„Rozwód kościelny” czy „unieważnienie małżeństwa”?

Kurialiści sami przyznają, że liczba kościelnych „unieważnień małżeństwa” stale rośnie, bo ci, którzy rozwiązali swój związek w prawie cywilnym, coraz częściej chcą też być „w porządku wobec Boga.”

Poza „tradycyjnymi” przyczynami, takimi jak np. impotencja (ale nie bezpłodność!) czy zmuszenie do ślubu (przy czym moim zdaniem można by tu spokojnie dodać także wcale jeszcze nierzadkie „śluby na musiku”, kiedy to młodzi pewnie nigdy by się nie pobrali, gdyby nie to, że dziecko już było w drodze – sama miałam taką koleżankę, która zresztą rozwiodła się po kilku latach…) bardzo wygodną furtką dla osób chcących „wyczyścić swoją kościelną kartotekę” może być kanon 1095 Kodeksu Prawa Kanonicznego. A dokładniej – jego trzeci paragraf.

Otóż mówi on o tym, że „niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich.” Oprócz zdiagnozowanych chorób psychicznych można pod to „podpiąć”życiową niedojrzałość, a nawet… wrodzone dwie lewe ręce. To dlatego blisko 80 procent wszystkich pozwów o unieważnienie dotyczy właśnie naruszenia zasad tego kanonu.

Znacznie rzadziej małżeństwo staje się nieważne z powodu alkoholizmu jednego z małżonków, zatajenia ważnych informacji (np. tych o nieślubnych dzieciach…) czy też udawania podczas składania przysięgi.

– To dowodzi fatalnej kondycji psychicznej młodych ludzi, którzy po prostu nie dorastają do roli małżonków. Nikt ich do tej roli nie przygotowuje. W mediach małżeństwo i ślub ukazywane są tylko jako zabawa – ubolewa bp Tadeusz Pieronek, zresztą profesor prawa kanonicznego.

(Na podstawie artykułu z Onet.pl)

No, cóż – zawsze uważałam, że „rozwód kościelny” (z prawem zawarcia kolejnego sakramentalnego małżeństwa dla strony „poszkodowanej”) powinien być zastrzeżony dla sytuacji zupełnie wyjątkowych (ażeby Jezus nie wypomniał nam kiedyś, jak faryzeuszom, „zatwardziałości serc”) oraz takich, gdzie doszło do rażącego złamania przysięgi małżeńskiej – poza alkoholizmem mogłaby to być np. notoryczna niewierność, maltretowanie fizyczne i psychiczne oraz porzucenie przez małżonka. 

Miałam kiedyś znajomego, bardzo przyzwoitego człowieka, którego młoda i piękna żona niedługo po ślubie (kościelnym, a jakże!) wyjechała do Niemiec w towarzystwie pewnego – exucusez le mot! – starego dziada z dużym…portfelem, a kiedy już go wydoiła do cna, zaczęła tam pracować po prostu w nocnych klubach.

Zrozpaczony chłopak, kiedy wszelkie próby sprowadzenia wiarołomnej do domu zawiodły, zaczął topić smutki w alkoholu. Przed stoczeniem się na dno uratowała go inna, bardzo pobożna, kobieta z którą ma tylko ślub cywilny – i dla której kościelna sankcja za ten „straszliwy grzech” jest ogromnym cierpieniem…

(Były) ks. Tomasz Jaeschke w swojej książce przytacza natomiast przykład kobiety, która samotnie wychowywała niepełnosprawnego syna – bo jej ślubny ulotnił się natychmiast po tym, jak dowiedział się, że dziecko jest chore. Po kilku latach poznała mężczyznę, który pokochał ją i jej dziecko – niestety, zdecydowali się rozstać, bo człowiek ten, będąc osobą głęboko religijną, nie wyobrażał sobie życia bez sakramentów…

I czy naprawdę sądzicie, że w takich przypadkach sam Jezus miałby coś przeciwko temu, żeby ci wszyscy ludzie byli szczęśliwi? On, który tak często powtarzał, że to nie człowiek jest dla Prawa, lecz Prawo dla człowieka?


Postscriptum: A jeśli kogoś to interesuje, to przy warszawskim klasztorze Ojców Dominikanów przy ul. Freta powstało właśnie nowe duszpasterstwo dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych. I bardzo dobrze! Oby jak najwięcej takich miejsc… Tacy ludzie często naprawdę BARDZO potrzebują duchowego wsparcia – w myśl zasady, że „nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają.” (Oj, wiem coś o tym, wiem…). I myślę, że mój dawny spowiednik, o. Mirek Ostrowski, robi tam całkiem dobrą robotę…

78 odpowiedzi na “„Rozwód kościelny” czy „unieważnienie małżeństwa”?”

  1. Kiedys skierowala mnie na te strone wyszukiwarka Google i od czasu do czasu tu zagladam – z rosnaca nadzieja, ze dowiem sie o opublikowaniu przez Autorke jej pierwszej(?) powiesci. Bo ma Pani niewatpliwa latwosc pisania, ogromna wyobraznie, a takze palaca potrzebe komunikowania swoich emocji i opinii. A to oznacza, ze jest sie urodzonym do tworzenia.W tak katolickim kraju, jakim jest Polska, obrany przez Pania kierunek zwierzen – troche skandalizujacy, troche intelektualizujacy, troche sentymentalny, troche opiniotworczy – moglby zaowocowac czytelniczym bestsellerem. Zachecam i zycze powodzenia

    1. Och, aż się zarumieniłam od tylu komplementów. 🙂 Dziękuję pięknie! A skoro już jesteśmy w klimacie „zwierzeń”, to zwierzę się także, że… zostanie powieściopisarką zawsze było moim skrytym marzeniem. Ale wiem, że aby być PISARZEM z prawdziwego zdarzenia, trzeba także poznać i umieć opisać coś więcej, niż tylko własne „ego.” A obawiam się, że – niestety – tego talentu mi nie staje. I nie jest to (bynajmniej!) z mojej strony jakaś fałszywa skromność. Mój świat jest naprawdę bardzo maleńki: ja, moja rodzina, moi znajomi, moje książki, moje przemyślenia, moje opinie, moje emocje… To w sam raz tyle, ile potrzeba na bloga (bo wiem, że mam dar ubierania tego wszystkiego w słowa – może w myśl zasady „to, co udało Ci się nazwać, nie jest już takie straszne”?:)) – ale chyba o wiele za mało na dobrą książkę. Niestety. Choć, „kto wie, czy za rogiem nie stoją anioł z Bogiem…” 😉 Kto wie?

    2. Ps. A tak z czystej i nieskrępowanej ciekawości (bo to właśnie ona napędza większość moich poczynań :)) – czy mogłabym się dowiedzieć, CZEGO (jakiego hasła) szukała Pani, gdy trafiła do mnie?

      1. Interesuje mnie teologia (w szczegolnowci mariologia) i szukalam wpisow m. in. pod haslem „Maryja”. Troche sie zdziwilam, kiedy komputer kazal mi potwierdzic pelnoletnosc, zanim odslonil Pani wpisy: Maryja – Reaktywacja I i II, ale moze takie sa w Polsce internetowe obostrzenia. Przy okazji pytanie: co wlasciwie oznacza ta „reaktywacja” i do czego sie odnosi? – bo jakos sie nie doczytalam.

        1. 🙂 Ograniczenia wiekowe, które Pani zobaczyła, nie są „ogólnopolskie” ani też – broń Boże – związane z tym akurat tematem. Może je wprowadzić każdy bloger (właściciel bloga), jeśli uważa, że treści, jakie przedstawia, mogą być dla kogoś szokujące albo – po prostu – nieodpowiednie dla nieletnich. To jest jak sygnał: „uwaga, wchodzisz tu na własną odpowiedzialność!” A ja uznałam, że jako 'żona księdza’ mogę być dla wielu postacią kontrowersyjną, czy może nawet „podkopać czyjąś wiarę.” A i tak, pomimo tego obostrzenia, zdarzało mi się czytać, że swymi wynurzeniami gorszę niewinne dziatki… Natomiast tytuł „Maryja – REAKTYWACJA” przyszedł mi do głowy po pierwsze dlatego, że słowo to oznacza (z łaciny) „przywrócenie do życia, ożywienie” – a nasza polska maryjność wydaje mi się czasami bardzo skostniała i staroświecka. A po drugie, dlatego, że ludziom wychowanym w naszej popkulturze powinien się od razu skojarzyć z filmem „Matrix- Reaktywacja.” „Pierwsze prawo blogera” brzmi, że chwytliwy tytuł to połowa sukcesu. 🙂 Jeśli tekst jest długi, niektórzy przeczytają tylko nagłówek…:)

          1. Dziekuje za wyjasnienie. Przeczytalam wpisy jeszcze raz i potwierdzily one moja intuicje co do Pani pisarskich mozliwosci. Tlumaczy Pani nawet z laciny, co w dzisiejszych czasach jest rzadkoscia – i warto z niej zrobic uzytek. Moze najmocniejsza strona Pani (blogowego na razie) pisarstwa jest umiejetnosc kojarzenia i plynnego przechodzenia z tematu na temat, przy rownoczesnym modelowaniu mocno przezywanej wizji lub opinii. A jest Pani „so strongly opinionated”, ze musze sie posluzyc angielskim zwrotem, zeby to mozliwie najtrafniej wyrazic. To duzy atut, ale i duza pokusa.Co do teologicznej zawartosci „reaktywacji”, to moze bedzie jeszcze okazja do niej wrocic… chociaz nie watpie, ze i z dzisiejszego tematu potrafilaby Pani wyodelowac mariologiczny traktacik.

  2. Chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub, unieważnienie, pogrzeb, msze na intencję, to kolejne źródła dochodów . A to gadanie o świętości i skuteczności to zasłona dymu z kadzideł. Jak można zachować wiarygodność, unieważniając świstkiem papieru napisanego przez jakiegoś urzędnika tzw. „Święty związek małżeński ” nierozerwalny (Co Bóg złączył …..). Przysięgę M. składa się przed Bogiem przecież a urzędnik unieważnia. Takie unieważnianie uważam obraża Boga. Przynajmniej mojego by obrażało!!!

    1. Daruj mój drogi „zatwardziałej dewotce” ale sakramenty to – źródła dochodów (czasami zbyt wysokich) dla KLERU (moim zdaniem Nowy Testament zabrania sprzedawać „dar Boży” za pieniądze, ale z drugiej strony Stary mówi, że słudzy ołtarza mają prawo żyć z „darów ołtarza” – a skoro już z czegoś żyć muszą, byłoby chyba najlepiej, żeby żyli po prostu z hojności swoich wiernych. Choć i takie rozwiązanie kryje w sobie pewne niebezpieczeństwo: czy „owce” będą chciały utrzymywać „pasterza”, który będzie mówił rzeczy dla nich niewygodne?:)) – natomiast DLA MNIE (i nie ma to wiele wspólnego z poprzednią częścią wypowiedzi) były to znaki Bożej obecności i błogosławieństwa, które pomagały mi lepiej żyć. I których teraz bardzo mi brakuje (bez nich dopiero widzę, jaką jestem wiedźmą). Natomiast masz zupełną rację, że sam pomysł „unieważnienia ” czegoś co Bóg złączył jest dziwaczny. Miałam kiedyś koleżankę, która pochodziła ze związku, który Kościół unieważnił – nie za bardzo rozumiem, jak można „uznać za niebyły” związek, którego owocem był nowy człowiek. Czy to znaczy, że i jej „nigdy nie było” czy może była „dzieckiem z nieprawego łoża”?:) Rozumiem jednak, że takie postępowanie opiera się na próbie udowodnienia, że to wcale nie Bóg związał ze sobą tych dwoje konkretnych ludzi – a zatem ten (czysto ludzki) związek można „rozwiązać.” Takie założenie otwiera jednak szerokie pole do nadużyć – a papieże w dawnych wiekach, śmiem twierdzić, tym hojniej szafowali swoją władzą „związywania i rozwiązywania” im bogatszy i bardziej wpływowy był ten, kto o taką łaskę prosił. Przypuszczam, że i Henrykowi VIII by się udało, gdyby nie to, że Katarzyna Aragońska (której jedyną „winą” skądinąd było to, że nie urodziła królowi syna) była, po pierwsze, kuzynką papieża, a po drugie – pochodziła z Hiszpanii, z którą w XVI wieku nawet papież nie chciał zadzierać. Zwłaszcza wobec postępów Reformacji na Starym Kontynencie. Doprawdy, Henryk nie mógł ze swoją prośbą trafić gorzej, choć Watykan odwlekał odmowę jak mógł. Wobec powyższego wolałabym, żebyśmy już przestali „kombinować” z tymi unieważnieniami i zgodzili się po prostu na ponowne śluby osób rozwiedzionych w ściśle określonych przypadkach. Ale pomyślałam sobie także, że skoro Twoje (ale zapewniam, że nie tylko Twoje…) wyczucie moralne uraża idea „zniesienia” przysięgi złożonej przed Bogiem, to zapewne taką samą „obrazą przyzwoitości” jest moje pragnienie, by Kościół unieważnił przyrzeczenia mego męża… Przysięgi kapłańskie czy małżeńskie – co za różnica?;( Czasami wydaje mi się, że pewnym rozwiązaniem mogłoby być zniesienie „ślubów wieczystych” w zakonach – można byłoby je zastąpić ślubami czasowymi, odnawianymi corocznie albo co 5 lat. Na zasadzie: „dałem z siebie tyle, ile byłem w stanie.” Ale czasem znów rozpatruję rzecz z drugiej strony – czy to nie prowadziłoby nas do pomysłu Sartre’a, który uważał, że instytucję małżeństwa należy zastąpić zwykłym kontraktem, podpisywanym np. na 2 lata i potem, ewentualnie, przedłużanym? Nie wydaje mi się, by taka wizja spodobała się Jezusowi.:)

      1. Ale ludziom by sie podobała i to jest ważne.W końcu problem dotyczy ogromnej rzeszy ludzi – w ciągu 10 lat ponad 600 tys. rozwodów czyli 1,2 mln ludzi ma problem a tak by nie miało.

        1. Tylko nie wiem, Olu, czy to jeszcze można by nazwać chrześcijaństwem. 🙂 A pewnie z połowa tych ludzi POWINNA mieć ten „problem”, jak to nazywasz. 🙂 Jeśli np. ktoś maltretował (pierwszą) „kościelną” żonę albo też żona postanowiła opuścić męża i zostać prostytutką, wydaje mi się słuszne i sprawiedliwe, by takich osób (w ramach pokuty) nie dopuszczać ponownie do sakramentu małżeństwa. Istotą religii nie jest to, „co się ludziom bardziej spodoba” (bo są ludzie, którym „podoba się” np. zdradzanie swoich żon – i chcieliby takiego „Kościoła” który by im powiedział, że to jest „cacy”) tylko to, czy to, co robimy podoba się Bogu.:) A ja po prostu nie wiem, czy podoba Mu się „karanie” w ten sam sposób strony winnej rozpadowi związku, jak i tej niewinnej. „Tylko” tyle – i „aż” tyle. Dla niektórych to, czego bym chciała, to i tak straszliwa herezja.:)

          1. Musze się z toba zgodzic. Wg mnie powinno byc tak – osoba winna ponosi konsekwencje, osoba niewinna nie i to by było chyba sprawiedliwie – jeżeli jest rozwód z orzeczeniem o winie, jeżeli bez orzeczenia winy nikt nie ponosi.

      2. Czy Jezus wymagał przysiąg, przyrzeczeń. Wymagał wiary jedynie ? W tym tkwi odpowiedź na wątpliwości na matane przez nieomylnych.

        1. Air, drogi przyjacielu, ale zauważ, że słowa „wierność” i „wiara” są bardzo do siebie podobne – a w dawnej polszczyźnie były nawet używane zamiennie: „dotrzymać komuś wiary”=”dochować wierności.” Może więc trzeba mieć WIARĘ, żeby dochować WIERNOŚCI? I może to dramatyczne pytanie Jezusa: „Czy Syn Człowieczy znajdzie WIARĘ na ziemi, gdy przyjdzie?” można także tłumaczyć: „Czy znajdzie wśród ludzi WIERNOŚĆ?” (Nie tylko małżeńską zresztą…). I czy należy mieć pretensje do ludzi, którzy mają zbyt słabą WIARĘ, żeby dochować wierności za wszelką cenę? To właśnie było moje pytanie…

  3. Albo droga,z całym szacunkiem dla Twojej erudycji, ale na prawie kanonicznym się nie znasz. Po pierwsze, ani rozwód kościelny ani unieważnienie małżeństwa – tylko stwierdzenie jego nieważności, co oznacza, że było nieważne już w chwili jego zawarcia, a sąd kościelny tylko ten fakt potwierdza. Różnica fundamentalna. Co do impotencji masz racje to nie jest bezpłodność, ale już przymuszanie do ślubu to określenie nieprecyzyjne. Śluby na „musiku” to zupełnie inna kwestia i jeśli nie zaistnieje żadne z przeszkód wymienionych przez KPK to nie ma to znaczenia. Natomiast do furii mnie doprowadza namiętne krytykowanie kan. 1095 ( a w szczególności jego nr 3ciego). Najpierw geneza, został wprowadzony 1983 po wnikliwej analizie orzecznictwa i spraw rozpatrywanych przez sądy kościelne (w tym Rotę Rzymską) na wniosek wybitnych specjalistów z zakresu prawa kanonicznego małżeńskiego. Nr 3 tego kanonu odnosi się m.i. do alkoholizmu, narkomanii, nimfomanii, ale też patologicznych relacji np. męża z własną matką, która nie pozwala na zbudowanie związku z żoną. Przykład, który podajesz jest banalizowaniem tematu, a przykłady, które podałam nie są już takie zabawne, prawda?Wreszcie, jeśli komuś wydaje się, że uzyskanie stwierdzenia nieważności to „pikuś” to życzę szczęścia, bo wiem jak wygląda procedura, jak skomplikowana jest ile trwa i jak często kończy się affirmative i to dwóch instancjach.Dlaczego stwierdzeń jest więcej? Dlatego, że świadomość w społeczeństwie rośnie co do możliwości uzyskania takiego orzeczenia.Inny temat, to powody, dla których ludzie starają się to orzeczenie uzyskać, ale to już nie ma nic wspólnego z materią kodeksową.To z zasadzie tyle w wielkim skrócie, bo to temat rzeka. I jesczce raz proszę Cię Albo powstrzymaj się od wypowiadania na tematy, na które nie masz wystarczającej wiedzy. pozdrawiam

    1. Droga (i) Freyu – dziękuję za doprecyzowanie pewnych rzeczy (rzeczywiście mówiąc ściśle, należy mówić o STWIERDZENIU NIEWAŻNOŚCI MAŁŻEŃSTWA – tj. stwierdzeniu, że tak naprawdę NIGDY nie zostało zawarte – wyobraź sobie, że o tym WIEM dlatego termin „unieważnienie” biorę zwykle w cudzysłów jako potoczny. Natomiast jeśli chodzi o „banalizowanie tematu” które mi zarzucasz, gdybyś przeczytał(a) tekst uważnie, wiedział(a)byś, że jego część pierwsza ( aż do nawiasu – na podstawie…a więc i przykłady, które uznałeś za „śmieszne”) NIE POCHODZI ode mnie lecz jest właściwie dokładnym przytoczeniem artykułu z Onet.pl. Pretensje o to należy zatem kierować nie do mnie. Obiecuję, że kiedy zacznę pracować dla Grupy Onet, przypilnuję, by staranniej dobierali przykłady i terminologię. 🙂 Na razie jednak mogę odpowiadać tylko za te przykłady, które podaję sama. A co do „ślubów na musiku” chyba nie cały Kościół uważa w tej kwestii tak samo, jak Ty – osobiście znam biskupa, który ZABRONIŁ księżom w swojej diecezji udzielania ślubów w takiej „przymusowej” sytuacji, właśnie dlatego, że stanowiłoby to potem wygodną podstawę do ubiegania się o STWIERDZENIE NIEWAŻNOŚCI MAŁŻEŃSTWA. Z całym szacunkiem dla Twojej wiedzy z zakresu prawa kanonicznego.

      1. Albo,jeśli cytujesz, a nie komentujesz, ze się nie zagadzasz to zakladam, zę się z tym utożsamiasz. Nikt tu do nikogo nie ma pretensji. Choć w istocie drażni mnie powszechna skłonność do wypowiadania się na tematy, na które ludzie nie mają pojęcia (nie piszę tego personalnie do Ciebie). Bp nie może zabronić zawierania małżeństwa osobą, których dziecko jest w drodze. Nie mniej jednak na etapie spisywania protokołu powinno nastąpić rozeznanie co do powodów zawierania małżeństwa,(i wtedy ew. można odmówić udzielenia ślubu. ) ale to już inna kwestia. Dodam jeszcze, że niestety w większości te protokoły spisywane są przez księży, których wiedza merytoryczna w odnośnym temacie pozostawia równie wiele do życzenia.Byłabym również ostrożna w powoływaniu się na statystyki. Jaka jest prawda statystyczna, wszyscy wiemy. pozdrawiam

        1. Freyu, właśnie o to „rozeznanie powodów na etapie spisywania protokółu” mi chodziło, jeśli już koniecznie chcesz zachowywać taką wierność terminologiczną. Biskup POLECIŁ kapłanom w swojej diecezji, by dokładnie upewniali się w „wolności” decyzji w takich przypadkach – a w razie wątpliwości kazał udzielenie sakramentu odłożyć (tak samo – raczej nie używa się sformułowania „odmówić sakramentu chrztu” – mówi się o „odłożeniu go na czas późniejszy”) ale W PRAKTYCE wychodzi to na jedno, prawda?

          1. Albo,jestem prawnikiem i w związku z tym zwolennikiem precyzyjnej terminologii, bo tylko wtedy jest szansa na uniknięcie niepotrzebnych nieporozumień. To czy w praktyce wychodzi na to samo to już nie ma najmniejszego znaczenia. A zwracam Twoją uwagę na fakt, że jest to jednak materia prawna.Szkoda tylko, że większość protokołów jest spisywana tak jak jest. Bez należytej uwagi, wiedzy i rozeznania. Nie chcę dociekać przyczyn tego stanu, choć niektóre nasuwają się same. Bo gdyby więcej uwagi temu tematowi poświęcić byłaby duża szansa, żeby uniknąć „udzielenia ślubu”, którego potem zostanie orzeczona nieważność. Co oczywiście nie oznacza, że byłby to lek na całe zło.A co do głównego wątku, ja osobiście i większość znanych mi kanonistów, którzy zajmują się prawem małżeńskim są zdania, że decyzja o wprowadzeniu kanonu 1095 ( a konkretnie jego nr 3ciego), była słuszna.

          2. Być może była słuszna – społeczeństwo mamy istotnie coraz bardziej „niedojrzałe do podjęcia obowiązków” – i zauważ, że wcale nie „potępiam w czambuł” tego kanonu – stwierdzam jedynie, że stwarza ogromne pole do nadużyć, i „rozwiązywania” tego, co z zasady swojej miało być „nierozwiązywalne.” (węzła małżeńskiego) Tak więc może jednak lepiej byłoby skończyć z fikcją polegającą na nazywaniu dwoma różnymi terminami („STWIERDZENIE NIEWAŻNOŚCI SAKRAMENTU MAŁŻEŃSTWA” oraz „rozwód”) jednego w istocie stanu faktycznego? Bo obecnie mamy sytuację kiedy to „nie można, a jednak czasami można”. Wiesz dobrze, że MOŻNA się uwolnić nawet ze świętych węzłów małżeńskich – trzeba mieć tylko dobry powód i dobrego prawnika. Nie sądzę, by coś takiego dobrze służyło wiarygodności nauczania Kościoła. Może lepiej byłoby po prostu powiedzieć: „Małżeństwo katolickie jest zasadniczo nierozerwalne, tym niemniej w szczególnych przypadkach (tu należałoby je wymienić) osoba rozwiedziona może ponownie zawrzeć sakramentalny związek. ” I o tym w zasadzie miał być ten post – co jest ważniejsze: PRAWO czy też MIŁOSIERDZIE. Rozumiem jednak, że Ty, prawnik, musisz stać na straży prawa. I naprawdę nie mam Ci tego za złe.:)

          3. Nie jest prawda że społeczeństwo jest „coraz bardziej niedojrzałe” , małżenstwa sa takie same jak były jedynie ludzie sa bardziej dojrzali. Kiedys kobieta przewaznie nie pracowała,skończyła pare klas, siedziała na łasce i niełasce męża, dzieci było sporo więc nic nie miała do gadania. Mąz mógł bić, pić, poniewierać a i tak o rozwodzie nawet nie pomyślała. Zresztą rozwód to był wstyd i hańba dla całej rodziny.A dzisiaj, raz oberwie i rozwód gotowy, jest w stanie się utrzymać, wywalczy alimenty i nie musi sie męczyć a rozwód juz nikogo nie bulwersuje, nawet na wsi (kiedyś był nie do pomyślenia)

          4. PS. A ta końcówka twoich przemysleń jest bardzo racjonalna, może kiedys i do tego dojdzie.

          5. Albo z całym szacunkiem, ale w Twoich ustach (tzn. osoby wierzącej) propozycja „małżeństwo jest zasadniczo nierozerwalne” brzmi co najmniej kuriozalnie. I nie ma możliwości, żeby takie rozwiązanie było wprowadzone właśnie dlatego, że KOścioł definiuje i postrzega małżeństwo w konkretny sposób. Co do mojego doświadczenia i wiedzy. Powiem Ci tak. To nie jest takie proste jak Ci się wydaje i dobry prawnik niewiele pomoże.Proces o orzeczenie nieważności jest specyficzny i nie ma wiele wspólnego z postępowaniem przed sądami cywilnymi. Pojawia się w nim również instytucja obrońcy węzła. Co więcej, jeśli w pierwszej instancji zapadnie orzeczenie o stwierdzeniu nieważności (affirmative), to apelacja jest obowiązkowa i sąd II instancji ponownie bada sprawę. Dopiero po drugim affirmative mówi się o stwierdzeniu nieważności. Taki tryb postępowania ma zapobiec nadużyciom, o którym mówisz. Więc nie ulegaj proszę stereotypowym opinią w tym zakresie. W jednym masz rację – powód musi być dobry. Ale co to znaczy? To znaczy, że na podstawie stanu faktycznego trzeba wskazań podstawę (lub podstawy) prawne, które uzasadniają skargę powodową.I im precyzyjnej i trafniej wskazana jest ta podstawa tym większe prawdopodobieństwo stwierdzenia nieważności – o ile sąd podzieli naszą ocenę.Widzisz więc, że to nie jest takie proste. Nie twierdzę, że nie zdarzają się nadużycia, bo one będą zawsze jeśli czynnik ludzki wchodzi w grę ( a orzekają jednak ludzie), ale są one rzadsze niż by się chciało twierdzić, że są. Nadto dodam jeszcze, że krytyka kanonu o którym rozmawiamy to pokłosie przyjęcia przez kościół bardziej konserwatywnego kursu niż doświadczenia związane z jego stosowaniem.A na koniec, prawo czy miłosierdzie…Hmmm, no takie zestawienie jest dla mnie nie do ogarnięcia, bo to określenia z różnych jednak światów, ale skoro chodzi Ci o miłosierdzie, to właśnie ten kanon jest przejawem wrażliwości kościoła, bo „ktoś” wreszcie dostrzegł lat temu prawie 30, że pojawiły się nowe okoliczności, które mogą czynić małżeństwo nieważnym.

          6. Co do końcowej części w pełni się zgadzam – to dobrze, że dostrzeżono różne nowe okoliczności. Niemniej moim pragnieniem jest, by Kościół (który ma przecież na ziemi PEŁNĄ władzę „związywania i rozwiązywania”) rozwiązywał ów węzeł także wówczas, gdy któraś ze stron poważnie sprzeniewierzyła się przysiędze (np. przez maltretowanie – miłości, przez „nierząd” – wierności, przez pozostawienie małżonka samego w trudnej sytuacji – „uczciwości małżeńskiej”) – jeśli nie ma żadnych szans na pojednanie. Jezus nigdy nie negował Prawa (Mojżeszowego) – a jednak czasem zalecał odstąpić od jego rygorystycznego przestrzegania ze względu na dobro CZŁOWIEKA. I powiedział, że Bóg „chce raczej MIŁOSIERDZIA, niż ofiary.” Kiedy tak patrzę na losy niektórych (opuszczonych i ponownie związanych)”rozwodników” to myślę, że zbyt często w praktyce Kościoła zwycięża jednak „ofiara.” Z życia, szczęścia i wiary tych ludzi. Oczywiście, to tylko moje – laika – odczucie.

          7. Albo, może tu podejście jest inne, bo sakramentu udzielają sobie sami nupturienci, a KOściół, że tak powiem bardzo nie ładniej, kontroluje tylko stronę formalną? Myślę, że dyskusja nam się trochę rozeszła, bo gdzie inedziej rozłożyłyśmy akcenty :)Wiesz, ja też nie do końca rozumiem stosunek Kościoła dla rozwodników. I jestem w stanie zrozumieć, że dla kogoś w nowym (często tylko cywilnym związku) brak dostępu do sakramentów może być problemem. Myślę, że tu warto by przemyśleć podejście. Bo ludzie rozstają się z różnych powodów, których źródła nie zawsze istniały najpóźniej w chwili zawarcia małżeństwa i ten rozpad nie jest skutkiem swobodnego podejścia do samego małżeństwa. I tu zaczyna się problem, bo dla Kościoła rozwodnik to rozwodnik i jak nie masz stwierdzonej nieważności, to w zasadzie do śmierci współmałżonka sakramentalnego w tej kategorii przebywasz. I to jest dla mnie rzeczywisty problem. Ale to już nie sfera prawna.

          8. Słowem miłość, nawet jak wygaśnie i tak zostaje ukarana dożywotnimi galerami jakimi jest małżeństwo.

          9. Wiesz, mnie bardziej interesuje, czy mam moralny obowiązek dotrzymania przysięgi, którą druga osoba (jednostronnie) złamała, np. porzucając mnie na zawsze. Oczywiście, zachowanie wierności w takim przypadku jest prostą drogą do świętości i na pewno należy je zalecać, ale nie powinno się (moim zdaniem) potępiać osób, które w takiej sytuacji nie chcą żyć w samotności. Czy to, że nie jestem zdolna do „miłości heroicznej” musi od razu oznaczać, że grzeszę?Nie mówię,że „NIE” – po prostu nie jestem pewna…

          10. Ale życie jest życiem i trudno wymagać by osoba szczególnie młoda miała całe zycie zyc w celibacie, z nikim sie nie wiazać, nie miec rodziny, dzieci i dazyć do swiętości.

          11. Jest to oczywiście postawa godna pochwały, Olu, ale masz rację, trudno wymagać takiego stopnia HEROIZMU od wszystkich. Taka decyzja wymaga ogromnej siły i wiary, którą nie wszyscy posiadają. Dlatego, jak sądzę, Kościół powinien pozwolić tym, którzy nie chcą żyć w samotności na zawarcie powtórnego małżeństwa – pod warunkiem, że pierwszy związek nie rozpadł się z ich winy i jeśli nie ma szans na pojednanie.

          12. No, właśnie – toteż ja nie zamierzam się z Tobą sprzeczać na tematy PRAWNE – bo, jak słusznie zauważyłeś, nie za bardzo się na tym znam. Niemniej przeraża mnie myśl (możliwość), że trzymając się bardzo ściśle litery PRAWA Kościół mógłby skrzywdzić choćby jednego CZŁOWIEKA. „Rozwodnik” „rozwodnikowi” nierówny, różne są ludzkie losy i doświadczenia – i jakże tu zamknąć je wszystkie w jednym „sztywnym” kanonie? Wydaje mi się, że w każdym przypadku Kościół (jeśli naprawdę jest Matką) powinien kierować się tym, co przyniesie temu konkretnemu CZŁOWIEKOWI większe dobro. Jako prawnik powinieneś się ze mną zgodzić, że odstąpienie od kary nie unieważnia prawa. 🙂

          13. wiesz tu cześciej ludzie zawodzą niż kanon, bo złaszcza ten dyskutowany jest dość elastyczny :)jasne można odstąpić od kary, ale w tym przypadku problem nie jest rozpatrywany w kategoriach winy i kary. Małżeństwo zostało zawarte ważnie lub nie. Niestety Roma locuta causa finita. Gdyby to był temat rozwodu to byłaby inna historia, ale nie jest. I nie wypowiadam w tym momencie swoich poglądów, tylko wypowiadam się przez pryzmat KPK.

          14. Ale wiesz, co mnie pociesza? To, że prawo kanoniczne nie jest „niezmiennym prawem Boskim” i może podlegać zmianom.

          15. Tak to jest pocieszając, że prawo kanoniczne podlega zmianą. Tylko wiesz Albo, wolałabym, żeby ekipa BVI się do tego nie zabierała, bo ich zmiany mogą pójść w kierunku, który nam obu by się nie spodobał. Oceniając ogólną tendencje przewidywałabym zaostrzenie przepisów raczej. Więc lepiej już niech zostanie, póki co, tak jest 🙂

    2. Zgadzam sie z tobą w 100%. Nie nalezy bagatelizowacv spraw o ktorych sie nie ma pojęcia i faktów których się nie przezyło. Jak ktoś nie miał męża maminsynka to wogóle nie powinien sie wypowiadać i to autorytatywnie bo to tak jakby slepy gadał o kolorach.Zycie z maminsynkiem to nie jest żadne zycie i bardzo dobrze że został Kanon 1095 wprowadzony.

      1. Masz rację Olu, to jakby zastanawiać się nad tym co jest gorsze przymus , czy to, że ktoś jest przysłowiowym maminsynkiem. I twierdzenie, że to drugie nie stanowi problemu. To nie tak – nie można wartościować. Trzeba oceniać jak to wpływa na zdolność budowania relacji. I powody, które dla jednych są banalne i śmieszne mogą być tragedią życiową dla kogoś innego. Zresztą znam dobrze przynajmniej dwie pary, które właśnie z tego powodu się rozstały.

  4. Nie znam Prawa Kanonicznego,lecz znam o wiele ważniejsze -Prawo Boże,które jest ponad wszelkie prawa,bo ustanowione przez samego Stwórcę.Co ono podaje względem rozwodów?Jezus powiedział:”Mówię wam,że kto się rozwodzi ze swą żoną-jeśli nie z powodu rozpusty-i poślubia inną,popełnia cudzołóstwo”(Mateusza 19:9);”Małżeństwo niech będzie w poszanowaniu u wszystkich,a łoże małżeńskie-niczym nieskalane,gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg”(Hebrajczyków13:4).Jezus wyrażnie podaje powód dla,którego małżeństwo może się rozwieść.Apostoł Paweł położył również nacisk na cudzołóstwo.Inne powody nie są podane w Biblii.Zatem nie należy modyfikować Prawa Bożego,ani ulegać presji otoczenia.Uważam,że jeśli człowiek podejmuje decyzję życiową,musi dochować przysięgi złożonej w obliczu Boga.Ludzie sami wprowadzają rozlużnione obyczaje,ponieważ brak im zbożnej bojazni i nie myślą o konsekwencjach.Jeśli ktoś decyduje się na separację z małżonkiem,bo nie potrafią być ze sobą,musi pamiętać o tym,że nie wolno mu się z nikim wiązać-to wynika też ze słów Jezusa.Jeśli się z kimś zwiąże popełnia cudzołóstwo.Miałam okazję w życiu widzieć mnóstwo małżeństw,które z błahego powodu postanowili się rozwieść.a tak naprawdę powodem było wygodnictwo,lenistwo,bezmyślność,nieumiejętność radzenia sobie z codziennymi problemami,nieodpowiedzialność,brak zaufania,traktowanie małżeństwa jako formę bawienia się w mamę i tatę w wolnych chwilach,brak wiary i samozaparcia,egoizm,brak miłości do bliżniego,nieuczciwość,brak poczucia obowiązku i wiele ,wiele innych wad.To tak jak zanotowano w 2 liście do Tymoteusza 3:1-5,Jeśli się takie cechy posiada ,trudno ujarzmić nieporozumienia i spory.Żeby małżeństwo było szczęśliwe,musi trzymać się Bożych mierników i żywić zbożną bojażń.

    1. Proszę wybaczyć, ale muszę zadać to pytanie po przeczytaniu pani komentarza. Cytaty z Biblii są, wszystko jasne. Twierdzi pani, że nie należy ulegać presji otoczenia i modyfikować tych zasad. Tak więc oto pytanie:Co pani by zrobiła, gdyby wyszła pani za damskiego boksera, dbającego o pani siny wygląd? Załóżmy, że lałby panią przez całe lata małżeństwa, tu złamana kość, tam blizny. I też twierdziłaby pani, że stwierdzenie unieważnienia małżeństwa nie wchodzi w grę, bo Biblia pisała tylko o rozpuście i cudzołóstwu?Zobaczymy czy będzie tutaj hipokryzja, czy dalej się pani będzie trzymać własnych słów, które są napisane w pani poprzednim komentarzu.

      1. Z każdej sytuacji jest prawne wyjście.Pyta Pan (Pani),co bym zrobiła oczywiście próbowałbym wyciszyć małżonka czynnikami prawnymi,bo przecież po to jest Prawo państwowe,jeśliby i to nie zdało egzaminu,zdecydowałabym się na separację,ale nigdy nie poślubiłabym już innego,ani nie szukałabym przyjaciela,bo ta opcja odpada w tej sytuacji.Mając sumienie wyszkolone na Biblii umiem tak pokierować swoim życiem by nikomu nie szkodzić-również sobie.Tak na marginesie,jestem wdową od 16 lat i chociaż mogłabym poszukać sobie męża,to jednak rozsądek podpowiadał coś innego,ponieważ w grę wchodziły dzieci-to je musiałam chronić,one były w tym wszystkim najważniejsze,dobrze im było i jest z mamą i niech tak zostanie.

        1. Troche ciekawe podejście do zycia. Jesteś 16 lat wdową to dzieci juz chyba sa dorosłe i jako takie mamusinej opieki nie wymagaja.No chyba że będziesz je trzymała „u spódnicy” az się zestarzeja.Normalnie dzieci ida z domu, maja swoje zycie i swoje problemy a ty zostaniesz sama i nie będziesz miała do kogo ust otworzyc

    2. Szanowna Pani, tak się składa, że nie należy przeciwstawiać sobie prawa Bożego i prawa pozytywnego obowiązującego w Kościele, bo nie są one sprzeczne, ale stanowią elementy kompatybilne. To raz. Dwa, nikt w dyskusji odnoszącej się do rozwiązań KPK nie mówił o rozwodzie, bo ten termin w KPK nie funkcjonuje (element prawa świeckiego, którego KOściół nie dopuszcza). A trzy, skoro takie jest Pani stanowisko to kontestuje Pani prawo KOścioła do stanowienia norm, bo wszystko zostało już w Biblii napisane. A to już idzie zdecydowanie za daleko. I zdaje się, że nie jest zbyt zgodne z nauką tegoż KOścioła.

      1. W rzeczy samej,należy tylko i wyłącznie trzymać się zasad i norm wyłuszczonych w Biblii.Czy Jezus powiedziałby”Słuchaj Piotrze,Janie,Jakubie-jak coś wam nie będzie harmonizowało z Prawem,jakie dał mi Ojciec to idżcie na mały kompromis,żeby to ,co dodacie było trochę kompatybilne z Prawem Bożym”?Nie! Jezus by nigdy nie poszedł na kompromis,on ściśle trzymał się litery Prawa i tak też nauczał swoich naśladowców.

        1. Ciekawy pogląd. Obawiam się , że KOściół katolicki go nie podziela. Zresztą pogląd dość daleko idący, bo korzystając z pierwszego z brzegu przykładu w Biblii nie ma ani słowa o sakramencie bierzmowania, czy namaszczenia chorych. Skoro tak, czy je Pani odrzuca?Proszę pamiętać, że KK to nie supermarket, w którym każdy bierze co chce.

          1. Biorę tylko te rzeczy,które pozwolą mi spełniać wolę Boga w sposób ,jaki On sobie tego życzy,a który zawarł na kartach swego spisanego Słowa Biblii

          2. Skoro tak, to obawiam się, że mamy do czynienia z herezją, którą KK każe ekskomuniką latae sententiae, co w praktyce oznacza wyłączenie z KK i brak dostępu np. do sakramentów.

          3. Pani Teresa jest Świadkiem Jehowy więc te rozstrzygnięcia (już?) jej nie dotyczą. 🙂 Czy jej wyznanie to „herezja”? Hmmm… Powiem tak, aby nikogo nie urazić…Światowa Rada Kościołów uważa ten ruch biblijny za „grupę judaizującą.” 🙂

          4. Ok, to w takim razie moja uwaga nie ma znaczenia. Komentarz odnosił się tylko do wypowiedzi. 🙂

    3. Wszystko to pięknie az do momentu kiedy człowieka nie dotyczy. Znam osobę o bardzo podobnych pogladach, wiele osób radziło jej zeby wreszcie tego drania męża zostawiła ale ona nie, przysięgałam i takie tam gadki. Jak mąż pobił ich dziecko tak ze znalazło się w szpitalu na żadne zasady nie patrzyła, podała o rozwód. Tylko ciekawi mnie jedno, córka po pobiciu ma padaczkę pourazową – czy ona nie ma wyrzutów sumienia że do tego dopuściła bo jak dla mnie to jest egoizm – wazne jej zbawienie a zdrowie dzieci ma się gdzieś.

      1. Olu, masz racje, nic nie jest czarno-białe, a już szczególnie jeśli się czegoś nie doświadczy. W kontekście, o którym mówisz warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię , a mianowicie, fakt, że kobieta, która jest w trudnym związku zwykle nie otrzymuje od duszpasterzy wsparcia. Rozpowszechnione jest podejście o „niesieniu krzyża” i lekkie lekceważenie problemów. I tu się zaczyna mega problem, bo taka kobieta jest w konflikcie pomiędzy sumieniem a rzeczywistością, z która musi się mierzyć.Podsumowując mam wrażenie, że kurialiści zamiast szaty rozdzierać nad wzrostem stwierdzeń nieważności (który w rzeczywistości nie jest aż tak duży) powinni pochylić się nad formacją księży tak, aby spisywanie protokołu spełniało swoją funkcję oraz, aby byli choć w minimalnym stopniu przygotowani do wyzwań duszpasterski, jakie stanowią, choćby takie przypadki, o którym wspomniałaś.

        1. Ja juz jestem tyle lat mężatka że straciłam juz rachube, jak brałam slub żadnego protokołu nie było swiat sie nie zawalił. Moja córka wychodziła za mąż i od niej wiem jak taki protokół wygląda i czym się go je. Pomijajac pytania czy mój mąż nie miał czegoś na sumieniu z matką zięcia, czy córka wcześniej jakiegoś kandydata na męża nie zamordowała ksiądz zadawał takie pytania że można paść ze śmiechu. Np. zapytał córkę czy nie jest …matką zięcia (zięć był starszy 7,5 roku od niej a ona miała 18 lat i chyba na matkę nie wyglądała). Potem nastapiło szkolenie na temat……milości po francusku, jak jest grzesznie a jak nie. Albo to jest norma, albo księdzu Pan Bóg rozum odebrał.

          1. Olu, niektóre pytania mogą się wydawać dziwaczne, ale naprawdę zdarzają się najróżniejsze sytuacje i prawo kanoniczne wiele z nich ujmuje (i tu się zastanawiam, czy rzeczywiście da się ująć życie człowieka w takie proste pytania i odpowiedzi). Naprawdę NIGDY nie słyszałaś o przypadku, że przyszły mąż zakochał się w swojej teściowej, albo ktoś zamordował pierwszą żonę, a teraz chce mieć drugą, młodszą? Natomiast ten (pożal się Boże) „kurs przedmałżeński” w tym miejscu to nieporozumienie. Moment wypełniania protokółu to z pewnością nie jest dobra pora, żeby „uświadamiać” młodym, co im w łóżku „wolno” a czego nie. Zresztą mój spowiednik, zapytany, czy „miłość francuska” jest grzechem, odparł, że Kościół powinien wystrzegać się zaglądania małżonkom pod kołdrę, chyba że jest to absolutnie konieczne (np. warto, żeby ludzie wiedzieli, że aborcja jest grzechem).

          2. Ze sie zakochał w tesciowej słyszałam ale zeby osoba młodsza (i bardzo młodo wygladająca) była matka osoby od siebie starszej to tego jeszcze nie słyszałam.Pytania pytaniami ale je zadając też trzeba choć troch.e pomyśleć

          3. Masz rację – mechaniczne podejście do każdej „pracy” może łatwo ją ośmieszyć. Zresztą, im bardziej rozbudowane prawo kanoniczne i im więcej kruczków prawnych, tym o to łatwiej. W ogóle chciałabym, żeby cała ta „kościelna biurokracja” uległa uproszczeniu do niezbędnego minimum (karteczki „od spowiedzi”, zaświadczenia, takie czy inne „papierki”) – bo gubi się w niej to, co najważniejsze, czyli pytanie o WIARĘ tych, którzy mają przyjąć ten czy inny sakrament. Nieszczęściem katolicyzmu jest chyba to, że przez wieki obrósł w przepisy, które mają uregulować wszelkie możliwe sytuacje – CAŁE życie wierzących. Nawet to, co, i w jakich pozycjach mogą robić ze współmałżonkiem pod własną kołdrą (bo definicja „stosunku małżeńskiego” też znajduje się, i owszem, w KPK – co zresztą zamyka drogę do sakramentalnego związku niektórym osobom niepełnosprawnym). A gdzie tu miejsce na własną wrażliwość sumienia?!

    4. Piszesz:”Jezus powiedział:”Mówię wam,że kto się rozwodzi ze swą żoną-jeśli nie z powodu rozpusty-i poślubia inną,popełnia cudzołóstwo”(Mateusza 19:9);”Małżeństwo niech będzie w poszanowaniu u wszystkich,a łoże małżeńskie-niczym nieskalane,gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg”(Hebrajczyków13:4).Jezus wyrażnie podaje powód dla,którego małżeństwo może się rozwieść.”.W tym wyjątku nie chodzi o to, że jak małżonek popełnia cudzołóstwo, to można się rozwieść. Tu chodzi najpewniej o związek nie ważnie zawarty, a taki związek zawsze jest rozpustą. Z resztą zobacz co jest napisane w komentarzu do tego fragmentu z Biblii Tysiąclecia:”Z wszystkich trzech Synoptyków wynika jasno i niedwuznacznie, że Jezus przywrócił pierwotną nierozerwalność małżeństwa i nie pozwolił na żadne rozwody (Mt 19,6-9; Mk 10,2-12; Łk 16,18; por. 1 Kor 7,10n). Wyjątek, o którym jest mowa tu i w Mt 19,9, należy prawdopodobnie tak rozumieć, że chodzi nie o ważne, legalnie zawarte małżeństwo. Współżycie zaś dwóch osób poza małżeństwem jest zawsze nierządem. Użyty tu termin gr. Gyne oznacza i żonę, i kobietę w ogóle. Tylko Mt bierze pod uwagę dyskusje rabinackie.”Jeszcze inny komentarz:”W tekście greckim użyto słowa „porneia”, będącego odpowiednikiem hebrajskiego „zenut”. A to ostatnie ma określa związek między blisko spokrewnionymi. W takim wypadku nie byłoby mowy o wyjątku od zasady o nierozerwalności małżeństwa, ale o związku nieważnym od samego początku… „.Jeżeli masz wątpliwości, to spytaj jakiegoś biblisty.

      1. Jumik, nie jestem wprawdzie biblistką, lecz historyczką starożytności, niemniej muszę Cię troszkę poprawić: „porneia” w grece to nie tylko – jak sugerujesz – „kazirodztwo” – ale w ogóle KAŻDE współżycie seksualne ludzi nie będących formalnie małżonkami (np. piękna Helena była „porne” dla Parysa). Może to sugerować, że Jezusowi chodziło o przypadek, kiedy małżeństwo nie było „ważnie” zawartym małżeństwem, lecz konkubinatem – lub też, że Jezus angażuje się tu w spory rabinackie i stwierdza, że WOLNO oddalić żonę tylko w przypadku, gdyby stała się „nierządnicą.” (Dokładnie tak, jak w przypadku mego znajomego :)). Warto też przypomnieć (bo pisałam tu już o tym kilkakrotnie) że w Piśmie Świętym istnieje co najmniej jeszcze jeden przypadek ROZERWALNOŚCI „świętego węzła małżeńskiego” – jest to tzw. „przywilej Pawłowy”, dotyczący małżeństw chrześcijan z niewierzącymi.

        1. Przywilej Pawłowy nie dotyczy sakramentalnego małżeństwa przed Bogiem, a małżeństwa niewierzących-nieochrzczonych, z których jedno się później nawróciło i to tylko wtedy, gdy strona nieochrzczona odchodzi lub nie odchodzi, ale nie chce mieszkać z nią w zgodzie bez obrazy Stwórcy..Co do pornei, to to był cytat. Ale jak sama wskazujesz dotyczy to każdego małżeństwa nieważnie zawartego, bo nie może chodzić o dyskusje rabinackie – wtedy nie byłoby to spójne z innymi fragmentami Pisma Św. m.in. tymi, które pomijają ten wyjątek.

  5. A ja jednak odczuwam pewną gorycz (może to wynika z mojej słabości…) w związku z podejściem do drugich małżeństw. Jestem osobą „samotną” (nie lubię tego określenia, ale ani „stara panna”, ani „singielka” nie brzmią lepiej) i konsekwentnie nie angażuję się w związki z rozwodnikami. I czuję, że z punktu widzenia coraz większej grupy, osoby w związku niesakramentalnym są jakby na lepszej pozycji niż te, które w obliczu wyboru, wolą pozostać same. Nie chcę nikogo potępiać za to, że kocha kogoś, kogo „nie powinien”, szanuję ludzi niezależnie od takich okoliczności, ale nie podoba mi się pewien brak konsekwencji ze strony Kościoła. Na związki niesakramentalne patrzy się coraz łaskawszym okiem, a na takich cudaków ja ja – w najlepszym wypadku nie zwraca uwagi.

    1. Kawko, rozumiem Cię doskonale – we wspólnotach, w których byłam, było sporo takich osób jak Ty – i wszystkie one mówiły nam podobne rzeczy, jak te, które Ty napisałaś. Pewna kobieta „samotna” z wyboru kiedyś napisała: „Dlaczego w modlitwie 'za kobiety’ mowa jest tylko o zakonnicach i matkach? Jakby żadne inne kobiety w ogóle nie istniały!” A od siebie mogę dodać, że nie sądzę, by kogokolwiek z nas Bóg „powołał do samotności.” Myślę, że wszyscy jesteśmy powołani DO WSPÓLNOTY – z Nim i z innymi ludźmi. A „staropanieństwo” to nie tyle stan cywilny, co POSTAWA – „nigdy nie oddam się nikomu ani niczemu.” Nie wydaje mi się, żeby Ciebie to dotyczyło. 🙂

  6. Tyle teorii, tyle teologiczno-prawniczych komplikacji. Moim zdaniem najrozsądniejszym wyjściem byłoby zawieranie ślubu wyłącznie cywilnego.

    1. A jednak, Dibeliusie, wszystkie religie znają pojęcie „przysięgi przed Bogiem” – myślę, że pomimo wszystko jest w tym coś bardzo ważnego i pięknego (nawet ateistom coraz częściej nie wystarcza suchy prawny akt – więc stworzyli tzw. „śluby humanistyczne”, z bogatszą i głębszą oprawą). Sądzę też, że nierozerwalny związek dwojga ludzi to pewien ideał, do którego na pewno należy dążyć – zawsze jednak trzeba przy tym mieć na uwadze naszą ludzką słabość i cierpienie – jeżeli nauka o Bogu, który jest Miłością, ma być wiarygodna. „Nie człowiek jest dla szabatu, lecz szabat dla człowieka.” I tyle.

      1. Albo, Piękno pięknem, ale zbawienie duszy ważniejsze. Jeśli zawierając ślub kościelny zgodnie ze statystykami mogę oczekiwać rozwodu z prawdopodobieństwem np. 30%, a oznacza to grzech ciężki – to wybieram z prawdopodobieństwem 100% grzech lżejszy, z którego mogę się w normalnym trybie wyspowiadać.

        1. Dibeliusie, z tego, co mi wiadomo, to spowiedź wymaga zmiany postępowania – tak więc właściwie żyjąc w stałym związku z kobietą bez ślubu kościelnego powinieneś się z nią rozstać (albo przy najmniej nie współżyć). To tyle o „normalnym” trybie.:) Po drugie, 30% niepowodzeń oznacza wszakże 70% małżeństw, które „wytrwały.” Czyż nie? Poza tym, nie zapominaj, że ludzie WIERZĄCY (a tylko tacy powinni zawierać śluby „konfesyjne” – choć wiem, że w praktyce różnie to bywa) nie poruszają się w tej kwestii na płaszczyźnie czysto „ludzkiej” – oprócz tych dwojga, którzy sobie przyrzekają, jest jeszcze Ktoś, kto ma moc im pomóc dotrzymać przysięgi. Chyba nie przez przypadek wśród małżeństw, w których oboje się modlą i praktykują, rozwodów jest tyko 2%.

      2. Owszem, religie aż nazbyt często wymagają przysięgania (a katolicyzm w szczególności- vide: śluby małżeńskie, bywa że powtarzane przy okazji jubileuszu; śluby kapłańskie i zakonne; śluby dziękczynne lub petycyjne w miejscach kultu; wspólnotowe lub okazjonalne śluby czystości przedmałżeńskiej, trzeźwosci i innych wytrwałości). Ze zbyt wielu powodów, żeby je tutaj rozwijać, zapomina się o nauce samego Jezusa: „A ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie, ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym lub czarnym. Niech wasza mowa będzie: tak – tak, nie – nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.” (Mat. 53:34-37)

        1. O tej niespójności pomiędzy słowami Jezusa „wcale nie przysięgajcie!” a wielością kościelnych (zresztą nie tylko!) przysiąg bardzo wiele w jednej ze swoich książek pisał Tadeusz Bartoś. Nie jestem jednak pewna, czy z fragmentu: „Niech mowa wasza będzie tak-tak, nie-nie” można wysuwać wniosek, że JUŻ ZŁOŻONE przysięgi (małżeńskie, kapłańskie czy jakiekolwiek inne) nie powinny chrześcijan obowiązywać, „bo przecież to tylko (puste) słowa.”:) Sądzę, że Ten, którego Ewangelia nazywa Słowem Wcielonym, jednak wyżej cenił wagę (ludzkiego) słowa – które w ostatnich czasach bardzo się zdewaluowało. Czy wiesz, że nawet owiana „czarną legendą” Inkwizycja udzielała skazanym przepustek „na słowo” – i umowy te były dotrzymywane? A praktykę różnego typu „prywatnych ślubów religijnych” znał już Stary Testament – i nie potępiano tego, mimo że Biblia stale przestrzega, by „nie wypowiadać pochopnie słów przed obliczem Najwyższego.” I chyba o to chodzi – (jeśli już ) PRZYSIĘGAĆ RAZ A DOBRZE.

          1. O nierozerwalności małżeństwa Jezus wypowiedział się wystarczająco radykalnie, żeby potrzebne tu były jakiekolwiek przysięgi. Tym bardziej, że w Jego (i wcześniejszych) czasach decyzje o małżeństwie były nagminnie podejmowane nie przez samych zainteresowanych (zwłaszcza nie przez przyszłą żonę). Nawet wdowy, zgodnie z Prawem, poślubiane były bratu zmarłego męża. W kulturze żydowskiej małżeństwo zawierane było, de facto, nie w świątyni, lecz w sypialni małżonków. O nierozerwalności związku decydowały więc nie sakramentalne słowa, lecz fizyczne „poznanie” (dziś określane dosadniej jako „skonsumowanie”). Z tego też powodu dopuszczalne bylo zerwanie umowy w przypadku, gdy oblubienica okazała się nie być dziewicą, a równocześnie możliwy byl podstęp Labana z „poślubieniem” Jakubowi niechcianej Lei.Jezusowe „tak-tak; nie-nie” nie jest więc jakaś skrótową formułą przysięgi, lecz wskazaniem na konieczność pokory wobec nieprzewidywalności zycia i naszej duchowej niedoskonałości.

    2. Czy zawarcie ślubu w obecności urzędnika ,konsula,kapitana statku nie jest równoznaczne z zawarciem związku i złożeniem przysięgi w obliczu Boga.?”On nas widzi i zna nasze myśli i zamiary serca”.Tym bardziej, że to On jest „Twórcą małżeństwa”.Każdy ślub zobowiązuje do dochowania złożonej przysięgi.

      1. KOntestowane przez Panią prawo kanoniczne dopuszcza zawarcie małźeństwa bez obecności księdza w nadzwyczjanych okolicznościach (kan. 1112 i 1116). a jednak nie taki diabeł straszny…

  7. Aniu, świetny post jak zawsze zresztą. Mnie interesuje pogłębienie kwestii niedojrzałości psychicznej do podjęcia obowiązków małżeńskich. Znam przypadek, że żona była tak uzależniona od swej matki i braci, że wszystkie, nawet intymne sprawy małżeńskie były dyskutowane na forum rodzinnym, mąż był traktowany jak ten, co do rodziny „wszedł” i musi się podporządkować, słowem „krakać” jak oni. Jakiekolwiek próby oponowania czy protestu ze strony męża, kończyły się awanturami z aktywnym udziałem teściowej ( mieszkali wspólnie). Pojawiło się dziecko, konflikty nasiliły się. W końcu chłop poszedł stamtąd, jego żona zaczęła go włóczyc po sądach o alimenty i rozwody, oddała też sprawę do sądu kościelenego o unieważnienie. Sprawa zakończyła sie cywilnym rozwodem, natomiast sąd kościelny nie dopatrzył się winy męża i orzekł, że nie widzi w nim przyczyny zaistniałej sytuacji. Chłopak ponownie się ożenił cywilnie i jakoś sobie życie układa. Cierpi jednak z powodu „wykluczenia”, jest bardzo religijny. Nie wiem co mu poradzić, czy powinien zacząć od nowa w sądzie kościelnym ? Jeśli tak, czym to motywować, czy tym, że jego małżonka nie była w stanie oderwać się od „mamusinego cycka” i wykazywała niezdolność do samodzielnego podjęcia obowiązków ? Jak to udowodnić przed sądem? Jedno jest pewne, rodzina jego byłej stoi za nią murem i szans nie ma by stanęli w prawdzie i przyznali się do tego, w ich „pałach” się to nie mieści, że ktoś może im „fikać” – istna mafia rodzinna. Co o tym myślisz Aniu ?

    1. Nie jestem Anią, ale odpowiem. Proponuje kontakt z sądem kościelnym – tam powinna być poradnia lub z adwokatem kościelnym (informacje na ten temat zwykle są na stronach internetowych diecezji), a wcześniej lekturę choćby Pawluka, czy Góralskiego w odnośnym temacie. Precyzując sąd kościelny nie zajmuje się tematem winy, bada jedynie, czy najpóźniej z chwilą ślubu istniały przeszkody do jego ważnego zawarcia. Kluczowe jest też wskazanie właściwej podstawy prawnej ubiegania się o orzeczenie nieważności. pozdrawiam

      1. Wiedziałam, że odpowiesz bardziej kompetentnie niż ja. Wiem, że mówiąc ściśle sądy kościelne nie zajmują się problemem „kto zawinił?” – chociaż osobiście sądzę, że POWINNY się tym zająć. Bo obecnie mamy sytuację, w której (czasami) bardziej na rozpadzie małżeństwa sakramentalnego cierpi strona, która w istocie była „niewinna” – tak, jak w podanych przeze mnie dwóch końcowych przykładach.

        1. dzięki 🙂 może nie do końca jest tak, że kwestia winy nie jest rozpatrywana, ale na pewno nie tak jak przez sądy kościelne. Poza tym, jeśli orzeczenie nieważności zapadnie np. ze względu na niedojrzałość jednej (i tylko jednej) strony to wtedy a strona przez zawarciem powtórnego małżeństwa musi (zwykle taka klauzula jest dołączana) uzyskać zgodę swojego bp diecezjalnego, więc jednak jakieś konsekwencje ponosi.

          1. poprawka, oczywiście miałam na myśli, że na problemie bardziej koncentrują się sądy cywilne 🙂

      2. Nie wiadomo jak było przed ślubem, symptomy braku samodzielności u jego żony pojawiły się dopiero po ślubie (może ich wcześniej nie widział w miłosnym zaślepieniu), po wspólnym zamieszkaniu z rodziną jego żony. Jak to udowodnić przed sądem kościelnym, jeśli strona przeciwna idzie w zaparte i zezna, że wcale tak nie było ? Trudno tu przecież o dowody materialne. W wyroku, który czytałem, sąd usiłował wszechstronnie podejść do tematu, ale w konkluzji nie dopatrzył się znamion nieważności. Ludzie ci nie kontaktują sie z sobą już od dziesięciu lat, a ta podła baba i jej rodzina uniemożliwia mu nawet kontakty z synem, którego sami wychowują. On jest człowiekiem dość łagodnym z natury i nie chce baby w kółko włóczyć po sądach, tak jak ona go włóczyła. Kontaktował sie z adwokatem od kodeksu, facet na dzień dobry chciał go skasować na dwa tysiące, więc dał spokój, nie stać go, więc cierpi w milczeniu… Szkoda gościa, naprawdę….

        1. Nie jest istotne jak się dokładnie zachowywała osoba przed ślubem, ale czy sytuacja, która uniemożliwiła stworzenie małżeństwa przed ślubem istniała. Postępowanie dowodowe obejmuje zwykle zeznania stron i świadków, czasem też opinię biegłych. NIe są to więc dowody materialne w rozumieniu prawa świeckiego, nie mniej jednak trzeba swoje twierdzenia udowodnić.Obawiam się jednak, że bez pomocy profesjonalisty trudno skonstruować dobrą skargę powodową, bo jak już powiedziano wcześniej kluczowe jest wskazanie właściwej postawy (tj. tytułu nieważności), a to dla laika może stanowić problem. Poradnie funkcjonujące przy sądach kościelnych działają non profit, adwokaci kościelni zwykle za reprezentację pobierają opłatę w wysokości jednej średniej pensji. To tyle ile można powiedzieć nie znając szczegółów.

    2. Myślę, że powinien spróbować raz jeszcze (uda mu się…jeśli taka wola Boża) – bo niedojrzałość i niesamodzielność jego małżonki są bardzo wyraźnie widoczne. Sąd kościelny nie dopatrzył się winy W NIM, zapewne dlatego, że jej po prostu nie było… Nie wiem jednak, czy rozpatrywano rzecz z jego punktu widzenia. W końcu nie bez przyczyny Biblia mówi, że aby wejść w związek małżeński trzeba najpierw „opuścić ojca i matkę.” Tutaj tego odejścia (emocjonalnego) żony od rodziców najwyraźniej zabrakło… Ale od strony prawniczej chyba raczej Frey niż ja mógłby coś doradzić…

      1. Aniu, dobrze, że na to zwróciłaś uwagę. Ta jego ex, oraz jej rodzina podobno twierdzili, że na podstawie Biblii, mężczyzna opuszcza ojca i matkę a kobiety to nie dotyczy, bo tam nie ma o kobiecie tylko o „człowieku”. Ciekawe co o tym sądzą teologowie…. Ale musiało im to głęboko w ich łby zapaść, skoro twierdzili, że kobieta, to nie człowiek. Przyczynek do syndromu zidiocenia na tle religijnym, podobno ta familia jest nader religijna….. Do sądu kościelnego polecieli jeszcze przed pozwem o rozwód w sądzie cywilnym.

    3. Wydaje mi się że ten facet popełnił błąd, on powinien wnieść sprawę a nie ona. On miałby argumenty i byc może sprawę by wygrał. A ona wnoszac o uniewaznienie przeciez sama by siebie nie obciążała. Trudno wymagać żeby powiedziała – jestem maminsynkiem w spódnicy i to moja wina że związek się rozpadł, zresztą osoba uzależniona od własnej rodziny zawsze uważa że przecież to jest normalne i jej winy nie ma.Idąc do sądu biskupiego musiała zwalić winę na niego a jak się chce psa uderzyć to zawsze się winę znajdzie. Nie jestem teoretykiem, moja córka rozwiodła się z maminsynkiem i to takim klasycznym, maja rozwód cywilny i to co on podał w pozwie jako jej winę nawet sąd rozbawiło.Jakby to samo podał w pozwie kościelnym to chyba by dostał jakąś karę za zawracanie sadowi glowy i robienie sobie kpiny z sądu biskupiego. Jakby ona wniosła sprawę, na podstawie Kanonu 1095 pewnie by wygrała

      1. Masz rację, Olu – ja też uważam, że w przypadku, który podał Marek, to MĄŻ powinien wnieść sprawę do sądu biskupiego, a nie żona. I pewnie by „wygrał”, biorąc pod uwagę ewidentne uzależnienie żony od rodziców. Nawiasem mówiąc, wiele ślubów z przeszłości, kiedy to nawet nie pytano kobiety (a czasem i mężczyzny) o zgodę na małżeństwo, zakładając, że po prostu POWINNA zrobić to, czego chce jej rodzina – było, także w świetle ówczesnego prawa kościelnego, nieważnych. Inna ciekawostka to to, że Kościół od początku błogosławił pary „on wolna-ona niewolnica” (albo odwrotnie), motywując to – co znamienne – MIŁOŚCIĄ między tymi osobami: skoro może się między nimi zrodzić uczucie – argumentowali Ojcowie Kościoła – to oznacza, że są równymi sobie ludźmi. A trzeba wiedzieć, że takich związków zabraniało wówczas rzymskie prawo państwowe – takie małżeństwa były więc nielegalne. 🙂 Jedna z legend głosi, że patron zakochanych, św. Walenty, zginął właśnie za udzielanie takich potajemnych ślubów. Nawiasem mówiąc, historycy starożytności natrafiają czasem na ślady „prezbiterów” (a więc kapłanów chrześcijańskich) żonatych, a potem rozwiedzionych „w prawie cywilnym” albo żydowskim (na podstawie „listu rozwodowego”). Nie wiem, czy jakoś ich za to „ekskomunikowano”, czy też nadal mogli pełnić swoje funkcje.

      2. Olu masz rację, pewnie gdyby miał większą siłę przebicia, sam by poszedł do sądu i nie dawał sie wodzić za nos tej pieprzonej rodzince. Chyba jednak liczył na to, że ta idiotka jego ex się opamięta, mają w końcu synka, ale gdzie tam, podobno tej wiedźmie jego tesciowej jak ktoś podpadnie, to ma przechlapane do końca, a ta jego wydarzona żoneczka słucha się mamusi jak świnia grzmotu. A gość naprawdę dusza człowiek. Swoją drogą to ciekawe, że istnieje tylko słowo maminsynek, jakby mamusinych córci nie bywało z pełnym psychouzależnieniem…

  8. Autorko, zadałaś pytanie:”I czy naprawdę sądzicie, że w takich przypadkach sam Jezus miałby coś przeciwko temu, żeby ci wszyscy ludzie byli szczęśliwi? On, który tak często powtarzał, że to nie człowiek jest dla Prawa, lecz Prawo dla człowieka?”.Nie tylko tak myślę, ale jestem tego pewien. Sam Jezus to powiedział: (patrz szczególnie druga część zdania)”Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; i kto oddaloną przez męża bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo.” (Łk 16:18)Jeżeli żona odejdzie od męża lub mąż od żony, to MUSZĄ pozostać sami. Złączenie się z kimś innym byłoby cudzołóstwem, grzechem. Trwanie w tym jest trwaniem w grzechu. Kolejny fragment mówiący o konieczności pozostania samotnym:„Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża. Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem. Mąż również niech nie oddala żony.” (1 Kor 7:10-11).Jeżeli ktoś łamie to co jest napisane w Słowie Bożym – Biblii, to co powiedział Jezus, to żyje w grzechu, w cudzołóstwie. I nawet nie mamy wtedy prawa udzielać takiej osobie Najświętszego Sakramentu – Eucharystii. Dlaczego? Bo tak mówi Pan przez Pismo Święte:”Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło.” (1Kor 11:27-30)I jest potwierdzone, że od samego początku to stosowano – patrz np Justyn Męczennik (ur ok 100 r.) pisze, że aby przystępować do Eucharystii trzeba żyć tak jak Jezus nauczał: „A pokarm ten zwie się u nas Eucharystią, i nikt w nim nie może brać udziału, jedynie ten, kto wierzy, że prawdą jest to, czego uczymy, kto wziął kąpiel na odpuszczenie grzechów i na odrodzenie, i tak żyje, jak Chrystus podał.” (Justyn Męczennik, Apologia, I).Przykro mi to stwierdzić, ale w swoim wpisie bardzo mocno grasz emocjami, zamiast słuchać co ma do powiedzenia Pan. Piszesz:”Zrozpaczony chłopak… uratowała go bardzo pobożna… dla której jest cierpieniem… przykład kobiety, która samotnie wychowywała niepełnosprawnego syna… ślubny ulotnił się… mężczyznę, który pokochał ją i jej dziecko…”.Opierając się na emocjach bardzo łatwo wygrać debatę, bo gra się na emocjach czytelników, a to jest łatwe. Ale z dyskusją jest już znacznie trudniej.

Skomentuj ~jumik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *