z siebie to co było przeszkodą w realizowaniu Wiary. Nie wyobrażam sobie tej bolesnej Rozmowy przez telefon, czy internet. To było by uproszczenie, pójście na łatwiznę, które nie dało by mi oczekiwanego wyzwolenia. Nie byłoby miejsca na łzy i ciszę. To było bardzo trudne, ale dzięki temu odnalazłam Wiarę.Pozdrawiam!

    1. No, cóż, podobno „miłość musi boleć.” A wszystko w życiu ma swoją cenę – chociaż akurat ta, którą płacę, jest bardzo ale to bardzo wysoka. Trudno odbywać „pokutę”, o której nie wiesz nawet, czy skończy się kiedykolwiek… Znowu śniły mi się jakieś rekolekcje…obudziłam się prawie z płaczem. Wiesz, kiedyś słyszałam taką piosenkę, napisaną przez pewnego księdza (niestety, nigdzie nie znalazłam całości tekstu!): „Czy w Twoim Domu są same „mieszkania”? Może przedpokój się znajdzie dla tych, co nie słuchali niedzielnych kazań, ale tęsknili często przez łzy?” Ja tęsknię. Bardzo.

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *