Skaza pierwotna?

Platon twierdził, że ludzie – pierwotnie istoty obupłciowe – są obecnie jak nieustannie się poszukujące połówki jabłka. A kiedy już się odnajdą, tworzą doskonałą harmonię. A jeszcze później zaczynają odczuwać, że czegoś im w tej harmonii brakuje – i zaczynają pragnąć DZIECKA. Ale skoro posiadanie potomstwa jest naszym naturalnym pragnieniem, to dlaczego te nowe istoty tak bardzo nas czasami… denerwują?

 

Czyżby to była jakaś „skaza” na idealnym, platońskim modelu miłości?;)

Pewna singielka kiedyś powiedziała, że ludzie, którzy mają dzieci różnią się od tych, którzy ich nie mają tylko tym, że tych pierwszych to dzieci odwożą do domu starców – a ci drudzy jadą tam sami, taksówką…Smutne, prawda?

No, tak… Ale niby dlaczego dzieci mają nas kochać, jeśli my ich nie kochamy? Jeśli traktujemy je tylko jako pewien modny „gadżet”, który wypada mieć (no, bo przecież wszyscy mają!) – ale który najchętniej natychmiast podrzucilibyśmy komuś innemu? Babci, cioci, opiekunce…

Z drugiej strony, eksperymenty na małpach człekokształtnych pokazują, że częściej karcą swoje młode te samice, które się nimi nieustannie zajmują. Możliwe więc, że i ludzi nadopiekuńczość w stosunku do dzieci wyzwala niekiedy złość i frustrację.

Ale jako mama 20-miesięcznego chłopczyka myślę, że mogę Wam już chyba powiedzieć szczerze, dlaczego dzieci, nawet te najbardziej kochane i upragnione (jak nasze!) tak nas czasami irytują.

Myślę, że to dlatego, że dzieci są doskonałym narzędziem, stworzonym przez Boga po to, żeby obnażyć nasz własny egoizm i wygodnictwo. Odkąd mam dziecko, nie mogę już spać tyle, ile bym chciała, pracować tyle, ile być może powinnam i czytać tylu książek, ile lubię.

Dziecko nie chce i nie może „zaczekać” – jego imię brzmi „TERAZ!”

 

No, ale to w sumie żadna sztuka być dobrym tylko dla siebie…

 

 

(A to urocze zdjęcie, które stanowi komentarz do powyższego, pochodzi ze strony www.strykowski.net)

56 odpowiedzi na “Skaza pierwotna?”

  1. Wychowałem córkę od urodzenia i z niejaką nieśmialością, przyznam się że nigdy mnie nie zdenerwowała, dziś ma trzydzieści pięć lat (nie była ideałem). Jak, dlaczego ? Miała swoje prawa nie mniejsze niż ja . Ona to jakimś instynktem wyczuwała. Wiedziała gdzie i kiedy przebiega jakaś granica zależna od sytuacji (sytuacyjna) i nie posuwała się dalej (nie przeciągała struny). tak jest do dzisiaj. Wie kiedy jest bez dyskusji (natychmiast, dokładnie tak) a kiedy to tylko propozycja i można wybierać (grymasić) . Rozumiemy się doskonale .Szanujemy,kochamy, pomagamy radami, wszystko wymiennie, (z wzajemnością). Nikt z nas nie jest mądrzejszy od drugiego.

    1. No, cóż – być może jestem trochę mniej cierpliwa, a za to bardziej egocentryczna od Ciebie, ale pracuję nad sobą. 🙂 Podobno nie rodzimy się rodzicami, lecz stajemy się nimi. Ostatnio gdzieś znalazłam myśl niemieckiego poety Novalisa, że dziecko to nasza ucieleśniona miłość – i tego się staram(y) trzymać…

    2. To miałas jakieś wyjątkowe dziecko, moja przeciągała strunę co sekundę.Teraz ma prawie 23 lata i też jej sie zdarza.

  2. Dzieci nigdy nie były dla mnie ciężarem .Zawsze wolałam je mieć przy sobie,niż powierzać komuś pod opiekę.Czy bywałam poirytowana z powodu dziecięcych wybryków?Owszem! Nie raz korygowałam,zakazywałam,zwymyślałam i bez przerwy kładłam do głowy te wartości,które powinny być zachowane w umysłach na całe życie.Nigdy nie żałowałam,że nie mam czasu na inne rzeczy,które bardzo lubiłam robić,bo byłam zaabsorbowana dziećmi.One były i są dla mnie całym światem,a ich dzieci ,jeszcze większa radością.To,że przyszliśmy na świat z pewną skazą,jest rzeczą oczywistą,nie odziedziczyliśmy po naszych prarodzicach doskonałości i ona uwidacznia się w naszym życiu.Lecz mądrość z góry nakazuje nam kierować się takimi miernikami,aby nasze życie i naszych dzieci nie było pozbawione sensu.

    1. Powiedziałabym nawet, pani Tereso „aby nie było pozbawione miłości.” – bo to ona ostatecznie jest sensem życia człowieka. Mój tata, który jest pedagogiem, mawia, że dziecka nie można kochać „za bardzo” chociaż czasami kochamy je GŁUPIO i egoistycznie. Mądrość Syracha mówi: „Pieść dziecko, a wprawi cię w osłupienie, baw się nim, a sprawi ci smutek.” (Syr 30,9). Wniosek z tego taki, że źle, gdy dziecko jest dla nas „ciężarem” (a nawet Apostołowie w Ewangelii opędzali się od nich jak od uprzykrzonych much – Mt 19,13:)) ale również niedobrze, gdy staje się naszą „zabawką.” Bardzo mi smutno, kiedy widzę te małe dziewczynki ucharakteryzowane przez matki na „stare-malutkie”, z tipsami i nadziejami na tytuł Małej Miss. Byłam też zszokowana, gdy Katarzyna Figura pokazywała się ze swoim synem nawet na imprezach ewidentnie „dla dorosłych” (jak targi erotyczne) i twierdziła, że jest on „mężczyzną jej życia”. Albo ten wyścig do „dobrych” szkół w Japonii który zmusza już 3-4-latki do nauki i zdawania trudnych egzaminów…Myślę zresztą, że takie tendencje niestety będą się nasilać, w miarę, jak genetyka pozwoli nam nie tylko na decydowanie o płci czy kolorze oczu dziecka, ale także o takich jego cechach jak np. inteligencja. Dziecko jako „luksusowy towar” dla niektórych przygotowywany na zamówienie (z prawem zniszczenia „egzemplarzy wadliwych”- „bo chorego nie zamawiałam!”). Brrr…

      1. Owszem zgadzam się z Panią.Dzieci są naszym błogosławieństwem i dziedzictwem,ale mogą być tez przekleństwem.Wszystko zależy od tego,jak je wychowamy i jaki system wartości im przekażemy.

      2. Masz racje, dziecko nalezy kochać ale nigdy małpią, zaborczą miłoscia.Moja córka ma taką koleżankę ze studiów. Dziewczyna kończy studia ale jak jedzie do domu to śpi z matką w jednym łóżku . Matka nie pozwala jej kupić samej nawet majtek, wszystko sama jej kupuje oczywiście zgodnie z własnym gustem a zupełnie zapomina że dziewczyna nie ma 10 lat. Biedaczka chodzi w falbaniastych, rożowych bluzkach, spodniach z naszytą myszką Miki. Zeby tylko o ciuchy chodziło to niech tam ale matka znalazła jej „narzeczonego”, starego dziada w swoim wieku. W sumie dziewczyna ma zupełnie przechlapane, nawet nie uwierzysz że ona nigdy nie chodziła z chłopakiem, jest tak zdziwaczała że po jednej randce (on chce iść powiedzmy na basen a ona woli siedzieć z mamusią w domu i czytać książkę) każdy mówi pas a dziewczyna jest naprawdę ładna i bardzo mądra.Pare miesięcy temu pojechała na wycieczkę do Kijowa, miasto przepiękne, tydzień na zwiedzanie to mało a ona juz po trzech dniach zaczęła marudzić że chce wracać….do mamusi.

        1. O, Jezu…To już jest perwersja – nie pozwolić komuś dorosnąć. Ta kobieta zrobiła ze swojej córki emocjonalną i społeczną inwalidkę! A ja myślałam to jest problem, który dotyczy tylko rodziców dzieci niepełnosprawnych…U Szymona Hołowni przeczytałam też o kobiecie, która marzyła o tym, żeby jej syn był gejem, „bo wtedy przez całe życie będzie miał z nią silną, emocjonalną więź.” Czasami, jak widać, chcemy mieć dzieci nie po to, żeby je kochać, tylko, żeby ONE nas kochały. (Tak jak kobiety, które „fundują sobie dziecko” jako lek na własną samotność.) W każdym przypadku jest to jednak krótkowzroczne – bo taki rodzic nie myśli o tym, co będzie z dzieckiem po jego śmierci.

          1. Wiesz, to juz nawet nie ma się z czego śmiać, to jest zupełnie tragiczne. A zreszta, myslisz że ona jedna ma takie odchylenia od normy? Tak sie jakoś składa że wczoraj miałam drobną scysję z koleżanka jeszcze ze szkoły. Ma troje dzieci, jedna się z domu wyrwała a dwoje zostało. Te dzieci to nie są „dzieci” tylko dorosłe osobny. Syn ma 33 lata, kawaler chyba bez widoków bo która by go chciała jak go mamusia…do pracy odprowadza, leci biegiem do domu bo synowi musi kolację zrobić. Jak miał sprawę w sądzie (wywalili go z roboty bo facet faktycznie taki nie z pierza nie z mięsa)) to ku uciesze sędziego na sale przyszedł oczywiście z matką tak jakby był ubezwłasnowolniony.A o co była ta scysja? powiedziałam jej prosto w oczy żeby się w koncu opamiętała.Chodziło o jej najmłodsza córkę. Dziewczyna ma 24 lata a swojego życia ani ani. Jak na chwilę nie są razem zaczynają sie esemesy, gdzie jesteś, co robisz, kiedy przyjdziesz i tak jedna drugą pilnuje jak pies policyjny.Mnie się w głowie nie mieści zebym miała dorosła córke pilnowac i zeby jak tylko wyjdzie z domu musiała sie co pięć minut tłumaczyć którą strona ulicy idzie. Zreszta moja juz 4 lata mieszka 300 km od domu, radzi sobie świetnie, co pare dni zadzwoni ot tak żeby pogadać ale zebym ja miała do niej na okrągło wydzwaniać? a niby po co

    2. Mnie się wydaje że dziecko nawet małe potrzebuje jakiejś zmiany i urozmaicenia. Matka to jest matka ale koledzy w przedszkolu też mają swój urok.

      1. Masz rację – ale niektóre dzieci, zwłaszcza małe, mają naturę „kangurków” i nie dadzą się oderwać od matki nawet siłą. Żal mi bardzo takich kobiet, bo dla nich macierzyństwo może się stać udręką. Moja bratowa nie przespała od roku ani jednej nocy, bo jej córeczka budzi się 6-7 razy w ciągu nocy i żąda, żeby ją nosić na rękach – a nie da się „podrzucić” nikomu innemu. Mam nadzieję, że z czasem z tego wyrośnie, bo ta dziewczyna jest już na skraju wytrzymałości nerwowej…

        1. A moze to nie natura kangurków ale zwykłe przyzwyczajenie? Przecież jak niemowlaka przyzwyczaisz że ma łóżeczko i ma w tym łóżeczku spać a nie na rękach to jemu sie to zakoduje, jak usypiasz na rękach też się zakoduje.Mozesz mi uwierzyc albo i nie ale ja naprawdę nie wiem co to znaczy dziecko usypiać.Od momentu przyjścia ze szpitala mała miała łóżeczko w swoim pokoju, kładłam, chwileczkę się pokręciłam, gasiłam światło i dziecko spało. Kiedyś przyszli znajomi na brydza no i pasowało żeby dziecko juz spało. Znajoma powiedziała że będzie ją usypiać to znaczy zaczęła nosić na rękach i śpiewać. Ręce jej juz obwisły, zachrypła zupełnie a młoda była coraz bardziej chętna nie do spania a do zabawy bo takiego czegoś jeszcze nie widziała.A wiesz skąd taka moja postawa, a no stąd że jak jeszcze dziecka nie miałam odwiedzałam dość często koleżankę ze studiów a ona juz dziecko miała. Wizyta wyglądała mniej więcej tak – posiedz chwilę ja tylko uśpię Iwonkę. Po godzinie ona dalej usypiała – na rękach oczywiście a ręce miała wyciągniete do ziemi jak małpa a ja szłam do domu.Wychodzi na to że nauka nie poszła w las.

          1. Ja całą trójkę swoich dzieci karmiłam piersią, tuliłam, nynałam, spalam z nimi i niczego nie żałuję. Niedogodności trwają chwilę w sumie a wspomnienia i więź na całe życie. Co mnie tam koleżanki obchodziły? Najważniejsze było potomstwo małe, nieporadne i potrzebujące matczynego ciepła. Dziecko tego potrzebuje do trzeciego roku życia.

          2. Dziwnie rozumujesz, człowiek się wielu rzeczy uczy choćby poprzez obserwowanie innych. Ja z dzieckiem nie spałam bo to jest niehigienicznie i trochę niebezpiecznie dla dziecka a szczególnie niemowlęcia, piersią też nie karmiłam bo byłam po cesarce i zaręczam ci że córka żadnych przez to zawirowań emocjonalnych nie ma.

          3. Niehigieniczne? Niebezpieczne? Ja też byłam po cesarce. Czy ma problemy czy nie ma to się okaże. Nie oskarżam Cię o nic ale ja przynajmniej zdaję sobie sprawę z tego, że dzieciństwo dla większości ludzi jest traumatyczne a jak bardzo to Ci mogą powiedzieć psychoterapeuci. Ci w konfesjonałach też.

          4. Jezeli masz dzieci małe to faktycznie, okaże się ale ja juz proces wychowawczy dawno zakończyłam, mnie się co miało okazać to się juz dawno okazało i możesz mi wierzyć , spokojnie mogę na siebie popatrzec w lustro.Kiedyś zapytałam córkę dlaczego o swoim mieszkaniu (a mieszka już oddzielnie 5 lat) mówi mieszkanie a o domu rodzinnym mówi dom? Bo dla niej dom jest tam, gdzie są rodzice, taka wypowiedż chyba o czymś świadczy.A tak na marginesie, co znaczy nynać? pierwszy raz takie określenie słysze

          5. 🙂 Czytałam wyniki badań sugerujące, że dzieci, pozostawiane we wczesnym dzieciństwie samym sobie „żeby się wypłakały” jako dorośli częściej potrzebują pomocy psychiatrycznej. Jak wszyscy, słyszałam też te „czarne legendy” o jednej czy drugiej pani, która „udusiła dziecko piersią” – ale nigdy w nie nie wierzyłam. Bardziej przemówiło do mnie zdanie z pewnego podręcznika NPR, że rodzice (o ile nie są naćpani albo pijani) instynktownie chronią swoje niemowlę. Nie było mnie na blogu przez kilka dni – bo byliśmy w podróży i… spaliśmy we trójkę na rozkładanym fotelu. Ofiar śmiertelnych nie zanotowano.:)

          6. A czytałaś Spocka? pisze bardzo ciekawie. Jedna z jego terorii – jak dziecko zapłacze (pomijając że jest głodne, mokre czy chore) nie należy od razu lecieć na złamanie karku. Niemowlę a dobrze główkuje – jak zapłacze to ktos zaraz przyjdzie.A Spock pisze, podchodzić do dziecka wtedy …gdy nie płacze . Sa dzieci tak nauczone że jak tylko piśnie zaraz ma towarzystwo , więc co robi? drze sie od rana do nocy (w nocy oczywiście tez) a matka goni jak nawiedzona. A efekt – matka nie ma czasu nawet się poskrobać nie mówiąc o uczesaniu, w domu Bangladesz, obiad w lesie, z mężem nie ma czasu nawet zdania zamienić.No a mężczyzna jak mężczyzna – jeden to zniesie a inny szuka spokoju….i niekiedy znajdzie.

          7. Tak Cię czytam i nie wiem skąd taka pogarda dla macierzyństwa….Dziecko nie jest przykrym obowiązkiem..ani potworem.

          8. To nie jest źadna pogarda tylko poprostu zdrowy rozsądek a nie małpia miłość i infantylizm.

          9. Nasz mały jest karmiony piersią, tulony – a kiedy ma zły sen, wędruje na chwilę do naszego łóżka. A MIMO TO (a może właśnie dlatego?:)) jest pogodny, spokojny, akceptuje opiekę ze strony różnych osób i nie wymaga, by go ciągle nosić na rękach. Wydaje mi się, że dzieci, które reagują histerycznym, nieukojonym płaczem na rozstanie z matką (i nawet tata nie może jej zastąpić) mają po prostu zachwiane poczucie bezpieczeństwa.

          10. Mądrze piszesz. Każde dziecko może chwilę poleżeć z rodzicami w łóżku ale żeby cały czas spać z dzieckiem? Znajoma i to nauczycielka mając ogromny dom spała w łóżku w czwórkę – ona, mąż i dwóch synów. Ze się wszyscy nie podusili to chyba cud. Ciekawostka, jeden syn wyrósł na bardzo fajnego faceta, drugi to jest dno i trzy metry mułu.

          11. Może i nie zalezy ale bywa bardzo niewygodne i dla dorosłego i dla dziecka. Trudno wymagać żeby dorosły spał bez ruchu, leżał sztywno jak nieboszczyk. Człowiek się rzuca przez sen, ma odruchy niekontrolowane, jeden chrapie, drugi zgrzyta, jeden ma nieswiezy oddech, inny coś tam popuści. Wyobraz sobie śpiacego mężczyznę – typ kawał chłopa ktory ma zły sen i zaczyna się po łóżku rzucać a obok spi miesięczne niemowlę.

          12. Olu! Myślę,że śpimy o wiele czujniej, gdy obok leży maleńkie dziecko!I przecież nie mówimy o latach wspólnego spania, tylko o pierwszym okresie życia, gdy czasem tak jest!Mnie też się to zdarzało, zwłaszcza, gdy często karmiłam piersią i nie miałam siły co trzy godz(albo i częściej )odkładać Maluszka do łóżeczka!!Zwłaszcza po cesarce.(kolejny mit,ze ktoś nie karmi piersią , bo nie rodził siłami natury!);)

          13. To nie ma związku – ja też miałam cesarkę, a jednak kamię Antosia piersią od chwili narodzin. Myślę, że to zależy od szpitala oraz od nastawienia (i stanu psychofizycznego) matki. Początkowo „przepisowo” wstawałam z łóżka, żeby karmić małego – mimo bólu, jaki sprawiały mi szwy, a że był spragniony mojej bliskości, wstawałam co 20-30 minut. Ale z racji zmęczenia bardzo się bałam, że zasnę z nim na rękach i upuszczę go. Kiedy więc wróciliśmy do domu, wrożyliśmy w życie system, jaki trwa do dzisiaj. Mały zasypia w naszych objęciach, a potem jest przenoszony do własnego łóżeczka – a jeśli w nocy ma taką potrzebę, wraca do nas na chwilę, dopóki się nie uspokoi. Dzięki temu od przeszło półtora roku przesypiamy spokojnie całe noce, a P. nie musiał „wyprowadzać się” z naszej sypialni (jak to się często zdarza młodym tatusiom – moim zdaniem jest to nieszczęście, gdy dziecko „wyrzuca” mężczyznę z małżeńskiego łóżka). Moja brartowa natomiast, która preferuje tradycyjne „wstawanie do dziecka” w nocy – od dnia narodzin córeczki nie przespała jeszcze ani jednej…

          14. Nie tłumaczcie mi jak głupiej ze nie karmienie po cesarce to jest mit. Zalezy to od wielu okoliczności bo może ty i Alba tego nie wiecie. Miałam cesarkę nie w jakims grajdołku tylko w szpitalu klinicznym. Przeszłam drogę z porodówki na patologię a z patologii (miałam uczulenie) na salę operacyjna. Po cesarce wylądowałam na ginekologii bo porodówka sali operacyjnej nie miała a salę miała ginekologia. Jako że byłam z patologii dziecko wylądowało na oddziale niemowlaków patologii chciaz było zupełnie zdrowe (9 punktów) Przez cały czas pobytu w szpitalu (8 dni) dziecko widywałam jedynie przez szybę i to w przypadku gdy pielęgniarce się chciało dziecko pokazać.Na drugiej sali pooperacyjnej leżała babka też po cesarce, jej syn był na oddziale noworodków, juz normalnych a nie patologicznych a ona sama nie dość że dziecka na oczy nie widziała to jeszcze specjalnie nie wiedziała gdzie ten oddział się znajduje.Wiec po 8 dniach żeby jak się starać to z karmienia nici. Mnie pokarm zablokowali, ona coś tam próbowała ściągać ale i tak to wszystko było psu na buty. tak więc kochane panie – jak uczy przysłowie – nie uczcie ojca dzieci robić.

          15. Olu!Nie unoś się tak!Oczywiście ,że z wielu powodów kobiety nie karmią piersią,ale mówienie,że z powodu cięcia cesarskiego nie można karmić piersią to nieprawda i tyle!Tobie się nie udało, ale to nie znaczy,że to reguła prawda?Tylko powiedz mi jeszcze uczciwie, jak bardzo chciałaś karmić piersią?Pytałaś o taką możliwość?Odciągałaś siarę, a potem mleko?Próbowałaś przystawiać dziecko?Czy po prostu Ci na tym nie zależało?Bo od nastawienia tez dużo zależy!Pozdrawiam:))

          16. i dlaczego piszesz,że nie mamy ojca dzieci …itd? Rozumiem, gdybyśmy mówiły o teorii, ale skoro same karmiłyśmy po cesarce, to chyba wiemy o czym mówimy, prawda? Ja syna do karmienia dostałam na trzecia dobę na moje życzenie!Dziecko było karmione butelką, a ja jeszcze nie miałam mleka!Był płacz..i mój i synka.I poranione do krwi sutki.Ale udało się!:))

          17. O, to ja miałam trochę więcej szczęścia – przyniesiono mi małego w dwie godziny po porodzie, chociaż też się napłakałam, bo nie umiałam go przystawiać do piersi…”Mój Boże – myślałam sobie – Co ze mnie za matka?! Moje dziecko jest głodne, a ja nie umiem go nawet nakarmić!” Ale trzeba przyznać, że pielęgniarki i położne okazały mi wtedy sporo cierpliwości (biegałam do nich co chwilę!). Opłaciło się…

          18. A każdy ma inaczej. Ja leżałam na ginekologii w charakterze podrzutka i nikt sobie moją osobą głowy nie zawracał, na sali leżały kobiety po operacjach onkologicznych, nimi się zajmowali a mnie sie najwyżej zapytali jak się czuję i tyle, w koncu chora nie byłam. Połoznych też nie oglądałam bo nie ten oddział więc doszło do tego ze po 3 dniach głodówki jak juz zjadłam co nieco porobiły mi sie takie guzy ze głowa mała a po fakcie się dowiedziałam i to od szwagierki ze należało piersi masować.

          19. Czytasz jakos dziwnie, przecież jak miałam karmić, przez szybę w oknie ? Do tego chyba nie doczytałaś że miałam pokarm (a było go tyle co i nic) jak to na wsi mówia spalany a piersi obandażowane i to tak ze ledwie dychałam?Wkurzyła mnie taka argumentacja – ja po cesarce karmiłam to i kazda może (tylko pewnie nie chce) a nie prościej było napisać ja karmiłam a ty widocznie nie mogłaś karmić?

          20. Toteż mówię, że personel mojego szpitala bardziej się starał, choć rodziłam w – jak to mówisz – „grajdołku”. Podawali mi kroplówkę z oksytocyną i kazali uparcie przystawiać małego, choć pokarmu miałam tyle, co kot napłakał. Oczywiście początkowo go dokarmiali, z tym, że nie ze smoczka. Mnie samej też ogromnie na tym zależało – bo była to jedyna forma bliskości z dzieckiem, na którą miałam siły. I udało się… Oczywiście, wiem, że zdarza się, że kobiety po cesarce nie mają czym karmić – ale powiedzieć: „miałam cesarkę i DLATEGO nie mogłam karmić” to jednak zbytnie ugólnienie. To dziś już naprawdę nie jest reguła. Może było tak, kiedy Ty rodziłaś.

          21. To nie jest uogólnienie a jedynie stwierdzenie suchego faktu. Zreszta nie napisałam że żadna kobieta nie może, jedna moze druga nie moze i tyle.

  3. Kochamy swoje dzieci nad życie, ale jesteśmy przeciez zwykłymi ludźmi ze swoimi słabościami i ulegamy irytacji w różnych sytuacjch. Ja chociaż zawsze obiecałam sobie, że nie polegnę w czasie burzy dojrzewania mojego dziecka, to niestety muszę z przykrością przyznać, ze nerwy mi puszczją. A to przecież dopiero początek. Nie mniej jednak irytacja, której ostatnio ulegam, nie ma zadnego wpływu na uczucia, które żywię do swojego dziecka. To po prostu normlna kolej rzeczy. Pozdrawiam!

    1. Witaj Albo:)Dzieci to dzieci, nie chodzi o to, czy ktos kocha bardziej czy mniej, czy dziecko jest bardziej czy mniej wymagajace, czy jak to nazywaja ludzie gorsze czy lepsze itd.Dziecko rodzimy nie po to by było nam wdzięczne, by miało wobec nas dług wdziecznosci, czy było udupione przez nas całe swe życie.Nie dla zaspokojenie własnego egoizmu, by potem psioczyć, ze nie mozemy tego czy tamtego.Dziecko jest by je kochać mądrze i wyznaczac madre granice dając dobry przykład swoim zyciem, bo na tym sie uczy. a to, ze chce zaraz, to jego prawo, ale obowiązek poczekać, albo i nie:)Dalismy mu zycie, dajemy mu tez prawa i obowiązki, dając mu bezinteresowna miłosc. A to, ze nie rozumiemy jego świata i jego poczynań wynika z naszej i tylko naszej niewiedzy.Dlatego zanim poczniemy dziecko powinnismy sie wyedukować, by nie popełniać podstawowych błedów wychowaczych, by nie kalkulować, ale jednoczesnie nie poswiecac siebie, bo to chora miłosć. Ech.. duzo by pisać na ten temat:PP. Jednym słowem jak we wszystkim „złoty srodek”

      1. A to, że nas irytują (dzieci) czasem, co w tym złego?, przeciez jestesmy ludzmi, bywamy zmęczeni zabiegani i tez mamy prawo by odpocząć, tylko trzeba umiec sie do tego przyznać, nie bac się i dac odpowiedni komunikat, by inni mogli zrozumieć, nie złoscia, nie nienawiscią, wrogoscią itp, tylko przekazem, ze jestem zmeczona, wykonczona, źle sie czuję, komunikacja, zamiast ataku, no i troche empatii. Wszystko jest proste, jesli sobie tego nie utrudniamy:)Pozdrawiam:)

        1. No i tak, oczywiście, ze czytam Twojego bloga;)( fajnie piszesz, znaczy masz pomysły:PP), tyle, ze nie komentuję.Buziaczki i ucałuj małego:*

        2. Pewnie że człowiek może się zirytować no chyba że mu wszystko dokładnie wisi a taka obojętność jest sto razy gorsza od emocji. Dziecko od małego musi wiedzieć że matka może żle się czuć, może być chora i ono to musi uszanować. A ile razy się widzi że matka czy ojciec leżą chorzy a dzieciaki wreszcza im nad uszami jak nawiedzone no ale jak one są chore to nalezy chodzić na paluszkach.

          1. . „Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi. To synowie i córki życia, powołane dla niego samego. One nie są z was, lecz tylko przez was. I mimo, że są z wami, nie należą do was. Możecie je obdarzyć waszą miłością, ale nie waszymi myślami, bo mają one własne myśli. Możecie ofiarować dom ich ciałom, ale nie duszom, Bo dusze ich mieszkają w domu jutra, którego nie możecie nawiedzić nawet w snach. Możecie starać się być jak one, ale nie usiłujcie wymóc na nich, aby one były jak wy. Bo życie nie postępuje wstecz, ani nie zwleka pozostając przy dniu wczorajszym. Jesteście jak cięciwy łuku, przez które wasze dzieci wyrzucane są jak żywe strzały.”

          2. Dziecko jest PODMIOTEM A NIE PRZEDMIOTEM. Nie mamy do niego zadnych praw! Mamy obowiązki. I jak się ktoś decyduje zostać rodzicem powienien o tym wiedzieć ! Jak dziecko jest chore to sobie samo nie poradzi. Jak my chorujemy to jeśli nie możemy osobiście sprawować opieki nad dzieckiem powinniśmy kogoś poprosić o pomoc. Nie ma obowiązku bycia rodzicem. Rodzicielstwo to harówka ale nieobowiązkowa.

          3. Chyba wogóle nie rozumiesz o czym ja pisze a taki moralizatorski ton jest wogóle nie na miejscu. O co ci chodzi z tą opieką jak rodzic jest chory? Czy ja pisze że dziecko paroletnie ma koło mnie chodzić czy pisze że jak leżę chora to dziecko musi to uszanować.

          4. Tak. Mamy punkt sporny.W słowie „musi”. Ale Ty masz proces wychowawczy zakończony więc to chyba nie problem.

          5. A od czego sa rodzice? no chyba od tego żeby dziecko od małego uczyli współzycia z innymi ludzmi, jak nie zaczną uczyć od małego to potem juz szkoda fatygi. Jak małego dziecka nie oduczysz np.ciamkania, siorpania i dłubania w nosie to jak będzie większe może go obcy tego nauczą (a to jest bardzo dla dziecka przykre). Niestety, są rzeczy które dziecko musi pojąć bo jeżeli nie pojmie to znaczy że rodzice wogóle nie zdali egzamu z rodzicielstwa.

        3. Już bardzo dawno nauczyłam się, że przepraszanie (własnych) dzieci, kiedy nas „poniosło” jest cenną umiejętnością. Tak więc teraz przepraszam także mojego synka, chociaż nie wiem, ile jest w stanie z tego zrozumieć. Zauważyłam jednak, że on naśladuje moje zachowanie i jeśli zdarza mu się „nabroić” próbuje po swojemu to naprawić…

  4. Mamy wiele różnych szkół; żeby dobrze pracować musimy zdobyć zawód ; teorię i praktykę; nikt jednak nie wymaga wykształcenia do roli rodzica; a szkoda, bo nie popełniłabym wielu błędów jakie mi się przydarzyły w wychowaniu synów; dziś jestem dużo mądrzejsza w tej dziedzinie, ale uczenie się na własnych błędach w wychowaniu potomstwa to dramat, bo czasu się nie cofnie; przypomnę „super nianię” – każdy rodzic powinien posiadać jej wiedzę na temat wychowania dzieci – powinien, a ja tego nie miałam ; byłam chyba bardzo niedoskonała matką, dlatego wady w charakterze moich dzieci to moja wina już nie do naprawienia; ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że takie miałam warunki i takie były okoliczności ; tylko co temu winne dzieci ? żeby umieć kochać trzeba najpierw samemu być kochanym ; miłości też trzeba NAUCZYĆ ; to jest tak; dobro rodzi dobro ;

    1. No niestety tak jest jak piszesz, miłość rodzi miłość , dobry przykład rodzi dobry przykład. jeśli nie dają nam tego rodzice nie umiemy być rodzicami.Ale wiesz? Ważna jest nauka, że się uczymy i chcemy sie uczyć, a błędy każdy z nas popełnia. Jeśli teraz juz wiesz , ze i co robiłaś źle, zawsze możesz to zmienić i teraz by inną, lepszą. To stanowi sens:)

    2. Jedna mała uwaga. Superniania może ma i duża wiedzę ale w stosunku do swoich dzieci coś jej nie wychodzi.Nie ja to wymyśliłam – psycholog, pedagog ma przeważnie bardzo zle wychowane dzieci.

      1. PS. ja mam taką swoją teorię. Przy pierwszym dziecku człowiek się uczy, popełnia wiele błędów ktore dostrzega po latach no ale przy drugim dziecku pewnych błędów można juz uniknąć.Pierwsze dziecko jest jak pierwsze upieczone ciasto, jakby sie nie starac albo wyjdzie super albo zakalec no ale jak podobne ciasto piekę latami…..

        1. Problem w tym, Olu, że każde dziecko to odrębny świat – tu się nie da (jak przy cieście) zastosować raz wypróbowanego „przepisu” – bo „ciasto” jest po prostu zupełnie inne. 🙂 Jak inaczej wyjaśnisz, że w tej samej rodzinie może się trafić i święty i przestępca, zakonnica i prostytutka? A swoją drogą, to prawda, że inaczej wychowujemy pierwsze i trzecie dziecko. Niemcy mają takie powiedzonko, że kiedy pierwsze dziecko uczy się raczkować, zmywamy przed nim podłogę; przy drugim – już tylko zamiatamy, a trzecie…samo zamiata. 🙂 Zdarza się jednak, że to „trzecie”, ostatnie, jako najmłodsze, jest też bardziej rozpieszczone od pierwszego, od którego wymagamy najwięcej. Niekoniecznie jest więc tak, że z wiekiem stajemy się lepszymi rodzicami.

          1. Oczywiście że moze w jednej rodzinie być i ksiądz i bandyta ale pomysl dlaczego tak jest? Jest rodzic który kocha córkę a nie lubi syna (i nie ripostuj że to się nie zdaża bo to częsty przypadek), jest rodzic który od jednego dziecka wymaga nie wiadomo czego a od drugiego nic, jest rodzic który za ten sam czyn starszego zleje a młodszego pogłaszcze po główce, znam takiego który nie tolerował młodszego syna…..bo był rudy i tak można w nieskończoność.Mój kuzyn ma trzy córki, dwie urodziły sie jak jeszcze studiował. trzecia po wielu latach. Te starsze to miały zupełnie przechlapane, raz powiedział i nie było zmiłuj, jak coś przeskrobały, zostały skarcone (bic to ich nie bił) miały czas na płacz a potem miał byc spokój. Jak mu się urodziła trzecia to ta juz mogła mu wleżć na głowę a on byłby przeszczęsliwy.Koleżanka z pracy też miała trójkę, dwoje starszych chodziło „jak zegarek” a najmłodszy był najbardziej rozpieszczonym i rozdziadowanym dzieckiem jakie w zyciu widziałam a skąd ta różnica? banał, najmłodszy był niekoniecznie męża.Pewnie że każde dziecko jest inne ale podstawowe zasady wychowania sa takie same. Na koniec jeszcze uzupełnię bo tych opisów co się robi przy kolejnym dziecku było sporo. Przy pierwszym wyparza się smoczek, przy drugim przelewa gorąca wodą a przy trzecim wyciera o spódnicę.Przy pierwszym zmienia się pieluchę jak jeszcze nie zdąży zmoczyć, przy drugim jak jest posikana a przy trzecim jak sama pod ciężarem opadnie.Trochę jeszcze tego było ale już nie pamiętam.

      2. Jeśli chodzi o „supernianię” to także się zastanawiam, czy potrafi ona być taka „super” również w codziennym kontakcie z WŁASNYM dzieckiem/dziećmi. To ogólnie znana prawda, że „szewc bez butów chodzi.” Jest także prawdą, że żadnego dziecka nie da się wychować dokładnie „według podręcznika”. Mój tata twierdzi, że kiedy się urodziłam, zamknął wszystkie swoje skrypty – bo MIEĆ dziecko niepełnosprawne to coś zupełnie innego, niż tylko o tym CZYTAĆ.

        1. No i racja. Ja przed urodzeniem dziecka miałam…4 podręczniki, tak sie złożyło ze musiałam liczyc jedynie na własny rozum bo ani moja matka, ani teściowa nie zyły, siostry nie mam, szwagierki daleko.Zaczęłam uczone ksiązki studiować, panika coraz większa a ja praktycznie …coraz głupsza. Doszłam do rozdziału na temat kąpieli i czytam – temperaturę wody mierzy sie termometrem lub CZYSTO UMYTYM łokciem.Łokciem jakos w ubikacji nie mam zwyczaju mieszać, usmiałam się jak norka, książki w kąt i edukację zakończyłam.

    3. Już Janusz Korczak w początkach XX w. ubolewał nad tym, że aby zostać sprzątaczką, trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje – a nikt nie przeprowadza egzaminów na rodziców. Na szczęście ludzkie dzieci są dosyć odporne na nasze błędy. 🙂

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *